CATHERINE GEORGE

Lato w Brazylii


Скачать книгу

pani warsztat pracy?

      Skinęła głową.

      – Fotografuję obrazy, żeby zarejestrować ich stan początkowy, a potem w kolejnych etapach pracy. W walizce mam rozmaite przybory i rozpuszczalniki do wstępnego czyszczenia. To dość brudna robota, więc potrzebuję odpowiedniego miejsca, dobrze oświetlonego, ale osłoniętego od słońca.

      – Zajmę się tym. Czy nadal ma pani ochotę na spacer?

      – Oczywiście. Z chęcią obejrzę ogród.

      – W takim razie ruszajmy. – Roberto sięgnął po laskę.

      – To nie będzie dla pana wysiłek? – spytała i natychmiast pożałowała swoich słów widząc, jak Roberto zaciska wargi.

      – Zapewniam, że całkiem dobrze kuleję.

      Katherine zarumieniła się.

      – Przepraszam…

      – Nie, to ja przepraszam. – Uśmiechnął się z przymusem. – Chodźmy, pokażę pani basen.

      Po drodze spotkali dwóch ogrodników, starszych, uśmiechniętych mężczyzn. Roberto zatrzymał się, by z nimi pogawędzić.

      – Widać, że pana lubią – skomentowała Katherine.

      – Znają mnie od dziecka. Quinta das Montanhas była rodzinnym domem mojej matki. A teraz należy do mnie.

      – Matka zapisała go panu?

      – Nie, podarowała. Żyje i ma się dobrze. Ale od czasu, kiedy ojciec porwał ją i wywiózł do Brazylii, bywa tu rzadko. Nie lubi długich podróży samolotem.

      – Rozumiem ją doskonale. Przelot tutaj był dla mnie wystarczająco uciążliwy. Ach! Kort tenisowy! – zawołała z zachwytem.

      – Gra pani w tenisa?

      – Tak, ale niezbyt dobrze.

      – Na pewno lepiej niż ja teraz – rzekł Roberto z goryczą.

      – Proszę mi wybaczyć osobiste pytanie… Czy coś można na to poradzić?

      – Oczywiście! Codziennie wykonuję męczące ćwiczenia, torturuje mnie fizykoterapeuta, pływam i spaceruję. Każdego dnia widać poprawę. Podobno kiedyś wszystko wróci do normy. Cokolwiek to oznacza. Mam nawet zamiar usunąć bliznę operacyjnie, żeby nie straszyć małych dzieci.

      Katherine była wściekła na siebie, że stworzyła niezręczną sytuację. Na szczęście dotarli do wielkiego basenu.

      – Jak ślicznie położony! Te drzewa, i góry! – zawołała.

      Roberto pokiwał głową, ale milczał. Odezwał się dopiero, gdy dotarli do małego bungalowu.

      – Zajrzyjmy do środka. Może to dla pani odpowiednie miejsce do pracy? Jest tu jasno i nikt nie przeszkadza, a do domu tylko parę kroków.

      Katherine weszła po kilku schodkach do zalanego dziennym światłem, ośmiokątnego pokoju. Podłoga była z terakoty, stały na niej wiklinowe krzesła i stół.

      – Idealne miejsce! – zawołała. – Potrzeba mi tylko obrazu, mojego sprzętu i dużego płótna. Mogę natychmiast zabierać się do pracy.

      – Ale najpierw kawa – zarządził Roberto. – Wypijemy ją na werandzie, gdzie już czeka obraz.

      Katherine poczuła napięcie, mając świadomość, że zbliża się chwila prawdy. Napięcie to wzrosło jeszcze bardziej, kiedy weszli na werandę i zobaczyła na stole zapakowany obraz.

      Roberto odwinął nieoprawione dzieło z papieru.

      – Dość brudny, prawda?

      – To zupełnie normalne w przypadku starszych dzieł – zgodziła się Katherine. Napięcie uleciało w jednej chwili. Spojrzała na postać ciemnowłosego młodzieńca w prostym, osiemnastowiecznym ubiorze.

      – Nie wygląda na dandysa – stwierdziła. – Choć pewnie byłby znacznie bardziej elegancki, gdyby nie warstwy nałożonej później farby. Kaftan to bezkształtna plama, a halsztuk jest za duży.

      – O czym to świadczy? – Na twarzy Roberta odmalowało się napięcie.

      – Dodatkowa warstwa farby może ukrywać reperację płótna lub poprawki dokonane przez innego malarza – powiedziała, wpatrując się w twarz młodzieńca, która doznała mniejszych szkód niż reszta jego ciała. Gdy tylko mój sprzęt trafi do bungalowu wraz z grubym kocem, na którym będę mogła położyć obraz, natychmiast przystąpię do pracy.

      – Najpierw kawa! – przypomniał Roberto. Chwilę później Jorge przyniósł dzbanek i filiżanki, a statyw i walizkę zabrał do bungalowu. Roberto zaofiarował się, że obraz zaniesie osobiście.

      Katherine korciło, by jak najszybciej przystąpić do pracy, więc zaczęła nalewać kawę.

      – Najpierw oczyszczę obraz spirytusem mineralnym. Jeśli pan sobie życzy, usunę część późniejszych warstw rozpuszczalnikiem. Pewnie wtedy będzie można już coś powiedzieć o twórcy – powiedziała Katherine. Miała dość śmiałą hipotezę, ale na razie wolała o niej nie wspominać. W razie pomyłki straciłaby wiarygodność.

      Roberto usiadł obok niej.

      – Nie powinna pani pracować zbyt długo bez przerwy. Jorge powiadomi panią, kiedy lunch będzie gotowy – powiedział.

      – Nigdy nie jadam w środku dnia – odparła.

      – Musi pani coś zjeść, żeby nie stracić sił. Choćby małą kanapkę. Zjemy razem – rzekł stanowczo i spojrzał na Jorge’a, który właśnie wszedł na werandę. – Wszystko gotowe?

      – Tak, proszę pana.

      Gdy dotarli do bungalowu, okazało się, że został już sprzątnięty i odkurzony. Pojawił się też drugi stolik, taca ze szklankami i butelką wody w kubełku z lodem, duży dzwonek z drewnianą rączką i gruby brązowy koc. Katherine rozłożyła go w najjaśniejszym miejscu, a Roberto położył na nim obraz. Z uwagą obserwował, jak jego towarzyszka wpatruje się w namalowaną postać.

      Katherine czuła narastającą ekscytację. Postać wyglądała znajomo. Czy rzeczywiście odgadła, kim jest twórca?

      Uśmiechnęła się z roztargnieniem.

      – Czas zacząć.

      – To nie przeszkadzam – powiedział Roberto. – Proszę zadzwonić, jeśli będzie pani czegoś potrzebować.

      Gdy Katherine została w końcu sama, zdjęła okulary i zaczęła oglądać malowidło przez lupę. Starannie przyglądała się każdemu fragmentowi obrazu, po czym sfotografowała go w celu dokumentacji. Korciło ją, żeby natychmiast przystąpić do czyszczenia obrazu, ale postanowiła trzymać się rutyny. Dopiero kiedy wyjęła z walizki wszystko, co potrzebne, założyła maskę na usta, a na głowę opaskę ze szkłami powiększającymi, wzięła głęboki oddech i zwilżyła pierwszy wacik spirytusem.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      Kiedy Roberto przyszedł z informacją, że lunch jest gotowy, Katherine mogła przysiąc, że minęło tylko kilkanaście minut. A jednak kosz był pełen brudnych wacików. Nie miała ochoty przerywać, ale uśmiechnęła się uprzejmie i założyła okulary, świadoma, że klient jest zawiedziony brakiem widocznych rezultatów.

      – Póki co usuwam brud. Różnicę będzie widać dopiero, kiedy zabiorę się za późniejsze warstwy farby – wyjaśniła.

      – Nie spodziewałem się, że będzie wyglądał gorzej – stwierdził Roberto.

      – Ja też wyglądam gorzej – zauważyła z rezygnacją.