Dariusz Domagalski

Hajmdal. Tom 1. Początek podróży


Скачать книгу

– pocieszała go Abigail. – Zobaczysz, będzie ekscytująco.

      − Mocno w to wątpię – burknął Leahy. – A ty gdzie trafiłaś?

      Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo.

      − Wojska rozpoznawcze, Pluton Siódmy – wyrecytowała.

      − Siódemka! − Ezra wybałuszył oczy. − To tam, gdzie ja.

      Mrugnęła do niego.

      − Mówiłam, że będzie ekscytująco.

      SYSTEM EPSILON ERIDANI

      LODOWA PLANETA HQUATCH

      W sali konferencyjnej panował półmrok, który tak cenili sobie Togarianie. Dlatego zasiedlali światy znajdujące się na obrzeżach układów planetarnych, gdzie światło gwiazdy centralnej niemal nie dochodziło. Miasta wznosili na lodowych globach, zimnych księżycach oraz karłowatych planetach i planetoidach krążących na peryferiach systemów. Podobnie rzecz miała się z Hquatch.

      Na wiecznej zmarzlinie wybudowali olbrzymią metropolię, zamieszkiwaną przez ponad sto milionów przedstawicieli ich gatunku. I nie miało znaczenia, że burze śnieżne szalały tu nieprzerwanie, temperatura na powierzchni była tak niska, że żadne żywe istoty nie miały prawa przetrwać, a pomarańczowa Ran była zaledwie świetlistym punktem, niewiele większym niż pozostałe gwiazdy na niebie.

      Pole siłowe otaczające miasto przezroczystą, półkolistą kopułą skutecznie chroniło przed zimnem i zatrzymywało bryły lodu niesione przez śnieżne nawałnice, które mogły zniszczyć strzeliste i wątłe budynki Togarian. W najwyższym z nich, wyrastającym pośrodku metropolii, znajdowała się siedziba archonta. Pomieszczenie rozświetlał jedynie trójwymiarowy hologram, przedstawiający system Epsilon Eridani.

      Nathaniel Kashtaritu, ubrany w śnieżnobiały mundur admiralski, przyglądał się mu ze zmarszczonym czołem. Układ gwiezdny liczył dwadzieścia cztery planety, ponad setkę księżyców, dwa pasy planetoid, na których wydobywano cenne zasoby, i kilkadziesiąt planet karłowatych krążących w lodowym zewnętrznym pierścieniu. Na większości z tych globów Togarianie posiadali kolonie. Postawili miasta, fabryki, kopalnie i stacje badawcze. I tego wszystkiego miał bronić tylko jeden okręt.

      Admirał westchnął ciężko i pokręcił głową.

      − „Hajmdal” nie jest w stanie patrolować całego układu – rzekł i zrobił pauzę, czekając, aż automatyczny translator przetworzy jego słowa na szeleszczącą mowę Togarian. – Przelot z jednego krańca systemu na drugi na silnikach manewrowych zajmuje zbyt wiele czasu, żeby skutecznie zapobiec inwazji. Możemy skupić się na trzech, góra czterech światach.

      Kashtaritu zbliżył się do hologramu i nakreślił dłonią okrąg wokół całego systemu. Pojawiła się srebrna smuga, która powoli bledła.

      − Proponuję otoczyć Epsilon Eridani sferą autonomicznych stacji bojowych, wyposażonych w sensory dalekiego zasięgu, zamontować wyrzutnie torped i stacjonarne baterie energetyczne. Dzięki temu zyskamy możliwość wczesnego wykrycia floty inwazyjnej, gdy ta wyjdzie z nadświetlnej. To da nam czas na reakcję.

      Podniósł głowę znad hologramu, próbując wzrokiem przebić mrok i wyczytać coś z oblicza archonta. Najwyższy urzędnik i zarządca Epsilon Eridani siedział zatopiony w fotelu, ze splecionymi bladymi, kościstymi palcami i nieco przekrzywioną głową, owalną, zupełnie pozbawioną owłosienia. Spoglądał na admirała dużymi, migdałowymi oczami o strukturze brylantów. Sprawiał wrażenie, jakby znał myśli rozmówcy na wylot. Zmieszany Kashtaritu opuścił wzrok i chrząknął niepewnie. W swoim życiu miał już do czynienia z setkami obcych istot, bardziej i mniej egzotycznych, ale w towarzystwie Togarian zawsze czuł się nieswojo.

      Władcy Epsilon Eridani przeważali nad ludźmi nie tylko wzrostem, mierzyli bowiem ponad trzy metry, ale również wiedzą o wszechświecie, którą rasa ludzka dopiero nabywała. To sprawiało, że Nathaniel Kashtaritu, który miał już swoje lata i zaliczoną służbę w siłach zbrojnych Nemalahów, czuł się przy nich jak nierozgarnięte dziecko.

      − Czas nie ma żadnego znaczenia – najpierw admirał usłyszał niezrozumiały szelest wydobywający się z otworu gębowego archonta, a dopiero potem głos dobiegający z głośników translatora. – Wasze ludzkie, prymitywne umysły postrzegają prawa fizyki jako symetryczne, a przecież na poziomie kwantowym…

      − Upływ czasu jest jedynie właściwością splątania kwantowego – przerwał z przekąsem Kashtaritu. Mimo świadomości własnej niewiedzy nie lubił, gdy Togarianie traktowali go z góry. Wydawało mu się, że uważali ludzi za istoty stojące na nieco tylko wyższym poziomie intelektualnym od zwierząt. – Już mi to tłumaczono.

      Brylantowe oczy archonta zwęziły się nieco i gdyby przed Nathanielem siedział człowiek, admirał przysiągłby, że dostrzega w nich złość. Ale Togarianom nie można było przypisywać ludzkich emocji.

      − Czyż nie daliśmy wam okrętu, jakiego pragnęliście?

      − Owszem – odparł admirał. – Jednak to nie wystarczy, żeby obronić cały system przed inwazją.

      − Nie pojmuję – rzekł archont, rozkładając ręce. – Przecież zbudowaliśmy go zgodnie z wytycznymi waszych inżynierów.

      Nathaniel Kashtaritu pokręcił zrezygnowany głową. Togarianie zupełnie nie znali się na sztuce wojennej. Strategia i taktyka były im całkowicie obce. Admirał nie miał pojęcia, jak wytłumaczyć archontowi, że kwestii bezpieczeństwa Epsilon Eridani nie rozwiąże jeden okręt, nawet najpotężniejszy i obsadzony najlepszą załogą.

      Nic dziwnego, że pomimo wysokiego poziomu rozwoju technologicznego Togarianie tracili układ za układem na rzecz bardziej agresywnych sąsiadów. Największe zagrożenie stanowili Lacertanie. Ten wojowniczy gatunek humanoidalnych gadów bezustannie poszerzał swoje imperium. Nie wystarczyło im, że zajmowali tysiące układów planetarnych w wewnętrznym sektorze Ramienia Strzelca, blisko jądra Drogi Mlecznej. Pragnęli więcej i więcej. Ich przywódcom śnił się podbój całej Galaktyki i zniewolenie wszystkich żyjących gatunków. Kashtaritu dobrze wiedział, co dzieje się na podbitych przez nich planetach. Urodził się i wychował na jednej z nich.

      Admirał zmarszczył brwi na wspomnienie cierpień, jakich zaznał. Już jako dziecko został zabrany rodzicom i wywieziony na planetoidę, gdzie zakuty w kajdany pracował w kopalni platyny. Na plecach zostały mu blizny od bata nadzorcy, pylica zrujnowała płuca, a powykręcane wilgocią palce od czasu do czasu odzywały się tępym bólem. W kopalni codziennie umierało kilku jego rówieśników, głównie z wycieńczenia i głodu, bo racje żywnościowe były minimalne. Przy życiu trzymała go jedynie nienawiść do jaszczurów, jak ludzie określali Lacertan.

      I gdy wydawało się, że zginie i stanie się jednym z tych bezimiennych niewolników, o których nikt się nie upomni, ślepy los zdecydował inaczej.

      − Podczas inwazji wróg rozproszy swoje siły – odparł, wracając do rozmowy. – Zaatakuje z różnych stron, a „Hajmdal” nie może być wszędzie. Musimy zdecydować, jakiego sektora ma bronić przede wszystkim. Ustalić priorytety…

      − Nie taka była umowa! – oburzył się archont. – Daliśmy wam potężną broń, a wy obiecaliście bronić systemu Epsilon Eridani. Proszę mi szczerze odpowiedzieć, admirale, czy zbudowaliśmy ten okręt na darmo?

      Nathaniel Kashtaritu zaklął pod nosem, ale na tyle cicho, żeby automatyczny translator tego nie wychwycił. Nie mógł przecież powiedzieć prawdy, że lepszą inwestycją byłby porządny system obronny, który kosztowałby tyle samo, albo nawet nieco mniej niż supernowoczesny drednot i skuteczniej chroniłby system przed inwazją. Natomiast „Hajmdal” jako okręt liniowy nadawał się do prowadzenia kosmicznych bitew, lecz niekoniecznie do działań defensywnych.