się, nie znalazłszy butów, i odskoczyła. Odwróciła się twarzą do niego i krzyknęła: – Zostaw mnie!
Znów się roześmiał.
– Dobrze – powiedział. – Rób tak dalej. Lubię odrobinę oporu.
Z zadziwiającą zręcznością złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Poczuła na twarzy jego przesycony alkoholem oddech i nagle mężczyzna pocałował ją w usta.
To było obrzydliwe i zrobiło jej się niedobrze, ale jego uścisk był tak silny, że ledwie mogła oddychać, nie mówiąc o protestowaniu. Szamotała się bezsilnie, kiedy znów na nią naparł. Potem przesunął jedną rękę, by złapać Margaret za pierś. Ścisnął brutalnie, aż jęknęła z bólu. Ponieważ jednak puścił jej ramię, zdołała się obrócić i zaczęła krzyczeć.
Okrzyk był głośny i przeciągły.
Dopiero po chwili usłyszała jego zaniepokojony głos.
– No dobrze, dobrze, przestań. Nie chciałem ci zrobić nic złego.
Była jednak zbyt przestraszona, żeby mógł ją uspokoić, i dalej wrzeszczała. Z ciemności wyłoniły się twarze: jakiegoś przechodnia w roboczym ubraniu, upadłej kobiety z papierosem i torebką oraz czyjaś głowa w oknie domu za nimi. Pijak znikł w mroku nocy, a Margaret przestała krzyczeć i zaczęła płakać. Potem usłyszała tupot nóg, zobaczyła wąski strumień światła latarki i hełm policjanta.
Policjant oświetlił jej twarz.
– Ona nie jest jedną z nas, Steve – mruknęła kobieta.
– Jak się nazywasz, dziewczyno? – zapytał policjant o imieniu Steve.
– Margaret Oxenford.
– Frajer wziął ją za dziwkę, oto, co się stało – podsumował mężczyzna w roboczym ubraniu i odszedł.
– Czyżby lady Margaret Oxenford?
Margaret żałośnie pociągnęła nosem i kiwnęła głową.
– Mówiłam ci, że nie jest jedną z nas – powiedziała kobieta.
Po tych słowach zaciągnęła się papierosem, rzuciła niedopałek, zdusiła go bucikiem i znikła w mroku.
– Pójdziesz ze mną, panienko. – Policjant podał jej ramię. – Teraz wszystko już będzie dobrze.
Margaret otarła twarz rękawem i ruszyli chodnikiem, kierując się światłem latarki policjanta.
Po chwili zadrżała.
– Ten okropny człowiek… – jęknęła.
Policjant był rzeczowy i wcale jej nie współczuł.
– Trudno go winić – rzekł wesoło. – To najgorsza ulica w Londynie. Można zakładać, że samotna dziewczyna tutaj i o tej porze jest królową nocy.
Margaret przypuszczała, że policjant ma rację, chociaż wydawało się to dość niesprawiedliwe.
W półmroku poranka pojawiła się znajoma niebieska lampa posterunku policji.
– Filiżanka dobrej herbaty i poczuje się panienka lepiej.
Weszli do środka. Był tam kontuar, a za nim dwaj policjanci: jeden w średnim wieku i krępy, a drugi młody i chudy. Pod ścianami po obu stronach korytarza stały drewniane ławki. Na jednej z nich siedziała blada kobieta w chustce na głowie i kapciach, najwyraźniej czekająca na coś ze znużoną cierpliwością.
Wybawca Margaret wskazał jej ławkę naprzeciwko.
– Proszę usiąść tu na chwilę.
Margaret zrobiła, co kazał. Policjant podszedł do biurka i powiedział do starszego z mężczyzn:
– Sierżancie, to jest lady Margaret Oxenford. Natknęła się na pijaka na Bolting Lane.
– Pewnie myślał, że jest z branży.
Margaret zaskoczyła różnorodność eufemizmów, jakimi określano prostytucję. Widocznie ludzie bali się nazywać rzecz po imieniu i używali zawoalowanych aluzji. Ona sama bardzo niejasno znała ten problem i w istocie nawet nie wierzyła, że coś takiego naprawdę istnieje – aż do dzisiejszej nocy. Jednak zamiary młodzieńca w wieczorowym stroju były najzupełniej jasne.
Sierżant z zainteresowaniem spojrzał na Margaret, a potem powiedział cicho coś, czego nie dosłyszała. Steve skinął głową i znikł w głębi budynku.
Margaret uświadomiła sobie, że jej buty zostały na progu tamtego domu. Teraz miała dziury w pończochach. Zaczęła się niepokoić: w takim stanie nie będzie mogła się pojawić w biurze werbunkowym. Kiedy zrobi się widno, powinna wrócić tam i odszukać buciki. Tyle że mogło już ich tam nie być. Ponadto były jej bardzo potrzebne kąpiel i czysta suknia. To byłoby okropne, gdyby po tym wszystkim odprawiono ją z kwitkiem z biura ATS. Tylko dokąd mogłaby pójść, żeby doprowadzić się do porządku? Rano nawet dom ciotki Marthy nie byłby bezpieczny, ponieważ ojciec mógłby jej tam szukać. Chyba cały mój plan, pomyślała z niepokojem, nie zawali się przez parę butów?
Policjant wrócił z herbatą w ciężkim kamionkowym kubku. Była słaba i zbyt słodka, ale Margaret popijała ją z wdzięcznością. Przywracała jej odwagę. Przezwycięży te problemy. Wyjdzie stąd, gdy tylko wypije herbatę. Pójdzie do jakiejś ubogiej dzielnicy i znajdzie sklep z tanią odzieżą. Wciąż jeszcze miała kilka szylingów. Kupi suknię, parę sandałków i czystą bieliznę. Uda się do łaźni miejskiej, żeby się umyć i przebrać. Potem będzie gotowa zaciągnąć się do wojska.
Kiedy obmyślała ten plan, zza drzwi dobiegły podniesione głosy i do komisariatu wpadła grupka młodych ludzi. Byli dobrze ubrani, w wieczorowych strojach, smokingach lub garniturach. Po chwili Margaret zauważyła, że przywlekli jakiegoś opierającego się młodzieńca. Jeden z nich zaczął coś wykrzykiwać do sierżanta.
Ten przerwał mu.
– W porządku, w porządku, ciszej! – powiedział rozkazującym tonem. – Nie jesteście na boisku, to posterunek policji. – Zgiełk nieco przycichł, ale niewystarczająco dla sierżanta. – Jeśli nie będziecie się zachowywali jak należy, wpakuję was wszystkich do celi! – krzyknął. – A teraz zamknijcie się, do cholery!
Umilkli i wypuścili szamoczącego się więźnia, który stanął z ponurą miną. Sierżant wskazał na jednego z przybyłych, ciemnowłosego młodzieńca mniej więcej w wieku Margaret.
– A teraz powiedz mi, o co to całe zamieszanie.
Młodzieniec spiorunował wzrokiem więźnia.
– Ten nicpoń zaprosił moją siostrę do restauracji, a potem wymknął się, nie zapłaciwszy! – rzekł z oburzeniem.
Mówił z akcentem wyższych sfer i Margaret uświadomiła sobie, że jego twarz wygląda znajomo. Miała nadzieję, że jej nie rozpozna: byłoby zbyt upokarzające, gdyby ludzie się dowiedzieli, że uciekła z domu i musiał ją ratować policjant.
– Nazywa się Harry Marks i powinien siedzieć w więzieniu – włączył się chłopak w garniturze w prążki.
Margaret z zainteresowaniem spojrzała na Harry’ego Marksa. Był uderzająco przystojnym mężczyzną w wieku dwudziestu dwóch lub dwudziestu trzech lat, o blond włosach i regularnych rysach twarzy. Chociaż jego dwurzędowa marynarka była pomięta, nosił ją ze swobodnym wdziękiem. Pogardliwie rozejrzał się wokół.
– Ci ludzie są pijani – oświadczył.
– Może jesteśmy pijani – wypalił młodzian w garniturze w prążki – ale to drań i złodziej.