CATHERINE GEORGE

Lato w Brazylii


Скачать книгу

rine GeorgeLato w BrazyliiTłumaczenie:Piotr Art

      ROZDZIAŁ PIERWSZY

      Halę przylotów lotniska w Porto wypełniał tłum. Gdy Katherine przecisnęła się przez niego z wózkiem bagażowym, zauważyła mężczyznę trzymającego tabliczkę z jej nazwiskiem.

      – Jestem doktor Lister z Massey Gallery w Anglii – powiedziała, uśmiechając się uprzejmie.

      Mężczyzna spojrzał z zaskoczeniem, po czym szybko chwycił wózek.

      – Bem-vindo, Doutora. Przysłał mnie Senhor Sousa. Jestem Jorge Machado. Zapraszam do samochodu.

      Katherine z ulgą ruszyła za mężczyzną. Po chwili rozparła się wygodnie na miękkiej skórzanej kanapie limuzyny, która ruszyła na północ, do serca Minho, regionu Portugalii, w którym, jak słyszała, wciąż bardzo ceni się tradycje. Kiedy zjechali na krętą drogę biegnącą wzdłuż rzeki Limy, minęli wóz ciągnięty przez woły, obok którego szły dwie ubrane na czarno kobiety. Katherine uśmiechnęła się. Oto prawdziwa Portugalia!

      Pierwotnie Katherine zamierzała wynająć na lotnisku samochód i po zakończeniu misji zrobić tu sobie krótki urlop, jednak ostatecznie, za radą szefa, przystała na limuzynę. Później weźmie taksówkę do Viana do Castelo i znajdzie hotel. Na razie cieszyła się malowniczymi widokami i zastanawiała, co ją czeka na końcu podróży.

      Najpierw trzeba popracować. Pan de Sousa potrzebował ekspertyzy pewnego obrazu, więc zaprosił do Portugalii jej szefa. W środowisku artystycznym James Massey cieszył się szacunkiem i opinią znakomitego poszukiwacza nieznanych prac wielkich mistrzów. Katherine była szczęśliwa, że pod jego okiem nauczyła się odróżniać autentyczne dzieła od falsyfikatów. Niestety, James zachorował na grypę tuż przed podróżą do Portugalii i musiał wysłać Katherine w zastępstwie. Rozradowana jego zaufaniem rzuciła wszystko, by zdążyć na samolot.

      Andrew Hastings, z którym spotykała się od niedawna, był wielce z tego niezadowolony, głównie dlatego, że nie zgodziła się, by jej towarzyszył. Jednak Katherine była niewzruszona. Tak hojny klient zasługuje na pełną uwagę. Obraz pewnie trzeba będzie najpierw oczyścić, a to, w zależności od jego wieku i stanu, może potrwać. Andrew obraził się tak bardzo, że na lotnisku ze zdziwieniem odebrała od niego esemes z prośbą, by odezwała się po przylocie. Teraz jednak skupiła myśli na panu de Sousie. James wiedział zaskakująco mało o kliencie – tylko tyle, że dysponuje dziełem, które jego zdaniem może być cenne, i że gotów jest zapłacić wiele, by się o tym przekonać. Katherine szczerze pragnęła, aby pan de Sousa miał rację. Jeśli obraz jest niewiele wart albo, co gorsza, okaże się falsyfikatem, przykro będzie mu to zakomunikować.

      – Jesteśmy na miejscu – powiedział szofer. Katherine z uwagą spojrzała na wysoki mur i bramę zwieńczoną łukiem z kamiennym krzyżem. Za bramą ukazał się tak piękny widok, że Katherine poprosiła szofera, by jechał powoli przez bezkresne, pofałdowane ogrody z górami w tle. Sam dom, który spostrzegła dopiero po chwili, był jeszcze piękniejszy. Jego dwa skrzydła o białych ścianach i czerwonym dachu odchodziły od kamiennej wieży oplecionej winoroślą. Nim limuzyna zatrzymała się na okrągłym dziedzińcu, z budynku wybiegła niska pulchna kobieta. Spojrzała na gościa z widocznym zaskoczeniem.

      – Lidio, to pani doktor Lister – powiedział Jorge, pomagając Katherine wysiąść z samochodu.

      – Bem-vindo, witamy w Quinta das Montanhas, Doutora – zawołała kobieta.

      Katherine uśmiechnęła się, zadowolona, że słyszy angielski, nieważne, że z silnym obcym akcentem.

      – Dzień dobry. Cóż za piękny dom!

      Kobieta pokraśniała z dumy.

      – Senhor Roberto żałuje, że nie wita osobiście, ale zaraz przyjdzie. Chodźmy do pokoju – powiedziała.

      Jorge chwycił bagaże i podreptał za kobietami.

      Sympatyczna i energiczna Lidia poprowadziła Katherine przez rozległy, chłodny westybul o wysokim sklepieniu, a dalej kręconymi schodami o kunsztownej balustradzie z kutego żelaza. Wskazała jej wielki pokój o oknach z zewnętrznymi balustradami. Stała w nim szafa i ogromne łoże z rzeźbionego drewna przykryte białą narzutą. Katherine najbardziej zachwycił w tym momencie widok tacy z wodą mineralną i kubełkiem lodu.

      Jorge położył bagaże na komodzie przy łóżku.

      – Kiedy będzie pani gotowa, proszę przyjść na varanda.

      Lidia otworzyła drzwi do łazienki.

      – Pani potrzebuje, tak?

      – Owszem. Obrigada – podziękowała Katherine tak entuzjastycznie, że kobieta uśmiechnęła się ze współczuciem.

      – Przyniosę jedzenie, tak? – zaproponowała Lidia, ale Katherine pokręciła głową.

      – Nie, dziękuję, jest za gorąco. Wystarczy mi woda.

      Lidia szybko napełniła szklankę.

      – Zaraz wrócę – powiedziała.

      Katherine wypiła duszkiem wodę i opłukała się nad umywalką. Uczesała włosy i spięła je bardzo ciasno. Ubrała się w czarne lniane spodnie i białą bluzkę, po czym niechętnie założyła okulary w czarnej oprawce, używane do pracy przy komputerze. Miała nadzieję, że wyglądem zrobi właściwe wrażenie na kliencie, który musi być w odpowiednim wieku, skoro jest właścicielem takiej posiadłości i kupuje cenne obrazy. Wysłała esemes do Jamesa, przyjaciółki Rachel, a potem do Andrew, winiąc się za to, że pamięta o nim w ostatniej kolejności. Kiedy zabrała się za rozpakowanie bagażu, usłyszała nadjeżdżający samochód. W tym samym momencie do pokoju weszła Lidia.

      – Ja zrobię. Pani proszę na dół. On już jest – powiedziała.

      Katherine poszła za Lidią na parter, a stamtąd na długą werandę o rzeźbionych, kamiennych filarach oplecionych roślinnością. Mężczyzna w sportowej lnianej marynarce i dżinsach stał oparty o jeden z nich, spoglądając na ogród. Był dość wysoki i smukły. Miał grzywę czarnych kręconych włosów i profil, którego pozazdrościłby mu niejeden gwiazdor filmowy. Kiedy Lidia odezwała się, odwrócił się gwałtownie z uśmiechem, który zamarł mu na twarzy, gdy zobaczył Katherine.

      – Doutora Lister – zaanonsowała ją Lidia w nieco teatralny sposób, a kiedy wyszła, na werandzie zapanowała niezręczna cisza.

      – Doktor Lister to pani? – spytał w końcu mężczyzna.

      Katherine z zaskoczeniem poczuła nagłą burzę hormonów.

      – Tak, Katherine Lister – uśmiechnęła się uprzejmie.

      Mężczyzna ukłonił się z gracją.

      – Encantado. Jestem Roberto de Sousa. Przepraszam, że nie mogłem powitać pani osobiście.

      – Nie szkodzi. Pańscy pracownicy zgotowali mi wspaniałe przyjęcie.

      Roberto w niczym nie pasował do obrazu starszego biznesmena, który stworzyła sobie w wyobraźni. Miał pewnie tylko kilka lat więcej niż ona, dwudziestoośmiolatka. I mogłaby przysiąc, że gdzieś już go widziała. Nieco zbyt długie włosy, ciemne oczy i wydatne kości policzkowe zdawały się niepokojąco znajome w odróżnieniu od wyraźnej blizny na policzku, którą przecież trudno by było zapomnieć. Postanowiła przerwać niezręczną ciszę.

      – Widzę, że jest pan zakłopotany – zauważyła.

      – Spodziewałem się mężczyzny – odpowiedział dość obcesowo.

      Katherine zastygła.

      – Z tego, co wiem, pan Massey powiadomił pana, że mnie tu wysyła.

      – Owszem, ale nie poinformował mnie, że ekspert, którego wysyła, jest kobietą.

      – Jestem w pełni wykwalifikowana do tego, żeby dokonać ekspertyzy, której pan wymaga – powiedziała urażona Katherine. – To prawda. Mam mniejsze doświadczenie niż pan Massey, ale proszę mi wierzyć, bardziej niż wystarczające, żeby wydać profesjonalną opinię.

      Mężczyzna nie odezwał się. Najwyraźniej zauroczenie