Jacek Baliński

To nie jest hip-hop. Rozmowy


Скачать книгу

lubiłem na przykład firmę Triple Five Soul, którą reklamował Mos Def. Podświadomie zawsze ciągnęło mnie do brandingu i budowania marki.

      Ciekawe, że z Pezetem czy Onarem, z którymi wcześniej nagrywałeś kawałki, spotykasz się teraz na takiej płaszczyźnie. Pamiętam także kampanię Reeboka „Moje klasyki” – w jednym z filmików promocyjnych wystąpił Stasiak, który za jeden ze swoich klasyków uznał pierwszą kasetę Starego Miasta.

      Tak, to był fajny smaczek. Z pewnością pomaga mi na polu zawodowym fakt, że mam taką sieć znajomych – nawet jeżeli ja kogoś nie znam, to znam kogoś innego, kto tego kogoś zna. Stasiak na przykład bardzo często pomaga mi w nawiązywaniu kontaktów. Dużo pracujemy z artystami, ponieważ muzyka jest bardzo nośna, chociaż w Polsce lista muzyków, którzy są przez duże korporacje akceptowani do współpracy, jest bardzo krótka. Ja nie ukrywam, że lubię rzeczy na pograniczu kultury i komercji – o ile to połączenie jest sensowne. Znam przypadki dużych marek, które brały do współpracy danego artystę tylko dlatego, że szef go lubi...

      Z Pezetem po raz pierwszy współpracowałeś w 2012 roku, kiedy z Auerem nagrał na potrzeby akcji J&B numer „Miejski sound”. O ile dobrze kojarzę, to było też pierwsze duże komercyjne przedsięwzięcie, którego Pezet był twarzą – pamiętasz, czy wcześniej raperzy w Polsce byli wykorzystywani w ten sposób?

      Nie chcę mówić, że my zrobiliśmy pierwszą taką wiarygodną współpracę rapera z marką, ale – szczerze mówiąc – nie pamiętam niczego wcześniej. Ta kooperacja była o tyle fajna, że ten kawałek wisiał na youtube’owym kanale marki i nabijał jej subskrybentów, a jednocześnie sam w sobie był fajnym kawałkiem, w którym produkt pokazywał się w sposób nienachalny. To nie był layout, na którym Pezet pije wódkę i mówi: „Hej, zapraszam, napij się ze mną, polecam tę wódkę”. My zawsze staramy się, żeby marka była widoczna, ale żeby przy tym tworzyć też wartościowy content. Potencjał komercyjny raperów jest naprawdę duży i z ich zasięgami można wiele osiągnąć – sęk w tym, żeby umieć dobrać odpowiedniego wykonawcę i trafić na ogarniętego klienta, który na końcu nie powie ci, że na początku teledysku ma wjechać ogromny logotyp. To wszystko musi mieć ręce i nogi.

      Nachodzą cię czasem myśli: „Może jednak fajnie byłoby coś jeszcze zrobić w muzyce”?

      Dosyć często mam takie weekendy, że puszczam sobie bity i chętnie coś bym pod nie napisał, natomiast niespecjalnie czuję, żebym miał coś ciekawego do powiedzenia. Zatraciłem w sobie dryg do znajdowania tematów, na zasadzie: „O, przydałby się kawałek o tym!”. Nie ukrywajmy – moje kawałki sprzed nastu lat były albo przechwałkami, albo jakimiś prymitywnymi opowiastkami, jak chociażby „Jedno życie”, które przez wielu jest uważane za moje czołowe osiągnięcie storytellingowe. Osobiście mam bekę z tego kawałka. Typowy wyciskacz łez.

      Muszę ci powiedzieć, że – słuchając ostatnio „IQ” – odniosłem identyczne wrażenie.

      No, a ludzie mi pisali, że to taka wzruszająca historia, podczas gdy to był numer pod publiczkę – tak zwany „bit-Francuz”, historia o typie, który zginął… Dziecinna grafomania. Podobnie myślę o moich rapowanych love songach.

      OK, czyli „Jedno życie” lub zapewne „Przyjdź na chwilę” rozpatrujesz raczej w kategoriach beki niż wiekopomnych dzieł – a masz jakieś swoje numery, które jeszcze zdarza ci się włączać i uważasz, że po latach nadal się bronią?

      Myślę, że płyta „IQ” jako całość – zwłaszcza jak na tamte czasy – była bardzo w porządku. Nie mogę się do niej za bardzo przyczepić. Nie mam chyba numerów, które bym sobie teraz puszczał i myślał: „Ale zajebiste, jeszcze raz sobie włączę!”, ale uważam, że chociażby te dwa numery, które puściliśmy jako Dizky & The Headnods – „Jam” i „Skąd mnie znasz?” – są naprawdę spoko. No, i nagrałem kiedyś jeszcze taki od czapy, ale fajny kawałek na płytę zespołu Beatowsky. Nie pamiętam tylko, jak się nazywa…

      Coś z kosmitami chyba.

      Tak, atak kos… o, „Atak klonów” (śmiech). Tak, to jest bardzo fajny numer – zresztą mój ostatni solowy, jaki został opublikowany.

      Na koniec pytanie, którego pewnie się spodziewałeś i miałeś nadzieję, że ono nie padnie…

      „Ile hajsu zarobiłeś na rapie”? Około sześciu tysięcy złotych.

      Jak się poruszasz po mieście?

      Głównie Uberem. Dużo też pieszo się przemieszczam, bo – mieszkając w Śródmieściu – wszędzie mam blisko.

      Spodziewałeś się, że cię o to zapytam?

      Nie. Swoją drogą, my bardzo nie chcieliśmy, żeby „Jak się poruszać po mieście” było singlem promującym album. Umówmy się – ten numer jest trochę fircykowaty i przypałowy, ale Staszek Trzciński, który był wtedy A&R-em w Polygramie, uparł się i postawił na swoim. Byliśmy wtedy mocno na niego wkurwieni, ale dziś jesteśmy ze Staszkiem kolegami na Facebooku i wszystko jest w porządku.

      Autoryzując wywiad, Dizkret postanowił usunąć większość wątków dotyczących czasów obecnych i pracy zawodowej.

      Aktywność pobudza kolejną aktywność

      Dlaczego.

      Niewiele jest w polskim hip-hopie tak konsekwentnych i tak zdyscyplinowanych osób jak Eprom. Jednak – nawet pomimo tego, że współpracował z wieloma topowymi artystami – nigdy nie był na świeczniku. Jak sam stwierdził w naszej rozmowie: raperzy mają łatwiej. Przez lata aktywny uczestnik bitewnej sceny turntablistycznej i zdobywca najwyższych światowych laurów na tym polu. Producent muzyczny z zamiłowaniem do klasycznego hip-hopu, mający na koncie kilka płyt wydanych w Asfalt Records oraz owocną współpracę z duetem Fisz Emade. DJ udzielający się na dziesiątkach albumów. Od kilku lat również realizator dźwięku z imponującym, wyposażonym w najlepszy analogowy sprzęt studiem, w którym miksuje oraz masteruje nagrania i Taco Hemingwaya, i Michała Urbaniaka. Dodajmy do tego jeszcze takie hasła jak Sztigar Bonko czy dwuipółletnia praca w kopalni i staje się jasne, dlaczego tak barwna i wielowymiarowa postać musiała pojawić się w „To nie jest hip-hop. Rozmowy”.

      Jak.

      Jest etatowa praca jako handlowiec, jest studio, jest córka, jest sporo innych rzeczy, więc nie było sensu zawracać Epromowi głowy, żeby gadał po próżnicy. Na pierwsze spotkanie umówiliśmy się na chwilę przed Bożym Narodzeniem – de facto miało być to jedyne spotkanie, ale pech chciał, że po półtorej godzinie wezwały Eproma niecierpiące zwłoki obowiązki zawodowe. Rozmowę dokończyliśmy na spokojnie po Nowym Roku i w drugie dziewięćdziesiąt minut zamknęliśmy temat. Szybko, konkretnie, do rzeczy – czyli tak, jak to powinno wyglądać. Wywiad odbył się w (byłej już) warszawskiej siedzibie firmy Show System na Ogrodowej – w tym samym miejscu też, pół roku wcześniej, zrobiliśmy zdjęcia.

      „DJ Eprom to żywy dowód na to, że pasja tworzenia, oryginalność i wytrwałość w dążeniu do celu pozwalają osiągnąć prawdziwy sukces” – głosi bio na stronie Asfaltu. Co stoi za tym sukcesem?

      Te same trzy rzeczy, które stoją za każdym sukcesem: predyspozycje, iskra boża i determinacja. Nie jestem w tym wypadku jakimś wyjątkowym przykładem.

      W tej krótkiej charakterystyce brakuje mi jednej formułki: tytan pracy. Do godziny siedemnastej siedzisz w pracy etatowej, a mimo tego jesteś niezwykle płodny muzycznie. Zastanawiam się, jak znajdujesz na to czas.

      Dzień