o walce narodowowyzwoleńczej. Gówno mnie obchodzi jakieś OWP. To wasze sprawy. Możesz sobie chodzić w tym waszym chałacie z ręcznikiem na głowie albo wpieprzać schabowego pod setkę wódki. Nie interesuje mnie to. Niech ci Allach wybaczy. Siedź! Jeszcze nie skończyłem! Nie udawaj obrażonego i doceń szczerość. Mówię ci, co myślę, a nie ukrywam się za czułymi słówkami. Doceń to. – Rozejrzał się wokoło. Przez chwilę był zdenerwowany. Koniec mojej wypowiedzi musiał wpłynąć na niego uspokajająco. Teraz był zaciekawiony. – O co więc chodzi? W czym mogę pomóc? Chyba nie chce pan kupić dolarów? – zapytał. – Nie. Nawet tych, które jutro sprzedasz pewnemu księdzu. Masz, przyjacielu, kontakty w miejscach, które interesują mnie. Przypuszczam, że niedługo znajdziesz się w lepszym miejscu, z lepszymi widokami. Również dla mnie. Nie będziemy zresztą tutaj gadać. Przejdźmy się trochę. – Z godzinę szliśmy ulicami w stronę centrum. Wywiadowca dreptał cały czas za nami. Robił zdjęcia. Chciałem, by pokazał się Palestyńczykowi, ale ten nawet nie dał po sobie poznać, czy go zauważył czy nie. Założyłem, że tak. Dalej poszło zgodnie z moimi oczekiwaniami i nie ma co zanudzać czytelników przebiegiem rozmowy, chociaż nie był to podręcznikowy werbunek. Nie pytałem Palestyńczyka o życiorys. Mógł mi wcisnąć wszystko. I tak miałbym ogromne trudności ze sprawdzeniem. Wiedział o tym i chyba dlatego był szczery, na ile pozwolono mu na szczerość. Przestał mamrotać o imperializmie, zabijanych pobratymcach, i rozmowa stała się bardzo konkretna. Rhaza szybko zrozumiał, że jest tu tylko gościem. Polska Ludowa go chroni, póki jest dla niej przydatny. Uświadomiłem mu także, że nawet w moim ministerstwie mogą znaleźć się ludzie, którzy nie do końca zgadzają się z moim pojęciem patriotyzmu i czasem przedkładają narodowość nad obywatelstwo. Zaskoczyło go to. Nie powiedział nic, ale zauważyłem, iż pojął sugestię. Mogłem być pewien, że natychmiast przyleci do mnie, jeśli ktoś inny podejdzie do niego. Chodziło mi przede wszystkim o wojsko. Oni nie przejmowali się Biurem „C” i chodzili po naszych źródłach jak chcieli. Od pewnego czasu zacząłem uprzedzać ucholi, że rozmowy z kim innym potraktuję jako nielojalność, a to grozi określonymi konsekwencjami. Na koniec dałem Rhazie numer telefonu do siebie (mieliśmy w sekretariacie taki numer, który dawaliśmy niesprawdzonym TW), ustaliłem, że raz na tydzień będzie dzwonił i zostawiał wiadomość, czy wszystko jest w porządku. Miał prosić „pana Grzegorza”. Tak mu się przedstawiłem. Najprostszy pseudonim. Gdyby mnie nie było, niech po prostu odłoży słuchawkę i zadzwoni na drugi dzień. Jeśli będzie miał coś pilnego, wystarczy, jak powie, że dzwoni z Warszawy. Na koniec wpadliśmy jeszcze na kawę do jakiegoś baru w centrum. Napisał mi listę swoich kontaktów na KUL-u, klientów, których nazwiska znał, oraz rutynowe zobowiązanie o tajemnicy, w którym widniała fraza „faktu i treści obecnego i każdego następnego kontaktu z panem Grzegorzem, oficerem SB”. Praktycznie był to werbunek. Wywiadowca dał mi negatyw z aparatu, odwiózł na dworzec, a przy okazji spytał, czy nie pomógłbym mu przenieść się do warszawskiej „Betki”. Obiecałem, że zobaczę, co da się zrobić, i wsiadłem do pociągu. Cztery godziny później byłem na Dworcu Głównym i pojechałem prosto do domu. Abu dotrzymał słowa. Był wobec mnie lojalny. Tak czułem. Byłem tego pewien. Nie mówił mi, co prawda, o swoich układach z Syryjczykami, Libijczykami czy innym diabelstwem, ale nie pytałem go o to. Nie obchodziło mnie to, póki donosił obszernie na temat polskich kontaktów. Tutaj był wyjątkowo rozmowny. Sprzedawał dolary studentom, klerykom, księżom, pracownikom naukowym. Czasem odwiedzał znajomych w NRD i Bułgarii. Też składał mi obszerne sprawozdania z tych wyjazdów. Ku mojemu zdziwieniu, KUL-owcy zaufali mu. Kilka razy prosili go o przewiezienie z Drezna jakichś książek i listów z paryskiej „Kultury”. Zlikwidowaliśmy szybko ten kanał. Tym bardziej że Rhaza przeniósł się do Warszawy, a ja poleciłem Lublinowi, by rozpytywał się o Palestyńczyka na uczelniach, sugerując, iż wpakował się w jakąś nielegalną działalność przemytniczą. W 1978 roku zainteresowała się nim „Jedynka”. Chcieli go przejąć. Sprawa oparła się nawet o ministra. Nic nie wskórali, chociaż powoływali się na jakieś umowy, rozporządzenia. Ich naczelnik, Krukowski, wciąż zasypywał pismami Eryka. Na szczęście, skompromitowali się w Paryżu i dali spokój. Chcieli dojść do jakiegoś wydawnictwa, skompromitować jego szefa, a nawet trochę „uszkodzić”, jak mówiono w ministerstwie. Nie udało im się, więc podkulili ogon i zamknęli się w swojej twierdzy w bloku „F”. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego Stasi dała mojemu arabusowi spokój. Podejrzewałem w tym rękę KGB. Czemu więc sami nie podeszli do niego? Czemu posłużyli się mną? Domyśliłem się, że coś szykują na Zachodzie i mocno to konspirują. Musieli sprawdzić kontakty Rhazy, lecz bez awtoryzacji bali się do nich podchodzić. Być może wiedzieli jedynie kto, a nie wiedzieli jak ani gdzie. Stąd ta prośba. Teraz jechałem „czwórką” do Rotundy, na spotkanie z Palestyńczykiem. Nie spodziewał się mnie, a ja liczyłem, że siedzi w swoim hotelowym „biurze”.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.