Dominika Budzińska

Pani Nikt. Pamiętnik


Скачать книгу

sportową bez firmy.

      Jutro trening. Nie wierzę, że się zgodziłam, ale tylko ktoś, kto zna Pati, mógłby to zrozumieć. Jej po prostu się nie odmawia. Jej i podobno premierowi. Nie wnikam. Na szczęście, co do drugiego, nie miałam zbytnio okazji.

      W przymierzalni zabiły dzwony na alarm! Rozmiar L. W życiu takiego nie miałam! Tyję w oczach! Przecież wcale nie jem tak dużo. Tylko czasami i tylko w nocy. Jestem oburzona! Z wiekiem nie tylko zmarszczki, ale i tłuszcz się do człowieka przyczepia. I to nie wiedzieć, kiedy. Faktycznie przyda mi się trochę ruchu. Mądra ta Pati.

      Ale czy ja nie jestem aby za stara? Kto chodzi na siłownię? Łyse mózgi z szeroką szyją, owiniętą grubym, złotym łańcuchem. Pakerzy z bicepsem o średnicy koła ciężarówki. Matko! I ja?! Co mam tam robić? O nie, natychmiast dzwonię do Pati. Muszę odwołać szopkę pełną potu i tragedii. Że też wcześniej nie pomyślałam.

      Jednak się nie udało. Moje argumenty nie przemówiły do głowy z przyczepionymi włosami. Nie da rady. Muszę iść. Pati mnie przekonała.

      15 marca

      Nie mogę chodzić. Nie mogę się ruszyć. Moje stare ciało protestuje przed takim traktowaniem. Dwie godziny wycisku pod okiem wyciśniętego trenera. Koszmar! A Pati jak fryga!

      Boli mnie nawet ręka. Nie mogę sięgnąć po kieliszek z winem. Boli mnie skóra, włosy i mózg. Nic nie mogę. Nienawidzę siłowni! Nienawidzę! Już never! Za żadne skarby! Nie dam się zrobić w bambuko!

      Tylko jak ja to powiem Pati? Nie umiem. Boję się jej. Raczej nie zrozumie albo, uchowaj Boże, się rozpłacze. To możliwe. Pati to istota nieprzewidywalna. Dlaczego ja z nią w ogóle przystaję? O co tu chodzi? Czyżby nie został mi nikt, prócz Barbie? Niewiarygodne.

      Posmutniałam. Naprawdę jestem sama jak palec. Że też do tej pory tego nie widziałam? Że mi to nie przeszkadzało? Wraz z utratą stołka, odeszli wszyscy. Odeszło ode mnie życie.

      Bóg zesłał mi Pati. Bóg jest dobry i sprawiedliwy. Mam, na co zasłużyłam. Najwyraźniej. A Pati jest kochana. Kochana i bardzo serdeczna. I szczera, aż do bólu.

      Może jednak poszukam w tym sensu.

      Nie mam nic do jedzenia i siły na wędrówkę po sklepie. Może wreszcie schudnę. Na szczęście mam co pić, choć już też na finiszu. Zamówię przez internet. Chociaż nie. Bolą mnie nawet palce. Nie wystukam nic na klawiaturze. Nie jestem w stanie. Znowu mam doła. I ból mózgu, pomimo że on nie ćwiczył.

      Starzeję się. Przestaję dostrzegać plusy bycia singielką. W ogóle przestaję dostrzegać jakiekolwiek plusy. Zazdroszczę Pati. Ona widzi wszystko w kolorze żarówiastego różu. Postawa godna podziwu. Zaskakująca. Może też przerzucę się na róż.

      Jest ze mną naprawdę źle. Znowu cała strona w serduszka. Czy ja już tęsknię? Czy tęsknię za miłością? Nie może być! Wyrzucam tę opcję z resztek półkuli. Natychmiast!

      Chcę do domu!

      Matko, przeszył mnie skurcz. Co, do diabła napisałam u góry?! Do domu?! Do jakiego domu?! Tego, który mi odebrali, gdy miałam dziesięć lat?! Tego, w którym poczęto, a potem wielbiono porcelanową Zuzię?! Tego domu?!

      Skreślić to, czy jeszcze poczekać?

      Nie wiem, co ja wyprawiam. Poczekam.

      I zamówię jednak coś do żarcia. Jak przystało na wegetację z duchem czasu, tak po prostu, tak przez internet.

      16 marca

      Pati wpadła o świcie. Już się od niej nie uwolnię. „Przyjaźń” do grobowej deski. Mówi się trudno. Chyba nawet ją lubię. Jej nie da się nie lubić. Sodka Barbie. Jest taka miła. I nawet jak twierdzi coś szczerze, nie ma w tym odrobiny złośliwości. Pierwszy raz spotykam równie interesujący przypadek. Pierwszy raz widzę istotę pozbawioną cynizmu, sarkazmu, jadu, obłudy, fałszu.

      Przestraszyłam się. Może Pati naprawdę jest Aniołem? W każdym razie tak właśnie się zachowuje. Zbyt długo gościłam na wygodnym prezesowskim stołku, by nie rozpoznać szczerych intencji. Ona ma ich w nadmiarze.

      Przyniosła mi pyszną kawę ze Starbucksa i kanapkę z indykiem na ciepło. To znaczy kanapka wystygła, ale miała być na ciepło. Nakarmiła mnie, a potem wyciągnęła na trening. No cóż. Chyba się w niej zakocham.

      18 marca

      Już po trzeciej wizycie na siłowni. Już nie jęczę. Dalej czuję każdy mięsień, ale w końcu wiem, że w ogóle je mam. Że mam mięśnie! I to całkiem sporo. Nawet takie maleńkie, ukryte gdzieś głęboko w zakamarkach kobiecego ciała. A ciało to ja mam kobiece. Jak nigdy. Dopiero teraz odkryłam mój gigantyczny biust. Bo dopiero teraz go widać, zwłaszcza w obcisłej koszulce, podczas obcisłych ćwiczeń. Dorodny biust przyciąga pary oczu, umieszczonych na łysych głowach. I nie tylko łysych. Głowy z włosami też się odwracają. Mam branie. Nawet z tą starością na karku i trzema oponami zamiast wciętej talii.

      I po jaką cholerę się tak cieszę? Gdzie, jak gdzie, ale na siłowni faceta szukać nie będę! A zresztą, przecież ja nie chcę faceta. Jestem singielką i jest mi dobrze.

      No, może nie do końca. Nie tak dobrze, jak być powinno.

      Dopadają mnie smutne refleksje, chyba też przychodzą z wiekiem, podobnie jak zmarszczki i nadprogramowy tłuszcz. Dzięki Bogu jest Anioł Barbie i światełko w tunelu.

      Taki tam drobny paradoks, jakich pełno w życiu.

      19 marca

      Nie mam zbyt wiele czasu na pisanie, chociaż ostatnio zaglądam tu dość często. Ćwiczę i czuję się świetnie. Nie miałam pojęcia, że tak to działa. To znaczy, że aż tak. Nigdy nie brałam na poważnie opowieści w pracy pt. Jezu jak bosko! Wczoraj byłam w fitness klubie! Trener wycisnął mnie jak cytrynę!

      Taaaa… myślałam wtedy, może i wycisnął, może jak cytrynę, ale na pewno nie w fitness klubie.

      Cofam głupie myśli. Obecnie stwierdzam, że mogła to być prawda. Mnie też dzisiaj wycisnął, do bólu, a potem, fakt, przycisnął na moment swym twardym jak skała torsem. Nic wielkiego, oprócz torsu oczywiście, chciał tylko pomóc założyć kolejne obciążenie. Ot, takie tam klubowe zdarzenia.

      Będę w nich obcykana. Wykorzystam miesięczny karnet do końca i jak stara wyga.

      Zerknęłam przed chwilą na poprzednie zapiski. Ile już razy umierałam? Nie zliczę. Wciąż żyję, o dziwo. Nie mam pojęcia, czyja to zasługa. Obawiam się, że Pati ma w tym swój różowy, anielski i szczery udział.

      Ale nie można żyć tylko siłownią i ćwiczeniami. Muszę zająć się czymś konstruktywnym. Może wreszcie opracuję plan na życie. Moje nowe życie. Na razie popadam ze skrajności w skrajność. Ponad trzy miesiące leżenia, wycierania miękkiej, wygodnej kanapy, wycierania podłogi podartymi kapciami w drodze do kuchni bądź łazienki, spijania resztek z niedopitych butelek, spijania łez, cieknących po policzkach, na szczęście nie było ich dużo. Ponad trzy miesiące bezmyślnej, okupionej żalem i cierpieniem, wegetacji. I nagle cud. Telefon o poranku. Telefon, który ruszył mój utyty tyłek z kanapy i zmienił smutny los. Zaczęłam zachowywać się jak Pati, jakbym też litrami pochłaniała red bulle. Tylko jeszcze nie latam, a ona, mam wrażenie, że tak.

      Kolejna smutna refleksja w pseudo wesołym żywocie singielki. Jednak do zachowania równowagi środowiska naturalnego i ludzkiej egzystencji jest potrzebny człowiek. Taki zwykły, jakiś drugi homo sapiens, i żeby był blisko, obok, żeby przytulał i wspierał. Poradził, kiedy istnieje taka potrzeba.

      Odkrywca ze mnie, nie ma co. Na starość jednak wszystko przestaje normalnie funkcjonować, a mózg, przede wszystkim.

      21 marca

      Wiosna! Niestety tylko w kalendarzu, tym, którego nie