B.V. Larson

Star Force. Tom 5. Stacja bojowa


Скачать книгу

to usłyszałem, zdjąłem rękawice i podrapałem się po głowie. Już to widziałem! Transportowanie dzikiej masy oszalałych kozłów górskich. Co mogły zrobić? Kopać i bóść się na śmierć? Odgryzać sobie języki, przewracając oczami? Chyba nie chciałem tego wiedzieć. Po chwili jednak miałem plan. Mogłem go sprawdzić, a jeśliby zadziałał, można go było wykorzystać do transportu wielkiej armii.

      – W porządku – powiedziałem. – Czy potrzebujecie czegoś więcej, zanim zaczniemy inwazję na Eden-11?

      Kiedy nadeszła odpowiedź, już przysypiałem. Tym razem Centaurom zajęło to jeszcze więcej czasu. Często po usłyszeniu trudnego pytania długo dyskutowały nad właściwą odpowiedzią.

      – Mamy jedną prośbę, najważniejszą. Musisz utrzymać honor, który zyskałeś. Trzymaj wiatr w swoim futrze. Sprowadź nas na nasze światy i pomóż odzyskać to, co zostało nam zabrane. Nie pozwól, by niebo zniknęło ci z oczu. W zamian za to miliony naszych wojowników pójdą za tobą, choćby po chwalebną śmierć.

      – Obiecuję – powiedziałem i naprawdę taki miałem zamiar. Zakończyliśmy połączenie, a ja zasnąłem na fotelu dowódczym.

      Rozdział 3

      Miałem kilka dni na lot do satelitów Centaurów i przygotowanie próbnego transportu. W tym czasie używałem wszystkich niszczycieli, by zbierały surowce z pola walki. Prócz fabryk do realizacji planów potrzebowałem także materiałów.

      W tym samym czasie zacząłem zastanawiać się, co znajduje się za pierścieniem, którego pilnowaliśmy. Czy czaiła się tam grupa bojowa makrosów, przygotowująca się do kolejnej inwazji na Eden i zniszczenia wszystkich planet? Jaki to w ogóle był system?

      Myśląc o tym, stawiałem pole minowe przy pierścieniu. Na to właśnie nastawiłem jedyną posiadaną fabrykę – na produkcję setek tysięcy min. Mógłbym w tym czasie wysłać na drugą stronę okręt, ale się nie odważyłem. Makrosy były wszakże komputerami. Jeśli choć raz miało się do czynienia ze sztuczną inteligencją, to na zawsze wiedziało się, jak takie umysły funkcjonują. Mogą czekać w ciszy i bezruchu przez bardzo długi czas. Ale w końcu nadchodzi impuls wyzwalający, który pobudza je do natychmiastowego działania. Zbytnie zbliżenie się do pierścienia mogło zmienić zachowanie maszyn. Jeśli zbierały się po drugiej stronie, mogły czynić to miesiącami, aż osiągnięta zostanie założona liczba okrętów. Tylko wtedy wykonają ruch. Jeśli jednak ja odważyłbym się na zmianę zasad gry, zmodyfikowałyby plany i odpowiedziały na bodziec. Generalnie dostarczanie makrosom zbyt wielu bodźców nie wychodziło nikomu na zdrowie.

      Pomimo świadomości ryzyka nie mogłem odpędzić od siebie chęci rzucenia okiem na drugą stronę. Okręt mógłby być za duży, ale jeden człowiek w pancerzu? Zimnym, wolnym od emisji, maskującym pancerzu? Gdyby taki hipotetyczny człowiek posiadał kamerę i pasywne sensory, mógłby pozostać niezauważony. Z każdą godziną ten pomysł coraz bardziej mi się podobał.

      Najbardziej logiczne byłoby wysłanie Marvina albo Kwona, jednak chciałem zobaczyć nowy system osobiście. Można uznać mnie za szaleńca, ale uważałem, że dopóki nie zobaczy się układu na własne oczy, nie rozumie się go.

      Cały czas myślałem o małym spacerze wokół okrętu. Ta myśl powracała do mnie jak bumerang. Gdyby byli tu Sandra albo Crow, może odwiedliby mnie od tego. Ale ich nie było.

      – Pułkowniku Riggs? – spytał Marvin w dniu, kiedy w końcu zdecydowałem się wyjść i zakładałem już sprzęt.

      – Słucham?

      – Proszę zabrać mnie z sobą.

      Chrząknąłem.

      – To nic ważnego, Marvin – powiedziałem. – Chciałem tylko zobaczyć pierścień. Kamery nie widzą wszystkiego. Jestem pewien, że rozumiesz.

      Marvin spojrzał na mnie swoimi licznymi kamerami.

      – Pana organy optyczne są lepsze niż kamery?

      – Tak – odpowiedziałem. – Sygnał analogowy zwykle jest bardziej zawodny, ale zazwyczaj ufam mu bardziej.

      – Interesujące.

      Kilka z jego kamer oglądało mój pancerz. Był to zwykły kombinezon bojowy, ale wniosłem do niego kilka poprawek. Wyłączyłem wszystkie niebieskie diody oświetlające go jak choinkę, więc stał się czarny jak sama przestrzeń kosmiczna. Zmodyfikowałem także porty emisji cieplnej i wszystkie automatyczne transpondery radiowe. Bez mojej komendy pancerz nie generował żadnej emisji.

      – Poczynił pan sporo przygotowań do tej przechadzki.

      – Tak, i dziękuję ci za pomoc.

      Marvin obserwował mnie bacznie, kiedy zbliżałem się do śluzy, a nanitowy bąbel otwierał się, by mnie wypuścić na zewnątrz. Pozbycie się towarzystwa Marvina jawiło się jak ogromna ulga. Zapewne domyślał się tego.

      – Pułkowniku Riggs?

      – Co znowu?

      – Nadal chcę iść z panem. Jeśli obiecam, że nic nie będę transmitował, mogę iść?

      – Gdzie? Poza okręt? Robisz to cały czas.

      – Nie, chcę przejść z panem przez pierścień.

      Westchnąłem. Jak miałem się zachować? Unikanie nie zadziałało. Co gorsza, jeśli Marvin to zauważył, inni też mogli.

      – Nie mogę zabrać cię ze sobą – powiedziałem. – To zbyt niebezpieczne. Możesz wyemitować jakiś sygnał radiowy i zdradzić naszą pozycję. Nawet odrobina napędu może zostać zauważona. Wydzielasz ciepło, a twoje napędy mają charakterystyczną sygnaturę.

      – Pracowałem nad tym.

      – Naprawdę? – zdziwiłem się.

      – Tak, podglądałem pana przygotowania i rozumiem je. Być może wiem na ten temat nawet więcej niż pan, pułkowniku. Proszę pamiętać, że całe dnie siedziałem w przestrzeni makrosów, podczas gdy one bezskutecznie na mnie polowały.

      – I zawarłeś z nimi układ sprzedający nas w zamian za możliwość podziwiania widoków.

      – To był błąd. Nie powtórzy się już.

      – Tylko dlatego, że makrosy cię teraz ścigają i zostałeś w ich bazie danych oznaczony do natychmiastowego odstrzału.

      Marvin spuścił kamery.

      – Zechce pan zobaczyć moje przygotowania?

      – W porządku – powiedziałem, zaczynając się niepokoić. – Co tam masz?

      Przeszedł przez śluzę i czekał. Jego kamery przesuwały się z mojej twarzy na ręce i ścianę. Dotknięcie odpowiedniego obszaru przywoływało wirtualne menu.

      – Przyjmuję, że chcesz wyjść na zewnątrz.

      – Moje systemy pomocnicze nie pasują do tego okrętu.

      Roześmiałem się. Miał mnie i obaj o tym wiedzieliśmy. Chciałem zobaczyć, co zbudował. Zastanawiałem się, czy celowo rozbudzał moją ciekawość. To było w jego stylu.

      Poddałem się i dotknąłem ściany. Ta zniknęła i wraz z gazami znaleźliśmy się w przestrzeni. Pozwoliłem na to, nie włączając magnesów. Dysponowałem kilkoma metodami napędu o niskiej emisji. Za sobą ciągnąłem zestaw pasywnych czujników. Wiedziałem, że nie wyemitują żadnego zdradzającego nas sygnału, będą jedynie nagrywać.

      Bardziej analityczny umysł stwierdziłby, że ekspediowanie w taką misję człowieka nie stanowiło konieczności. Wystarczyło wysłać Marvina z zestawem czujników albo sam zestaw. Mogłem zaprogramować go na automatyczny