Emma Chase

Królewsko obdarowany


Скачать книгу

się i szepcze łagodnie:

      – Nie wydaje mi się, by była to prawda.

      Kręcę głową i ocieram policzki.

      – Nie rozumiesz. Byłam chora. W noc, gdy zginęła mama, bolało mnie gardło i kaszlałam. Narzekałam na to. Apteka na naszej ulicy była zamknięta z powodu remontu, więc mama pojechała metrem. – Kiedy mieszkasz w mieście, rodzice dość wcześnie rozmawiają z tobą o ważnych rzeczach. Jedną z nich jest to, że żadne pieniądze czy kosztowności nie są warte twojego życia. Jeśli ktoś ich od ciebie żąda, oddajesz je. Można je zastąpić, osoby niekoniecznie. – Kilka lat temu napisał do nas z więzienia. Ten, który to zrobił. Przeprosił, twierdził, że nie chciał jej zastrzelić, że broń… po prostu wypaliła. – Spoglądam na Logana, który patrzy i słucha uważnie. – Nie wiem, dlaczego niektórzy uważają, że rodzina ofiary poczuje się po czymś takim lepiej. Po przeprosinach. Po zapewnieniu, że nie chciał zrobić tego, co zrobił. Nam ta wiedza nie pomogła. Jeśli już, to udowodniła tylko, że mama znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. I to… że gdybym nie istniała, miłość życia taty wciąż by tu była. Nie staram się dramatyzować, stwierdzam tylko fakty. I właśnie dlatego on nie może na mnie patrzeć.

      Milczymy przez dłuższą chwilę. Ja siedzę na piętach, Logan patrzy przed siebie. Pociera kark i mówi:

      – Wiesz, mówią, że New Jersey jest ciemną stroną Ameryki.

      – Zawsze uważałam, że to niesprawiedliwe. Lubię Jersey.

      – Dorastałem w East Amboy, które jest plamą na honorze Wessco.

      Parskam krótkim śmiechem.

      – Był taki facet, wszyscy nazywali go Wino Willie. Całe dnie żebrał, włóczył się po mieście, szukając po kanałach jakichś drobnych, po czym kupował największą i najtańszą butelkę alkoholu, jaką mógł dostać. – Monotonny głęboki głos Logana z nieznacznym akcentem jest kojący niczym mroczna kołysanka. – Ale nie zawsze był Wino Williem. Kiedyś był Williamem, który miał ładną żonę i troje małych dzieci. Byli biedni, wszyscy byliśmy niezamożni, a mężczyzna mieszkał z rodziną w niewielkiej kawalerce na trzecim piętrze budynku, który się rozpadał. Mimo to byli szczęśliwi. – Smutnieje. – William pracował na nocną zmianę w supermarkecie, rozładowując towar z ciężarówek i układając go na regałach. Pewnego razu pocałował żonę na do widzenia, wcześniej położył dzieci do łóżek, a kiedy wrócił do domu z pracy… wszystko, co kochał, wszystko, dla kogo żył, obróciło się w popiół. – Sapię, ale się nie odzywam. – Wybuchł pożar wywołany spięciem w instalacji elektrycznej, a jego rodzina zginęła, uwięziona w mieszkaniu. Przeżył tylko najstarszy syn, Brady, który był mniej więcej w moim wieku. Zdołał wyskoczyć przez okno, nim się zaczadził. Złamał nogę, ale przeżył. Można by pomyśleć, że tracąc wszystkich innych, William powinien mocniej zatroszczyć się o chłopaka. Nigdzie go nie puszczać, mieć go na oku. – Wzrusza ramionami. – Ale zamiast tego, kiedy tylko Brady wyszedł ze szpitala, William zadzwonił do opieki społecznej, zrzekł się władzy rodzicielskiej i pozbył się jedynego potomka. – Kręci głową, jego głos mięknie, gdy to wspomina. – Kiedy przyjechały po niego służby, był to najsmutniejszy widok, jaki w życiu widziałem. Brady skakał o kulach po chodniku, płacząc i błagając ojca, by ten pozwolił mu zostać. Willie nawet się nie odwrócił. Nie pożegnał się. Po prostu odszedł i… zaczął szukać drobnych.

      – Dlaczego? – pytam wkurzona, żałując chłopaka, którego nawet nie znam. – Dlaczego to zrobił?

      Ochroniarz patrzy mi w oczy.

      – Aby ukarać samego siebie, ponieważ nie było go przy bliskich, gdy go potrzebowali. Zawiódł ich, nie ochronił, a to najgorsza zbrodnia, jakiej może się dopuścić mężczyzna. Jeśli nie potrafił ochronić tego, co dla niego najcenniejsze… nie zasługiwał na to.

      – Ale to nie była jego wina.

      – On postrzegał to inaczej. – Jego głos jest miękki, łagodny. – Widziałem twarz twojego ojca, gdy byłaś blisko, Ellie. On cię nie nienawidzi. Bez względu na to, czy to dobre, nienawidzi samego siebie. Przypominasz mu o wszystkim, co cenne, czego nie umiał ochronić. Zatonął tak głęboko w swoim własnym bólu, że nie dostrzega cierpienia córek oraz tego, że im go dokłada. Jest słaby, smutny i skupiony tylko na sobie, ale to wszystko jego wina, wiesz? To nie ma z tobą nic wspólnego.

      Niczego to nie zmienia. Niczego nie polepsza. Jednak dźwięk tych słów z ust kogoś z zewnątrz – kto nie ma z tym nic wspólnego, kto nie ma powodu, aby kłamać – sprawia… że to trochę mniej trudne.

      W tej samej chwili dopada mnie zmęczenie. Uderza we mnie niczym woda podczas powodzi, zalewając mocno i powalając na ziemię. Czuję się, jakbym miała siedemdziesiąt, a nie siedemnaście lat. Cóż, przynajmniej tak właśnie wyobrażam sobie podeszły wiek.

      Ziewając, zakrywam usta grzbietem dłoni.

      – Idź spać, dziewczyno. – Logan wstaje, otrzepuje spodnie i bierze leżącą na podłodze miotłę. – Dokończę sprzątanie.

      Gramolę się z klęczek.

      – Wydawało mi się, że nie zamiatasz pieprzonych podłóg.

      Puszcza do mnie oko, czym w małej ciemnej kawiarni kradnie mi na zawsze kawałek serca.

      – Dla ciebie zrobię wyjątek.

      Zaczyna zamiatać, więc odchodzę, ale zatrzymuję się w drzwiach do kuchni.

      – Dzięki. Za wszystko.

      Patrzy na mnie przez chwilę, po czym kiwa głową.

      – Nie musisz mi dziękować. Wykonuję swoją pracę.

      ROZDZIAŁ 3

LOGAN

      Przez następne tygodnie wypracowujemy rutynę. Biorę wczesnoporanne zmiany, gdy Ellie jest w kawiarni, po czym pomagam Marty’emu w kuchni w przygotowywaniu zamówień, zmywaniu naczyń, a Tommy jedzie lub idzie z dziewczyną do szkoły. Nie jest to najszlachetniejsze zajęcie na świecie, ale nie nudzę się, czas szybko mi leci. Zostaję do obiadu, kiedy to któryś z pozostałej dwójki – Cory lub Liam – przejmuje ode mnie nocną zmianę.

      Lubię rutynę, jest przyjemna, przewidywalna, łatwa do ogarnięcia. Wszystko jest takie samo, dzień w dzień.

      Oprócz piosenek. Tych, które puszcza Ellie w kuchni na cały regulator o czwartej nad ranem, gdy piecze. Te się zmieniają, jakby miała niekończącą się playlistę. Niektóre chyba lubi bardziej niż inne, bo włącza powtarzanie. Dziś to What a Feeling z filmu z lat osiemdziesiątych o striptizerce. Wczoraj było to I Want You to Want Me, a przedwczoraj Son of a Preacher Man.

      I zawsze tańczy. Skacze po kuchni jak odbity od lustra promyk słońca. Zapytałem raz:

      – Ta muzyka jest konieczna?

      Uśmiechnęła się słodko i odparła:

      – Muzyka sprawia, że ciasta smakują o wiele lepiej, głuptasie.

      Chociaż tego ranka Ellie wygląda na szczególnie zmęczoną, ma cienie pod jasnoniebieskimi oczami, wyglądające niemal jak sińce. Po jednej stronie blatu znajdują się podręczniki i notatki, na które zerka, mamrocząc pod nosem, gdy przygotowuje ciasto.

      – Sporo się uczysz – mówię.

      Śmieje się.

      – Muszę, kończę szkołę. Walczę z Brendą Raven o zaszczyt wygłaszania mowy na rozdaniu świadectw. Przyjęto mnie już na Uniwersytet Nowojorski, ale ukończenie liceum z najlepszym wynikiem byłoby pyszną wisienką na torcie edukacji…

      Na