Diana Palmer

Niezwykły dar


Скачать книгу

miałby to zrobić – zastrzegła, widząc, że Dalton chce o coś zapytać. – Wiem jednak, że chcą cię zabić, abyś na nich nie doniósł.

      – Do diabła, przecież dokładnie opisałem faceta, który mnie postrzelił. Policja ma to w materiałach z przesłuchania. Był to człowiek o hiszpańskim typie urody, ze złotym pistoletem, obwieszony złotą biżuterią, w butach ze skóry krokodyla. Miał złoty ząb na przodzie z wprawionym diamentem – oznajmił ze złym uśmiechem. – Trochę za późno, żeby mnie uciszyć.

      – Mówię tylko, co widziałam. Zresztą nie chodzi o człowieka w złocie, tylko o tego we wzorzystej koszuli. To on pracuje dla polityka. Już próbował uciszyć szeryfa, bo mógł mu zaszkodzić. Szeryf został postrzelony – kontynuowała, zamykając oczy. Jej twarz ściągnął grymas bólu, jakby rozbolała ją głowa. – On obawia się was obu. Jeśli go rozpoznasz, wyjdą na jaw jego powiązania z tamtym politykiem i obaj wylądują w więzieniu. Nie pierwszy raz zabił, chroniąc szefa.

      Tank usiadł. To był trudny temat, przywołujący koszmarne wspomnienie strzelaniny. Świst kul, zapach krwi, obłąkańczy śmiech mężczyzny z karabinem automatycznym w rękach. „Tam naprawdę był ktoś jeszcze – uświadomił sobie Tank. – Mężczyzna w koszuli w tureckie wzory i garniturze. Dokładnie tak jak powiedziała Merissa”.

      – Dlaczego o tym nie pamiętałem? – mruknął, przecierając oczy. – Rzeczywiście, był tam facet w koszuli w tureckie wzory. Poprosił mnie o wsparcie, twierdząc, że szykuje się duża transakcja narkotykowa. Pojechałem z nim na miejsce. Mówił, że jest z DEA, rządowej agencji do walki z narkotykami – urwał zszokowany i popatrzył na Merissę.

      – To wspomnienie ukryło się głęboko w twojej pamięci.

      Tank powoli skinął głową. Miał szarą jak popiół twarz, a na czole i nad górną wargą perlił mu się pot.

      – Już dobrze. Wszystko w porządku – szepnęła kojąco, klękając przy nim i ujmując jego wielką dłoń.

      Tank nie lubił być niańczony, więc wyrwał rękę. Szybko tego pożałował, gdy Merissa z niepewną miną wstała i cofnęła się, byle dalej od niego. Nie wiedziała, jakie wspomnienia obudziła, ale było widać, że Tank źle sobie z nimi radzi.

      – Ludzie mówią, że jesteś wiedźmą – wykrztusił.

      – Wiem – przyznała, nie czując się urażona.

      Tank zagapił się na nią bez słowa. Rzeczywiście było w niej coś, co wymykało się pojmowaniu. Mimo swojego wzrostu wydawała się krucha, cicha i łagodna. A także pogodzona ze sobą i światem. Jedynie w jej zielonym spojrzeniu współczucie mieszało się z obawą.

      – Dlaczego się mnie boisz? – wypalił Tank.

      – To nic osobistego – odparła skrępowana.

      – Więc?

      – Jesteś bardzo… duży – przyznała w końcu niechętnie, a Tank zmarszczył brwi, nie mogąc zrozumieć, co miała na myśli. – Muszę iść – oznajmiła z wymuszonym uśmiechem. – Chciałam tylko opowiedzieć ci, co widziałam, żebyś uważał i był czujny.

      – Zainwestowaliśmy fortunę w monitoring ze względu na cenne byki.

      – To nie będzie miało znaczenia. Szeryf z Teksasu też dysponował techniką i bronią. Przynajmniej tak mi się zdaje.

      Tank odetchnął i wstał. Był już dużo spokojniejszy.

      – Mam znajomych w Teksasie. Gdzie konkretnie to się stało?

      – W południowym Teksasie. Gdzieś na południe od San Antonio. Wybacz, ale więcej nie wiem – odparła Merissa, czując dyskomfort, gdy tak nad nią górował.

      Tank uznał, że łatwo znajdzie w sieci informacje o strzelaninie, w którą zaangażowany był przedstawiciel prawa. Chciał to sprawdzić, choćby po to, żeby dowieść, że jej „wizje” nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

      – W każdym razie dzięki za ostrzeżenie – oznajmił z ironicznym uśmiechem.

      – Nie wierzysz mi. Nie szkodzi. Tylko uważaj na siebie – poprosiła i odwróciła się, naciągając kaptur.

      – Zaczekaj – powiedział, przypominając sobie, że przyszła piechotą, i chwycił kurtkę. – Odwiozę cię – dodał, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu kluczyków.

      Po chwili zdał sobie sprawę, że zostawił je na haczyku przed wejściem, z resztą kluczy, więc z grymasem niezadowolenia ruszył po nie.

      – Nie powinieneś tego robić – mruknęła.

      – Czego? Odwozić cię do domu? Na zewnątrz szaleje śnieżyca i ledwo co widać – odparł, pokazując palcem okno.

      – Wieszać tam kluczyków – wyjaśniła z dziwnym wyrazem twarzy i nieobecnym spojrzeniem. – On je znajdzie i zyska dostęp do domu.

      – Kto? – zapytał zdziwiony, ale Merissa patrzyła na niego nieprzytomnie, jakby budziła się z transu. – Nieważne – mruknął. – Chodźmy.

      Stanęli przed garażem, gdy na podwórko wjechał masywny pickup Darby’ego Hanesa. Mężczyzna wysiadł, otrzepując śnieg z ramion i choć był zaskoczony widokiem gościa, przyłożył palce do ronda kapelusza w pozdrowieniu.

      – Witaj, Merisso.

      – Dzień dobry, panie Hanes – odpowiedziała z uśmiechem.

      – Objeżdżałem teren i zauważyłem drzewo zwalone na płot. Wróciłem po piłę. Pogoda pod psem, a zapowiadają, że jeszcze się pogorszy – westchnął.

      Merissa przez chwilę patrzyła na niego zamglonym wzrokiem. Potem otrząsnęła się i podeszła bliżej.

      – Proszę mnie źle nie zrozumieć, panie Hanes, ale – urwała, przygryzając dolną wargę – byłoby dobrze, gdyby wziął pan kogoś ze sobą do ścięcia tego drzewa – dokończyła błagalnie.

      – Słucham? – zdziwił się stary kowboj.

      – Proszę – powtórzyła skrępowana.

      – Czyżby osławione przeczucie? Proszę się nie obrazić, ale powinna pani częściej wychodzić do ludzi. – Roześmiał się.

      Dziewczyna zaczerwieniła się po czubki włosów.

      Tank przyglądał się jej zmrużonymi oczami i z głębokim namysłem.

      – Zachowajmy środki bezpieczeństwa – powiedział, zwracając się do Darby’ego. – Weź ze sobą Tima.

      – To niepotrzebne, ale zrobię, jak każesz, szefie – oznajmił mężczyzna, kręcąc głową.

      Jego mina mówiła wszystko.

      Darby studiował nauki ścisłe i był pragmatykiem. Nie wierzył w nadprzyrodzone historie. Tank również, ale przemówiło do niego zmartwienie Merissy. Dlatego posłał Darby’emu uśmiech i skinął, żeby kowboj odszukał Tima. Sam zaprowadził dziewczynę do swojego wielkiego pickupa i pomógł jej wsiąść. Rozglądała się po wnętrzu samochodu jak urzeczona.

      – Co jest? – zapytał, siadając za kierownicą.

      – Czy to auto umie też prać i gotować? – spytała z nabożnym podziwem, śledząc rozjarzone kontrolki. – Bo wygląda, jakby potrafiło wszystko.

      – To wielkie ranczo i sporo czasu spędzamy poza domem. Mamy GPS, telefony komórkowe i satelitarne, wszystko, co trzeba. Nasze wozy są celowo naładowane elektroniką. No i mają mocne, drogie w eksploatacji silniki V8 – dodał z błyskiem w oku. – Gdybyśmy