K.N. Haner

Na szczycie. Właściwy rytm


Скачать книгу

– Potrząsnąłem głową, próbując normalnie myśleć. Powinienem być teraz przy Rebece, a nie tutaj. Muszę skończyć z piciem raz na zawsze. To wcale mi nie pomaga i nie ułatwia, a gdyby Rebeka zobaczyła mnie w takim stanie, to pewnie zupełnie byłbym u niej stracony. O ile już nie jestem. Ta myśl mnie dobiła. Spojrzałem na kelnerkę i dodałem: – Płacą ci za nadgodziny?

      – Tak, a dlaczego pan pyta? – Skrzywiła się lekko i nerwowo poprawiła swój długi blond kucyk.

      – To przynieś mi jeszcze jedną szklankę whisky z lodem. – Wyjąłem kolejne sto dolarów z portfela i dodałem: – Reszta dla ciebie…

      Dziewczyna nic nie powiedziała, tylko zrealizowała moje zamówienie. Nie miałem pojęcia, która jest godzina. W tym momencie najmniej mnie to interesowało. Taki właśnie miałem sposób na problemy. Alkohol. Życie mnie tego nauczyło. Pierdolone życie.

      Wlewając w siebie kolejne szklanki whisky, wracałem myślami do tych dobrych chwil. Do chwil, w których między mną a Rebeką było wszystko dobrze. Każdy jej uśmiech to dla mnie największe szczęście. Serce mi pękało, że przez ostatnie miesiące przeze mnie prawie się nie uśmiechała. Ja doprowadziłem do tego wszystkiego i powinienem ponieść konsekwencje. Ja! Więc dlaczego to ona cierpiała? Dlaczego Bóg znowu prawie mi ją zabrał? To miała być kara? Pierdolę taką sprawiedliwość. To mnie powinien ukarać, a nie ją. Mnie! Uderzyłem pięścią z całej siły w stolik, przewracając trzy opróżnione przed chwilą szklanki trunku. Kurwa! Byłem taki wściekły i nie potrafiłem poradzić sobie z tymi emocjami. Skrzywdziłem ją i tak cholernie mi z tym źle. Nawet jeśli będzie chciała ze mną rozmawiać, to wiedziałem, że nie będzie łatwo. Mur między nami był coraz wyższy i coraz grubszy. Widziałem dziś w jej oczach żal i strach. Co się dziwić? Zachowałem się jak ostatni skurwysyn…

      Nie wiem, jakim cudem obudziłem się w domu Walterów. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że leżę w łóżku Ericka, w jego pokoju ich rodzinnego domu. Głowa mi pękała i czułem Saharę w ustach. Znowu się napierdoliłem i znowu to nic nie zmieniło. Pogłębiło tylko moją i tak chujową sytuację. Usiadłem na brzegu łóżka, przecierając twarz, i próbowałem zorientować się, gdzie są moje rzeczy. Dostrzegłem komórkę na biurku pod oknem, więc wstałem, by zadzwonić. Tyle że gdzie ja miałem dzwonić? W głowie mi szumiało i zdecydowanie jeszcze nie wytrzeźwiałem. Westchnąłem wymownie, a do pokoju wszedł Erick.

      – Z tej radości, że się obudziła, musiałeś się od razu tak napierdolić? – rzucił od progu. Był zły i chyba też nie spał najlepiej. Spojrzałem na niego i nic nie odpowiedziałem. Miał rację, ale nie miałem zamiaru dawać mu satysfakcji. Wiedziałem, co sobie o tym wszystkim myślał. Był wściekły, zawiodłem go na całej linii. – Zejdź na dół. Moja matka zrobiła ci śniadanie, pijaku… – dodał i wyszedł, ostentacyjnie trzaskając drzwiami. Kurwa! Wszystko się sypało. Życie wymykało mi się z rąk, a ja nie wiedziałem, co mam zrobić, by zatrzymać tę postępującą katastrofę. Bałem się jechać do szpitala, no bo co miałem powiedzieć Rebece? Nie powinna się teraz denerwować, a wiedziałem, że moja obecność tak na nią działała. Co ja miałem zrobić?

      Dom rodzinny Walterów nie był mi obcy, ale dziś czułem się tu fatalnie. Te spojrzenia matki Ericka i Jess mnie dobijały.

      – Jedziesz potem do szpitala? – zapytała moja siostra, karmiąc butelką małą Hope. Była taka podobna do Ericka, że nawet gdyby on próbował się wyprzeć, to nie miał szans. Miała mnóstwo ciemnych włosków i dokładnie te same oczy.

      – Tak, to chyba oczywiste… – bąknąłem pod nosem, siadając do stołu. Jess wyszła z kuchni, nie chcąc się kłócić. Sięgnąłem po szklankę stojącą na stole obok dzbanka z sokiem jabłkowym. Opróżniłem dwie naraz, a dalej mnie suszyło.

      – Zjesz coś, Sedricku? – zapytała pani Walter.

      – Nie. Nie rób sobie problemu… – Spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie z takim politowaniem. Kurwa! Jeśli zaraz zacznie prawić mi kazanie, to chyba nie wytrzymam. Na szczęście nic więcej nie powiedziała i także opuściła kuchnię. Zerknąłem na zegarek. Było już prawie południe. Musiałem jechać do szpitala i to jak najszybciej.

      – Masz zamiar dalej się tak zachowywać? – Przyszedł Erick i wbił we mnie to swoje wkurwione spojrzenie.

      – Nie… – odpowiedziałem skruszony.

      – Wiem, że ci ciężko, ale nie zachowuj się jak nieodpowiedzialny dupek. Już wystarczająco spierdoliłeś… – Usiadł obok i postawił przede mną szklankę whisky.

      – Klin klinem? – zapytałem.

      – Dobrze wiesz, że to postawi cię na nogi. Weź się w garść, Sed, bo, do kurwy nędzy, stracisz ich na zawsze… – dodał poważnie, a ja patrzyłem na niego.

      – Rozmawiałeś z nią?

      – Nie. Ona nie chce rozmawiać z nikim prócz jej ojca, Simona i Treya…

      – Aha… – westchnąłem wymownie. Powinienem czuć ulgę, że nie tylko mnie nie chciała widzieć. Nie było mi jednak lepiej.

      – Przestań się nad sobą użalać i zajmij się teraz waszymi dziećmi. To powinno być dla ciebie najważniejsze!

      Zaśmiałem się drwiąco. Erick Walter dawał mi ojcowskie rady?

      – I kto to mówi? – odpowiedziałem wrednie.

      – Ja przynajmniej byłem przy Jess przez całą ciążę… – Zacisnąłem pięść, by mu nie przypierdolić.

      – Bo o niej wiedziałeś! – warknąłem.

      – Bo chciałem wiedzieć i się interesowałem. Bywało ciężko, ale zależy mi na nich. Kocham twoją siostrę i kocham Hope. Nie zarzucisz mi tego, że się nie staram i odpuściłem – powiedział spokojnie.

      – Wiem, że się starasz…

      – Ty odpuściłeś, Sed, i możesz mieć pretensje tylko do siebie. – Jego szczerość czasami mnie dobijała. Mimo wszystko wiedziałem, że nadal był moim przyjacielem. Wiedział o sytuacji z Laną i nie powiedział Rebece. Liczył, że w końcu się przyznam, ale wyszło, jak wyszło. Byłem tchórzem. Pieprzonym tchórzem, i doskonale o tym wiedziałem!

      – Jedziemy? – zapytałem z nadzieją, że zawiezie mnie do szpitala.

      – Naprawdę chcesz tam jechać? Ona nie chce nas widzieć, Sed…

      – Sam mówiłeś, że wtedy odpuściłem. Tym razem nie odpuszczę – odpowiedziałem pewnie i wstałem. Erick zrobił dokładnie to samo, a jego wzrok wyrażał wszystko. Bał się. Bał się nie mniej niż ja, że stracimy Rebekę na zawsze. Mimo wszystko wiedziałem, że nadal ją kocha i chce jej szczęścia. Tylko czy ja byłem w stanie dać jej to szczęście? Ona mi nie ufała, nie chciała nawet mnie widzieć, więc jak miałem ją odzyskać? Jak miałem odbudować relację między nami? Nie miałem, kurwa, pojęcia i to przerażało mnie najbardziej. Bezradność…

      Gdy weszliśmy z Erickiem na oddział, znowu poczułem ten niepokój. Widziałem Jamesa stojącego na korytarzu i rozmawiającego z lekarzem. Spojrzał w naszą stronę i pokazał, byśmy podeszli. Ruszyłem ku niemu niepewnie, czując, jak dłonie zaczynają mi się pocić. Nie wiedziałem skąd, ale wiedziałem, co chciał mi powiedzieć.

      – Jak ona się czuje? – zapytałem, gdy się zbliżyliśmy.

      – Jest słaba, ale może być już tylko lepiej. Właśnie usnęła – odpowiedział lekarz i zostawił nas trzech.

      – Będę szczery, Sedricku. Rebeka nie chce was widzieć… – powiedział James. Dokładnie tego się spodziewałem. Kiwnąłem jedynie i spojrzałem w kierunku sali, na której leżała z maluchami.

      –