jednak amerykańskich nie należy brać za jedno na przykład z francuską lub w ogóle z europejską. Amerykanin zdejmuje przy kobietach surdut itp. słowem, postępuje według swoich zwyczajów, które raczej za niegrzeczność lub lekceważenie poczytałaby każda Europejka. Ale gdy francuska uprzejmość ma najczęściej na celu zdradę i chęć skorzystania z dobrej sposobności, tu kobieta jest zupełnie bezpieczna: sto pięści i sto rewolwerów podniesie się każdej chwili na zuchwalca, który by śmiał jej w jakikolwiek sposób ubliżyć. Nic dziwnego, że kobiety wiedzą o tym i uważają się za jakieś wybrane istoty, którym cześć czysto religijna jak Panu Bogu się należy.
W ogóle Europejczycy mają pod wieloma względami fałszywe o Amerykanach i Ameryce wyobrażenie. Wspomniałem o religijności; niech mi więc wolno będzie pobieżnie i o tej stronie życia tutejszego wspomnieć. Społeczeństwo amerykańskie uchodzi za najreligijniejsze na świecie. Ludzi wątpiących istotnie nie ma tu wcale, przepisy religijne zachowywane są najściślej, w niedziele i święta głucha martwota upada na wsie i miasta, sklepy są pozamykane, fiakry i omnibusy nie kursują prawie zupełnie; w teatrach nie grają, miejsca publiczne są puste; słowem, powaga tu i uroczystość większa niż wszędzie na świecie. Ale wejrzawszy w to bliżej, widzimy w tym raczej wpływ zwyczaju nie wdającego się w żadne rozumowania niż żywotnej, gorącej, świadomej siebie wiary. Społeczeństwo tutejsze nadzwyczaj jest pozytywne; nad rzeczami nie mającymi związku z rzeczywistością, z korzyściami materialnymi, z czymś, co się da uchwycić i obrachować, nikt tu nie łamie sobie głowy. Kwestie takie, jak początek wszechrzeczy, istnienie Stwórcy, nieśmiertelność duszy i tym podobne, które odgrywają tak potężną rolę w umysłach młodzieży europejskiej, uniwersytetów, filozofów i ludzi nauki, a które tak często prowadzą najprzód do filozoficznego bankructwa, a potem do zwątpienia, łatwo udzielającego się ogółowi, tu nie mają najmniejszej wagi. Żaden naród na świecie nie jest mniej zdolny do wszelkiej refleksji filozoficznej jak Amerykanie. Tu każdy więcej żyje życiem czynów niż myśli, więc zajęty handlem, przemysłem, rolą itp. o racje religijności się nie pyta. Przychodzi niedziela, Amerykanin idzie więc do kościoła, bo tak chce zwyczaj; czyta pobożną książkę, bo tak chce zwyczaj; siedzi w domu, bo wszyscy siedzą w domach; kto tam wie jednak, czy w tej całej religijności nie masz więcej rutyny i mechanicznego przyzwyczajenia niż prawdziwego uczucia.
Z drugiej strony mnóstwo sekt i emulacja między nimi, walka z potężniejącym coraz katolicyzmem zabarwia cokolwiek owe uczucia religijne polityką, która bądź co bądź, jeżeli jest bodźcem, to jest bodźcem czysto światowym. Wyznawcy danej sekty starają się ją podtrzymać i rozszerzyć, muszą więc dawać z siebie przykład. Stronnictwo zawsze przywiązuje do siebie, a wskutek poplątania interesów ogólnych z osobistymi rodzi stronników, którzy tyloma już węzłami są z nimi spojeni, że odłączyć się ani chcą, ani mogą, choćby dla głównej zasady byli chłodni.
Natomiast każdy Amerykanin ową wolność religijną uważa za perłę konstytucji Stanów Zjednoczonych, a chcąc tę wolność zamanifestować, musi spełniać gorliwie wszelkie obrządki sekty, do której należy.
Pierwszy jednak przytoczony przeze mnie wzgląd jest najważniejszy. Business nie pozwala rozstrzygać transcendentalnych kwestii, zatem nikt ich nie rozstrzyga i sprawy religijne idą tak, jak każe zwyczaj i pamięć ojców.
Na tym kończę ten pobieżny rys o Ameryce i Amerykanach w ogólności, o New Yorku zaś w szczególności. Do wielu kwestii w nim poruszonych przyjdzie mi jeszcze nieraz powrócić. Tu tylko nadmienię, że jakkolwiek wytknąłem wiele ujemnych stron tego społeczeństwa, jednakże o przyszłości jego wcale wątpić nie należy. Posiada ono jeden potężny warunek, oto: wszelką możność rozwoju; młode jest przy tym, dzielne, energiczne nad wszelki wyraz. Wady swoje rozumie i stara się je poprawić, a ponieważ odważne jest, próbuje więc wszelkich środków i sposobów. Wiele z tych środków okaże się zapewne błędnymi, ale przed próbą nikt się tu nie cofnie. Postęp nie czeka tu na zmiłowanie boże i na to, żeby w innych krajach poszli ludzie o sto mil dalej. Nikt tu nie woła na Francję, Anglię i Niemcy: "Hej tam, chłopyszku, czekaj, spróbuję i ja!" Tu próbują naprzód wszystkiego. Ślepy i spróchniały konserwatyzm, który na widok lada czego, na widok, dajmy na to, nowo wynalezionych przez panią Ćwierciakiewicz naleśników, kiwa gdzie indziej głową i mówi: "Mój Boże, za moich czasów nie jadaliśmy naleśników, a jednak…" itp. taki konserwatyzm, powtarzam, miałki i drobnostkowy, nie siedzi w kształcie klina w większości głów amerykańskich, dlatego głowy te myślą i obmyślą zapewne dla siebie to, co im się będzie zdawało najlepszym. W następnym liście przejdę wprost do skreślenia wrażeń z moich podróży koleją Dwóch Oceanów.
IV. KOLEJĄ DWÓCH OCEANÓW
Wyjazd z New Yorku. Hudson River. Zima. Koleje amerykańskie. Szybkość pociągów. Wagony. Sleeping-cary, sekcje. Konduktorowie. Kobiety w wagonach. Ranek. Ameryka po dniu. Krajobrazy. Trzebież lasów. Gospodarstwa. Ceny ziemi. Spekulacje. Osady na pustyni. Przystanek w Syrakuzie. Rochester. Ontario. Nad jeziorem. Widoki nadbrzeżne. Suspension Bridge. Niagara. Wodospady. Pod wodospadem. Erie. Detroit.
Huron. Michigan. Wyjazd z Chicago. Illinois. Osady polskie. Granica Jowy. Początek Wielkiego Zachodu. Emigracja na Zachód. Tłumy w pociągach. Do Czarnych Gór! Opowiadania o Czarnych Górach. Historia Nelly. Wojna z Siouxami. Zachodni kraniec Jowy. Okolica skunksów. Świt na stepie. Spotkanie z Indianami w Ketchum. Stosunki na kresach. Indianie i biali. Indianie i cywilizacja. Prawo Strzeleckiego. Dlaczego? Omaha.
Gdym pomyślał, iż będę pierwszym z Polaków, który z naocznych wrażeń opisze wielką kolej Dwóch Oceanów, myśl ta tyle nadała energii i pośpiechu moim czynnościom, że już piątego dnia po przybyciu do New Yorku znalazłem się wraz z towarzyszem moim na Zachodnim Dworcu, z którego kolej wychodzi do Chicago. Załatwiwszy sprawę z rzeczami i wykłóciwszy się z zawiadowcą stacji, który jako prawdziwy yankee, chciał nam koniecznie sprzedać drogo sznur do obwiązania jednego z pakunków, ruszyliśmy w kierunku Wielkiego Zachodu. Wyjechaliśmy z New Yorku w nocy; dlatego brzegi Hudson River widziałem tylko po księżycu. Szczęściem, noc była jasna od księżyca i od śniegu, który pokrywał okolicę, mogłem więc do woli paść oczy przepysznymi widokami rozpościerającymi się po prawej i lewej stronie kolei. Ogromna, szeroka rzeka błyszczała jakby taśma srebrna. Na brzegach stały nieruchome, milczące, czarne lasy; okolica wydawała się, zwłaszcza po nocy, dość dzika i dziewicza, a fantazja moja zaludniła ją Indianami i bawołami, po których, mówiąc nawiasem, ślady już zatarły się w tych stronach i o których tu urodzeni i wzrośli mieszkańcy niewiele więcej wiedzą od mieszkańców Warszawy albo Lublina.
Jakkolwiek wskutek stosunków łączących mnie z pewnym młodym tłumaczem geografii Guthego wiadomości moje geograficzne równają się wiadomościom przeciętnego trzecioklasisty mającego przeciętną nadzieję promocji do klasy czwartej, wyznać jednak muszę, że Amerykę, a przynajmniej Stany Zjednoczone wyobrażałem sobie jako kraj daleko cieplejszy. W Europie, w Belgii, Francji, a nawet i Anglii zostawiłem za sobą wiosnę, wody szeleszczące i zieleniejącą ruń zbożową; tu zaś, na szerokości geograficznej Włoch południowych, śnieg leżał na polach, powietrze było surowe, dojmujące, a drzewa wśród ciemności nocnych rysowały się w twarde, bezlistne kontury. Hudson River nie była jednak zamarzniętą, widziałem bowiem wielkie parowce przerzynające spokojną toń tej szerokiej rzeki, co zwłaszcza nocą wspaniały przedstawia widok. Wkrótce jednak rzeka znikła nam z oczu. Pociąg biegł drogą wyżłobioną w skale, której wysoko wznoszące się po obu stronach ściany zakrywały zupełnie krajobraz. Chwilami przelatywaliśmy przez tunele, ale przelatywaliśmy wcale nie z ową osławioną szybkością amerykańską, o której tyle poprzednio zdarzało się słyszeć i czytać. Przeciwnie nawet, do dzisiejszego dnia tyle już najeździłem się rozmaitymi kolejami amerykańskimi, iż mogę powiedzieć na pewno, że wszelkie opowiadania o szalonej jeździe są wierutnymi bajkami. Pociągi amerykańskie nie tylko nie chodzą prędzej, ale chodzą bez porównania wolniej od zwyczajnych europejskich, z wyjątkiem tylko nadzwyczajnych pociągów,