dał znak Łukaszowi, by zakończył połączenie. Zapadła cisza. Technik stał dłuższą chwilę bez ruchu, pogrążony w myślach. Wpatrywał się tępo w drzwi, z których, jak się spodziewał, powinien wyjść rumiany Sindbad. Teraz jednak Jekyll czekał na niego z niecierpliwością. Zbyt wiele się wydarzyło. Zbyt niewielki miał na to wszystko wpływ. Czuł, że zaczynają go świerzbić ręce, i nie ręczył za siebie. Gdyby teraz pojawiła się kobieta w prochowcu albo jej podopieczni: chudy dryblas czy choćby skrzat nożownik, Jekyll przejechałby ich swoim czołgiem na oczach wszystkich. A potem poprawiłby jeszcze walcem, rozmarzył się. Dopiero wtedy poczułby się lepiej.
– Wiedziałeś o palcu? – huknął do Łukasza.
Mężczyzna pochylił głowę. Potwierdził.
– Widziałem się z nią. Kilka dni temu. Powinna była natychmiast trafić na ostry dyżur. Ale nie poszła. Bała się. Pomogłem jej zmienić opatrunek.
– Kto jej to zrobił? Dlaczego?
– Nie chciała nic powiedzieć – uciął temat Łukasz. – Uszanowałem to.
Jekyll usiadł za kierownicą. Ruszył gwałtownie, przycisnął gaz do dechy. Kiedy znaleźli się na estakadzie Kwiatkowskiego, wyprzedzał na trzeciego, zajeżdżał drogę, komu się dało, i trąbił jak opętany. Przerażony Polak chwycił się za rączkę przy podsufitce. Patrzył w milczeniu na Jekylla i bał się odezwać. Najwidoczniej miarka się przebrała i technik był w tym momencie nieobliczalny. Nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie. Zrozumiał w tej chwili, dlaczego tak sympatyczny osobnik, jakim na co dzień był Jekyll, nosił taką właśnie ksywkę. Kiedy mijali port, starał się skupić na widoku pracujących nieustannie suwnic, czerwonych ramp i żółtych dźwigów, a nie na własnych emocjach, a tym bardziej na samopoczuciu Jekylla. W końcu technik zjechał z trasy łączącej port promowy ze stocznią oraz autostradą, a turkusowe dźwigozaury zniknęły Polakowi z oczu. Wjechali w małą uliczkę pod estakadą i długo kluczyli między filarami. Buchwic zahamował gwałtownie, aż obaj polecieli do przodu. Wyjął z piterka przy pasie swój telefon, włączył go i odczytał wiadomości.
– Tylko nie licz, że zaparkujesz na osiedlu wojskowym, przy Zielonej, na Babich Dołach. Przybyły wszystkie jednostki i kupa oficjeli – odczytał na głos, naśladując piskliwy głos prokurator Rudnickiej. Zamilkł gwałtownie, kolejne esemesy recytował już beznamiętnie. Ostatni wyszeptał łamiącym się głosem: – To kobieta. Przykro mi, Dżeki. Czekamy.
Mężczyźni spojrzeli po sobie. Przez długą chwilę żaden się nie odezwał. W końcu Jekyll wyjął ze schowka klucze i podał Polakowi.
– Odstawię cię teraz do mojego lokalu konspiracyjnego. To działka ze starym sadem. Nadole. Sam środek lasu, kilometr od Jeziora Żarnowieckiego. Nie ma prądu, ale do wiosny przeżyjesz jakoś na jagodach i jabłkach. Anielka zawekowała ich więcej niż Hortex. Nie ma kto tego jeść. Kurę u sąsiada upolujesz. W garażu masz łuk – próbował żartować, ale żadnemu nie było do śmiechu.
Polak trzymał klucze w dłoniach. Bawił się nimi nerwowo.
– To nie Sasza – rzekł stanowczo.
Jekyll w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. Do tej pory nie było czasu porozmawiać. Łukasz nie wiedział o rozmowie technika z Duchem, nie spotkał się z członkami rodziny Saszy, jej sprzątaczką. I na razie Jekyll nie uważał za stosowne wprowadzać ojca Karoliny w te tajemnice. Chciał najpierw poukładać to wszystko w swojej głowie.
– Masz papierosy? – Odwrócił się nagle do Polaka i Łukasz był pewien, że Jekyll ma zamglone oczy.
– Nie palę. Wiesz przecież.
– Faktycznie – mruknął zawiedziony technik.
Znów długo milczeli.
– Ten mały skrzat w pepegach – odezwał się znów Jekyll. – Znam go dobrze. To były esbek. Major Mirosław Biskupski. Ma ksywę Remontnik. Szef słynnego zespołu czyścicieli, znanego bardziej jako komando śmierci. Był on, taki jeden jąkała i stara baba z kokiem. Widzę, że teraz zastąpili ją nowszym modelem, ta jest o wiele ładniejsza. Paluch Remontnika zabezpieczono w sprawie Jaroszewiczów i Popiełuszki. A także zabójstw dwóch innych księży: Suchowolca i Niedzielaka. Idę o zakład, że jakby poszukać, to także w kilku innych, całkiem nowych sprawach. Mówili, że potem ukradziono akta. Wóz z dokumentami wyparował spod prokuratury. Nikt nic nie widział, sprawców nie znaleziono. – Jekyll zatrzymał się. Spojrzał na milczącego, zapatrzonego w szybę Polaka. Wznowił swój monolog: – Zresztą niekoniecznie chodzi o dochodzenia z paragrafu sto czterdzieści osiem. To zwykle dziwaczne samobójstwa, nagłe choroby i wypadki. Do zawałów też raczej nie jesteśmy wzywani. A ofiarami są dawni funkcyjni. Ludzie jeszcze przed chwilą trzymający władzę. Były generał, były poseł, były komendant, były sekretarz ministra. Na jego miejscu siedzi już nowa lalka, a on wciąż ma wiedzę. Niekoniecznie wygodną. Major za księdza Popiełuszkę odsiedział swoje. Kiszczak objął go amnestią, a potem zaliczyli mu lata odsiadki w poczet emerytury. Pewnie ma większą pensję niż Duch jako komendant. Myślałem, że w końcu kojfnie, ale żyje psubrat już wiek chyba i nawet nieźle się trzyma. Co gorsza, teraz widzę, że jest nawet bardziej pożyteczny niż kiedyś. Ktoś mi mówił, że kupił apartament w Orłowskiej Riwierze. Wiesz, że jedyny materiał dowodowy, czyli ślad jego linii papilarnych na folii negatywowej, myszy zjadły w archiwum czy woda go zalała. Sam już nie wiem, jaką wersję podano oficjalnie. W każdym razie jakieś zrządzenie losu. Teraz, choćby nawet się pojawiał we wszystkich resortowych samobójstwach, wychodzi na N.N. Zlikwidowano jedyny dowód bezpowrotnie. Wszystko się ładnie spina. A ten wysoki chudzielec to Bułka. Ma status świadka koronnego, nową tożsamość i ochronę państwa. To dzięki jego zeznaniom rozbito polską mafię. Ale też dzięki niemu doszło do położenia sprawy zabójstwa generała Lekiego. Choć media nigdy o tym nie napiszą.
– Nie jestem aż tak ważny, by posyłać do mnie gangsterską gwiazdę. – Łukasz zdawał się znudzony wywodem. Jakby fakty przedstawione właśnie przez Jekylla nie były dla niego żadną nowiną. – Może tylko podobny?
– Mówię ci, że to on – upierał się Jekyll. – Braliśmy go tyle razy na gorące krzesło, że rozpoznałbym go po zapachu strachu. Duch go słuchał, Wali. Wszyscy. On mnie nie pamięta. Nikt nie zapamiętuje techników. To dobra fucha, mówię ci. Był ucholem naszych, niemieckiej policji oraz sam nie wiem ilu służb. Trzymał z Jesiotrem, a kiedy zorientował się, że to agent, wydał go swoim. Pawłowski cudem uszedł z życiem. Mówią, że kupił sobie odpust win czymś, co zdobył w trakcie pracy dla Austriaków. Dokument zniszczono. Nie wiem, co to było. – Jekyll zawahał się i Łukasz zrozumiał, że jakąś informację policjant zataił.
Nadal jednak milczał.
– To wtedy Jesiotr zrezygnował – kontynuował Jekyll. – Ale nienawidzą się do dziś. Zawsze mówiłem, że zarówno Bułka, jak i Jesiotr chodzili na pasku służb. Gdyby gangster nie rozgrywał spraw z politykami, nigdy by się nie wykaraskał. Wystawił Bobasa, Słonia, Pochłaniacza. Kurczak do dziś siedzi. I Dyżurnego, ale ten go przechytrzył. Prowadzi biznes. Hurtownię ryb czy coś w tym rodzaju. Norin mi opowiadał. Pewnie jeszcze wielu innych Bułka sprzedał. Dziś go za to podziwia nowe pokolenie, dla którego skruszony gangster to bohater z komiksu. Swoją drogą Jesiotr za sprawą Bułki prawie stracił nogę. Wpuścili mu w więzieniu „krokodiła”, taki ruski szuwaks, narkotyk bardzo zanieczyszczony, który nie daje objawów. Zakażenie wdało się od razu. Dopiero Austriacy go odratowali. Tym ostatecznie przekonali naszego agenta, żeby się wycofał. Hoduje gdzieś jesiotry na dachu, widziałem zdjęcia. Chyba to była Zielona Góra. Dobudował sobie piętro w blokasie i ma ich całkiem w nosie: mafię, polityków, esbecję. Tylko pozazdrościć. Reszta, no cóż, raczej nie żyje. Mafia