Марк Леви

(Nie)pamięć


Скачать книгу

inny, uczesała się na nowo, podniosła telefon i wsunęła go do torebki, następnie wyszła.

      Dotarłszy w umówione miejsce, odczekała, aż sznur samochodów zatrzyma się na czerwonym świetle, poszukała Josha na przeciwległym chodniku, po czym ujrzała camaro zaparkowane na drugiego kilka metrów przed skrzyżowaniem.

      – Co się stało? – zaniepokoiła się, wsiadając do auta.

      – Musimy pogadać. Zapraszam cię na kolację i tym razem to ja płacę. Na co masz ochotę?

      Hope zastanawiała się, co Joshowi chodzi po głowie. Chętnie opuściłaby osłonę przeciwsłoneczną, aby przejrzeć się w lusterku, lecz dała sobie spokój.

      – No więc?

      – Zostawiasz mi wolną rękę?

      – O ile mieści się to w moich możliwościach.

      – A może by tak ostrygi nad brzegiem morza? Zabierz mnie do Nantucket.

      – To trzy godziny drogi, nie licząc przejazdu promem. Nie możesz zaproponować czegoś bliższego?

      – Nie – odrzekła prosto z mostu. – Ale pizza też wystarczy, a za to, co zaoszczędzimy, kupimy benzynę.

      Josh popatrzył na nią, przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył w drogę.

      – Powinniśmy pojechać na południe, a ty kierujesz się na północ – zauważyła, gdy wydostali się z miasta.

      – Salem leży trzy kwadranse stąd. Znajdziemy tam twoje ostrygi i brzeg morza.

      – Niech będzie Salem, będziesz snuł opowieści o czarownicach. A właściwie o czym chcesz pogadać?

      – W pewnym sensie o czarach. Powiem ci więcej, jak już usiądziemy przy stoliku.

      Josh wsunął do odtwarzacza wystającą z niego kasetę i podkręcił głośność.

      Na dźwięk głosów Simona i Garfunkela wymienili porozumiewawcze spojrzenia, rozbawieni, że muzyczne upodobania Luke’a sięgają innej epoki. Hope w kółko włączała „Mrs. Robinson” i śpiewała, wrzeszcząc na całe gardło, Josh zaś cieszył się w duchu, że nie jadą aż do Nantucket.

      Na horyzoncie wkrótce ukazało się Salem. Josh znał tam rybacką knajpę w małym porcie na starówce. Prawdę mówiąc w jedynej dzielnicy, dla której warto było wybrać się w podróż. Hope wyraziła ochotę na owoce morza i morskie powietrze, nie na zwiedzanie. Zostawił samochód na parkingu i pociągnął ją ku restauracji.

      Oczarował hostessę, która zaprowadziła ich do stolika przy oknie.

      – Na ile możemy sobie pozwolić? – wyszeptała Hope, wpatrując się w kartę dań.

      – Ile tylko zapragniesz.

      – Chciałam powiedzieć: żeby nie musieć potem tego odpracowywać, zmywając naczynia.

      – Tuzin.

      Wzrok Hope powędrował ku niewielkiemu akwarium, w którym pełzały trzy homary ze szczypcami ściśniętymi gumką.

      – Zaczekaj – oznajmiła, odbierając mu kartę dań – mam inny pomysł. Pal sześć ostrygi.

      – Czy nie taki był cel tej podróży?

      – Nie, celem jest to coś ważnego, co masz mi do powiedzenia.

      Następnie chwyciła kelnera za ramię i zaprowadziła do akwarium. Pokazała mu palcem najmniejszego ze skorupiaków i zażądała, by włożył go do plastikowej torby. Josh się nie odzywał.

      – Nie chce pani, żeby wpierw go ugotować? – zapytał kelner przekonany, że przy tych tłumach popaprańców, które odwiedzają miasto czarownic, widział już wszystko, w tym wypadku jednak się mylił.

      – Nie, chciałabym go dostać takiego, jaki jest, wraz z rachunkiem, jeśli pan pozwoli.

      Josh uregulował należność i podążył za Hope, która odebrawszy swojego homara, pospieszyła w stronę niewielkiej przystani, gdzie na spokojnych wodach unosiło się kilka przycumowanych żaglówek.

      Położyła się na nabrzeżu, zanurzyła torbę w wodzie, po czym ją wyciągnęła i wstała. Zatoczywszy ręką półokrąg, wykrzyknęła:

      – Kraniec półwyspu, o tam, będzie w sam raz.

      – Mogę wiedzieć, co ty wyprawiasz, Hope?

      Nie odpowiedziała, tylko ruszyła przed siebie energicznym krokiem, za nią zaś ciągnęła się struga wody wylewająca się z torby, której szczelność pozostawiała wiele do życzenia.

      Po dziesięciu minutach dotarła zdyszana na koniec mola. Wydobyła skorupiaka i poprosiła Josha, by mocno go przytrzymał. Delikatnie uwolniła szczypce z pęt i zajrzała zwierzakowi głęboko w czarne oczy.

      – Spotkasz homarzycę swoich marzeń, a kiedy będziecie mieli razem mnóstwo homarzątek, nauczysz je, żeby nigdy nie dały się złapać w rybackie sieci. Posłuchają cię, bo jesteś ocaleńcem, a kiedy będziesz bardzo stary, opowiesz im, że niejaka Hope uratowała ci życie.

      Następnie poprosiła Josha, by rzucił go jak najdalej.

      Homar poszybował mistrzowskim lotem koszącym, po czym wpadł do Atlantyku.

      – Jesteś kompletnie stuknięta – zawołał Josh, patrząc, jak bąbelki na powierzcni wody znikają.

      – W twoich ustach uznaję te słowa za komplement. Ostrygi i tak miały przerąbane, bo już były otwarte.

      – W takim razie liczmy na to, że twój protegowany da sobie radę i zdoła wypłynąć na pełne morze. Nie mam pojęcia, jak długo siedział w kajdankach w słoiku, ale chyba zdążył ścierpnąć.

      – Jestem pewna, że sobie poradzi. Miał gębę wojownika.

      – Skoro tak twierdzisz… I co teraz zjemy?

      – Kanapkę, jeśli cię stać.

      Ruszyli dalej plażą. Hope zdjęła buty, by stąpać po wilgotnym piasku.

      – Co takiego pilnego chciałeś mi powiedzieć? – zapytała w połowie drogi.

      Josh przystanął i westchnął.

      – Właściwie chciałem z tobą pogadać, zanim zrobi to Luke.

      – A o czym?

      – Kto płaci za twoje studia, Hope?

      Nadzieja, że Josh przyprowadził ją tu, by porozmawiać o nich, ulotniła się równie szybko jak ślady na piasku zmyte przez falę odpływu.

      – Ojciec – odparła, wziąwszy się w garść.

      – Moje są opłacane przez pewne laboratorium w formie pożyczki. Jak tylko zrobię dyplom, będę musiał im wszystko zwrócić albo pracować dla nich przez dziesięć lat.

      – Czy nie mówiłeś przypadkiem, że mój homar długo był związany?

      – Nie wszyscy studenci mają rodziców, którzy są w stanie im pomagać.

      – W jaki sposób cię zwerbowali?

      – W czymś w rodzaju konkursu. Należało zaproponować jakąś nowatorską, dzisiaj utopijną, ale w przyszłości możliwą do zrealizowania koncepcję.

      – Co za dziwaczny pomysł!

      – Trzydzieści lat temu większość nowinek technicznych, które odmieniły nasze życie, uznano by za niemożliwe. To daje do myślenia, nie?

      – Być może, to znaczy, zależy od tego, co cię interesuje. Czy Luke też zaprzedał duszę?

      – Ubiegaliśmy