kombinezonach bojowych, ale z jakiegoś powodu nie odpowiadał.
– Do czego są te światła i linie? – spytała Sandra, obchodząc mnie wokoło. Dotykała palcami rzędów diod LED.
– W przestrzeni potrzebujesz światła – wyjaśniłem. – Zarówno do identyfikacji, jak i żeby samemu widzieć. Mogę także zmieniać kolory.
Diody zmieniły barwę z niebieskiej na zieloną.
– O nie – powiedziała. – Zmień kolor z powrotem. Wolę niebieski.
Spełniłem jej prośbę.
– Jak odróżnisz ludzi od siebie w tym czymś? – spytała. – Myślę, że kolory powinny coś oznaczać. Co powiesz na stopień?
– Dobry pomysł.
– Niebieski dla oficerów. Ciebie chcę widzieć tylko w błękicie.
Zaśmiałem się.
– A pozostałe?
– Czerwone dla szeregowych, zielone dla podoficerów.
– W porządku – stwierdziłem.
Podobał mi się jej pomysł. Ułatwiał identyfikację ludzi podczas walki. Miałem nadzieję, że makrosy nie zorientują się, że pierwszych należy eliminować ludzi podświetlonych na niebiesko. Nigdy nie zwracały uwagi na kolory czy stopnie wojskowe. Myślę, że nie rozumiały naszej struktury dowodzenia, która tak różniła się od ich własnej, ani nie dbały o nią. Dowództwo makrosów było bezprzewodową siecią obejmującą wszystkie makrosy w pobliżu. Prawdopodobnie nie zdawały sobie sprawy, że niektórzy z nas wydają rozkazy, a inni je wykonują. W ich procesie dowodzenia uczestniczyli wszyscy jednocześnie i razem podejmowali decyzję co do następnego ruchu.
Sandra nagle zrobiła krok w tył, patrząc na mnie i uśmiechając się.
– No dobra, koniec zabawy. Zobaczmy, co to coś potrafi. Zrób na mnie wrażenie, ale się nie zabij.
Planowałem sprawdzić latanie i uznałem, że w zasadzie mogę zrobić to właśnie teraz. Jedną z głównych zalet nowego projektu były możliwości ruchowe. Używanie egzoszkieletu do długich skoków stanowiło jedynie niewielki wycinek. Ten pancerz posiadał swój własny napęd. Dyski napędowe umieściłem na stopach i ramionach. Powstały one dzięki zmniejszeniu latających talerzy używanych przez marines w walce podczas naszego powrotu do domu. Przy czterech mniejszych jednostkach miałem nadzieję na zapewnienie lepszej stabilizacji i manewrowości.
– No to patrz – powiedziałem, włączając ciąg. Potrwało to chwilę dłużej, niż się spodziewałem, ale po chwili wzleciałem w powietrze. Wzniosłem się nad bazę, delikatnie zwiększając ciąg.
Ponownie przykułem uwagę wież. Odwróciły się w moją stronę jak stado podejrzliwych żurawi. Po chwili jednak straciły zainteresowanie. Zawisłem nad środkiem bazy. Używałem na razie tylko spodnich napędów, tych pod stopami. Czułem, jak wibrują, lekko mnie łaskocząc.
– Łał! – odezwała się przez radio Sandra. – Tego się nie spodziewałam. Wejdź wyżej. Jak wysoko możesz lecieć? W przestrzeń kosmiczną?
– Nie – odparłem. –Wątpię, czy osiągnąłbym prędkość ucieczki, ale mogę swobodnie manewrować na orbicie. W atmosferze, z grawitacją na ziemskim poziomie mogę latać kilkadziesiąt metrów nad ziemią prawie w nieskończoność.
– Powinieneś teraz zejść w dół i wziąć mnie na ręce. Jak Superman.
– Noo. Trochę później, jak lepiej to przetestuję.
– Wtedy możemy być już martwi.
– Możemy.
Wylądowałem i spróbowałem biegania. Okazało się trudniejsze niż latanie. Złapanie odpowiedniego rytmu i dostosowanie go do wydłużonego kroku sprawiło mi nieco kłopotów. Chciałem wybiec z lasu, ale natychmiast wpadłem na drzewo, łamiąc je. Zaraz potem wpadłem w dziurę i przewróciłem się. Generalnie, test wypadł fatalnie. Dowiedziałem się jedynie, że pancerz będzie wymagał od użytkownika treningu. Problem stanowił fakt, że naturalny rytm ruchów człowieka nie współgrał z masą, którą obecnie napędzał. Dysponowałem potężną siłą, ale miałem wrażenie, jakbym nagle dostał nadprogramowe pół tony mięśni. Wszystko było sprawą wyczucia czasu.
Kolejny problem stanowiła izolacja i brak bodźców zwrotnych. Podczas biegu ciało przesyła do mózgu informacje ze stóp i kończyn, kontroluje ich położenie w stosunku do gruntu. W tym pancerzu czułem się, jakbym próbował obcinać paznokcie u stóp w rękawicach hutniczych.
Sandra biegła za mną, pomagała mi się podnosić. Po około godzinie zaczęły pojawiać się pierwsze efekty. Przynajmniej nie upadałem co krok.
Bardziej usłyszałem, niż poczułem stukanie w płytę ramienną. Odwróciłem się do Sandry.
– Słucham?
– Postrzelajmy – powiedziała. – Wiem, że nie zbudowałbyś takiego potwora, jeśli nie mógłby zabić makrosa.
– Masz autościemniacze? – spytałem.
Uśmiechnęła się, a jej oczy pociemniały. Zapomniałem o tym. Kolejna modyfikacja. Przydatna. Może da się tego nauczyć nanity.
Odwróciłem się i wymierzyłem na wprost. Wyciągnąłem dłoń. W przedramionach wbudowane miałem lasery. Jedną emisją połączoną z ruchem przedramienia ściąłem potężną palmę. Drzewo przewróciło się, a mieszkające w jego koronie ptaki stanowczo zaprotestowały przeciw naszym zabawom.
– Masz dwa lasery? W obu ramionach?
– Oczywiście.
– Jesteś dwa razy bardziej facetem, niż przypuszczałam.
– Ty także.
Spojrzała na mnie dziwnie, nie będąc pewna, czy przypadkiem jej nie obraziłem. Na szczęście nie widziała mojego złośliwego uśmiechu skrytego pod hełmem.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.