i błyskawicznie przewożącą pilne raporty z jednego pola bitwy na drugie, z fotografią Iana w kieszonce na piersi swej koszuli khaki. Była pewna, że wykazałaby się odwagą, gdyby miała szansę.
Później odkryli, że wojnę wypowiedziano wtedy, gdy trwała msza. W jej trakcie, dwadzieścia osiem minut po jedenastej, włączono nawet alarm przeciwlotniczy, lecz w wiosce go nie usłyszano, a poza tym był fałszywy. Tak więc rodzina Oxenfordów wróciła do domu z kościoła nieświadoma tego, że rozpoczęto wojnę z Niemcami.
Percy chciał wziąć broń i zapolować na króliki. Wszyscy w rodzinie umieli strzelać: był to ich ulubiony sport, niemal obsesja. Oczywiście ojciec się na to nie zgodził, ponieważ nie uchodziło strzelać w niedzielę. Percy był rozczarowany, ale posłuchał. Chociaż zachowywał się niesfornie, jeszcze nie miał dość odwagi, by otwarcie sprzeciwiać się ojcu.
Margaret uwielbiała psoty brata. Był jedynym promykiem słońca w jej ponurym życiu. Często żałowała, że nie potrafi kpić z ojca tak, jak robił to Percy, i śmiać się za jego plecami, była jednak zbyt poirytowana, żeby z tego żartować.
W domu ze zdumieniem zastali bosą pokojówkę podlewającą kwiaty w holu. Ojciec jej nie rozpoznał.
– Kim jesteś? – zapytał ostro.
– Nazywa się Jenkins – wyjaśniła spokojnie matka. W jej głosie słychać było amerykański akcent. – Zaczęła pracę w tym tygodniu.
Dziewczyna dygnęła.
– A gdzie, do diabła, są jej buty? – zapytał ojciec.
Cień podejrzenia przemknął po twarzy dziewczyny, która oskarżycielsko spojrzała na Percy’ego.
– Przepraszam, wasza lordowska mość, to młody lord Isley.
Percy nosił tytuł earla Isley.
– Powiedział mi, że pokojówki w niedziele muszą chodzić boso, żeby okazać szacunek.
Matka westchnęła, a ojciec wydał z siebie gniewny pomruk. Margaret nie zdołała powstrzymać chichotu. To była ulubiona sztuczka Percy’ego: informowanie nowych służących o wyimaginowanych zasadach obowiązujących w domu. Przekazywał im nieprawdziwe informacje ze śmiertelnie poważną miną, a ponieważ ich rodzina miała opinię ekscentryków, ludzie byli gotowi uwierzyć we wszystko.
Percy często rozśmieszał Margaret, ale teraz było jej żal tej biednej pokojówki, która stała boso w holu i czuła się głupio.
– Idź i włóż buty – poleciła jej matka.
– I nigdy nie wierz lordowi Isley – dodała Margaret.
Zdjęli kapelusze i weszli do salonu. Margaret pociągnęła brata za włosy.
– To było złośliwe – syknęła.
Percy tylko się uśmiechnął – był niepoprawny. Kiedyś powiedział pastorowi, że ojciec umarł w nocy na atak serca, i w całej wiosce ogłoszono żałobę, zanim odkryto, że to nieprawda.
Ojciec włączył radio i wtedy usłyszeli wiadomość: Wielka Brytania wypowiedziała wojnę Niemcom.
Margaret poczuła, że wzbiera w niej dzika radość, jak podniecenie wywołane zbyt szybką jazdą lub wspinaczką na czubek wysokiego drzewa. Koniec z dręczącą niepewnością. Będą tragedie i cierpienia, pojawią się ból i smutek, ale tego nie da się uniknąć. Wyzwanie zostało rzucone i teraz można było tylko walczyć. Na samą myśl o tym serce zaczęło jej szybciej bić. Wszystko się zmieni. Konwenanse zostaną odrzucone, kobiety wezmą udział w tej walce, znikną podziały klasowe i wszyscy będą pracować razem. Już czuła smak wolności. I będą walczyć z faszystami, ludźmi, którzy zabili biednego Iana i tysiące innych dzielnych młodych mężczyzn. Margaret nie uważała się za mściwą, lecz na myśl o walce z nazistami ogarniała ją żądza zemsty. To było całkiem nowe uczucie: przerażające i podniecające.
Ojciec wpadł we wściekłość. Przysadzisty i rumiany, kiedy się złościł, wyglądał, jakby zaraz miał pęknąć.
– Przeklęty Chamberlain! – warknął. – Niech szlag trafi tego nędznika!
– Algernonie, proszę – powiedziała matka, karcąc go za te nieparlamentarne słowa.
Ojciec współtworzył Brytyjską Unię Faszystów. Wtedy był innym człowiekiem: nie tylko młodszym, ale także szczuplejszym, przystojniejszym i mniej wybuchowym. Umiał czarować ludzi i zdobywać ich zaufanie. Napisał kontrowersyjną książkę zatytułowaną Kundle: groźba skażenia rasy, o tym, jak cywilizacja podupada, odkąd biali ludzie zaczęli płodzić dzieci z Żydami, Azjatami, a nawet z Murzynami. Korespondował z Adolfem Hitlerem, którego uważał za największego męża stanu od czasu Napoleona. W każdy weekend w domu odbywały się wielkie przyjęcia z udziałem polityków, zagranicznych dyplomatów i – w jednym niezapomnianym wypadku – króla. Dyskusje trwały do późnej nocy, kamerdyner przynosił z piwnicy kolejne butelki brandy, a lokaje ziewali w holu. Przez cały okres recesji ojciec czekał, aż ojczyzna wezwie go na ratunek i poprosi, by został premierem rządu odbudowy kraju. Jednak to wezwanie nigdy nie nadeszło. Weekendowe przyjęcia były coraz rzadsze i skromniejsze, co szacowniejsi goście w różny sposób publicznie odcięli się od Brytyjskiej Unii Faszystów i ojciec stał się rozgoryczonym, rozczarowanym człowiekiem. Wraz z pewnością siebie stracił swój czarujący sposób bycia, zniechęcenie, nuda i alkohol odcisnęły piętno na atrakcyjnym niegdyś wyglądzie, a jego intelekt nigdy nie był wysokiego lotu. Margaret przeczytała książkę ojca i zszokowana odkryła, że nie tylko się mylił, ale po prostu był głupi.
W ostatnich latach jego program polityczny skurczył się do jednej obsesyjnej idei: Wielka Brytania i Niemcy powinny się zjednoczyć przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Głosił to w artykułach prasowych i listach do redakcji gazet oraz przy tych coraz rzadszych okazjach, gdy zapraszano go, aby przemawiał na wiecach lub zebraniach uniwersyteckich klubów dyskusyjnych. Uparcie trwał przy tym poglądzie, kiedy wydarzenia w Europie czyniły ten pomysł coraz mniej realnym. Wypowiedzenie wojny Niemcom ostatecznie przekreśliło jego nadzieje i Margaret znalazła w swoim sercu odrobinę litości dla niego, pośród wszystkich innych gwałtownych emocji.
– Wielka Brytania i Niemcy zniszczą się nawzajem i zostawią Europę na pastwę ateistycznego komunizmu! – oświadczył.
Wzmianka o ateizmie przypomniała Margaret, że zmuszono ją do chodzenia do kościoła.
– Nie mam nic przeciwko temu – rzuciła. – Jestem ateistką.
– Nie możesz nią być, moja droga – orzekła matka. – Jesteś protestantką.
Margaret nie zdołała powstrzymać śmiechu.
– Jak możesz się śmiać? – zapytała Elizabeth, bliska łez. – To tragedia!
Elizabeth podziwiała nazistów. Mówiła po niemiecku – obie znały ten język, dzięki niemieckiej guwernantce, która przetrwała dłużej od innych – i kilkakrotnie była w Berlinie, a dwukrotnie jadła obiad z samym Führerem. Margaret podejrzewała, że naziści są snobami, aprobata zaś angielskiej arystokracji łechta ich próżność.
– Czas, żebyśmy powstrzymali tych łobuzów – powiedziała siostrze.
– Nie są łobuzami – odparła z urazą Elizabeth. – Są dumnymi, silnymi, czystej krwi Aryjczykami i to tragedia, że nasz kraj wypowiedział im wojnę. Ojciec ma rację: biali ludzie wymordują się wzajemnie i świat opanują mieszańcy oraz Żydzi.
Margaret nie cierpiała słuchać tego bełkotu.
– Żydzi są w porządku! – oznajmiła zapalczywie.
Ojciec podniósł palec.
– Żydzi