i zjednoczonych. Zasypywane lawiną okólników i wytycznych dowództwa poszczególnych zgrupowań zbrojnych lawirowały kurczowo w gąszczu sprzecznych poleceń, próbując stworzyć coś, co przynajmniej w ogólnych zarysach przypominałoby plan zorganizowanej obrony. O jakiejkolwiek kontrofensywie nikt nie odważył się nawet zająknąć.
– Nie, to tylko wytyczne w ramach programu bezpieczeństwa. Działam zgodnie z harmonogramem – odpowiedział twardo inżynier. – Zapisy z systemów wczesnego ostrzegania przesyłane są na bieżąco do koordynatora programu. I to jest wszystko, co mam do powiedzenia w tej kwestii, pułkowniku Dressler! – zakończył sztywno, po czym odwrócił się do konsoli i włączył ekran.
Jego palce znowu zatańczyły na klawiaturze. Wydobywający się z kanałów wentylacyjnych podmuch osłabł, a po chwili zanikł całkowicie.
„Uwarunkowany” – jęknął w duchu Ian. Pojął nagle, dlaczego Duvall w niektórych kwestiach jest tak zasadniczy i niereformowalny.
– W porządku – powiedział pojednawczo. – Przecież wiem, że to nie wasze widzimisię. Gdy już skończy się zamieszanie, porozmawiam z dowództwem. Spróbuję też przepchnąć monit w tej sprawie do władz. Może te gryzipiórki pójdą w końcu po rozum do głowy?
– Życzę powodzenia – odburknął Duvall, nie spuszczając wzroku z monitora.
– Chodźmy, pułkowniku – mruknął Zariba, przypinając do pasa saszetkę z narzędziami.
3
Krążownik „Rubież”, stocznia naprawcza
Układ planetarny Epsilon Eridani
– Siadajcie – powiedział Lupos, wskazując podwładnym stojący w rogu pomieszczenia, obciągnięty skóropodobną tkaniną stelaż, niezdarnie imitujący kanapę.
Sam usiadł na składanym krzesełku, przy małym stoliku obok nienagannie zaścielonego, szerokiego jak na standardy floty łóżka.
– Napijecie się czegoś? – Pstryknął palcami w kierunku niewielkiej wnęki przy drzwiach, gdzie migał światełkiem gotowy do pracy robot.
– Jeśli można, poproszę kawę bez cukru. – Sniegowa przycupnęła z wdziękiem na brzeżku siedziska.
– Dla mnie to samo – powiedział Moss i usiadł obok niej.
– Kawa dwa razy! – polecił komandor.
Robot odpowiedział serią melodyjnych dźwięków, po czym przy akompaniamencie szumu serwomotorów podjechał do stolika. W beczułkowatym korpusie otworzyła się szczelina, z której wysunęły się na tacce dwa kubki z parującym napojem.
– Częstujcie się – zachęcił Lupos.
Moss podniósł się szybko, wziął kubki, jeden podał Sniegowej. Podziękowała skinieniem głowy.
– Oumuamua leci w stronę AEgira, tak? – zagaił Lupos, gestem odsyłając robota z powrotem do wnęki.
– Na to wygląda – odpowiedział Moss, upijając łyczek kawy. Jak zwykle smakowała paskudnie, ale i tak była o niebo lepsza od jasnobrązowej lury serwowanej na pokładzie widokowym. – Gdyby chodziło tylko o Fałdę lub habitaty, Skunowie wysłaliby po prostu trochę mniejszych okrętów, ten zaś w dalszym ciągu mógłby uprawiać partyzantkę wśród planetoid.
– Niekoniecznie – odezwała się Sniegowa. – Niszcząc nasz patrolowiec poza pasem asteroid, zdemaskowali się. Wcześniej czy później wykrylibyśmy ich obecność. Chyba zdali sobie z tego sprawę, więc poszli na całość.
– Niestety, przyłapali nas, że się tak wyrażę, z opuszczonymi gaciami, panie komandorze – stwierdził porucznik. – Nasze główne siły znajdują się aktualnie daleko poza układem, my zaś jesteśmy uwiązani tutaj… – Westchnął i znowu upił łyk z kubka. – Nim uda nam się pozbierać do kupy, Skunksy zrównają z ziemią połowę AEgira, a może nawet dobiorą się do instalacji przy Fałdzie. I to wszystko jednym głupim statkiem! – Ściśnięty zbyt mocno kubek trzasnął cicho, na kolana Mossa spadło kilka kropli kawy.
– Wielkim Oumuamua, Stanley. To coś więcej niż zwykły i, jak to ująłeś, głupi statek – przypomniała Sniegowa.
– Znowu zaczynasz! – żachnął się. – Dość mam już tego gloryfikowania obcych! Tego całego mistycyzmu i legend. Duże bydlę, to fakt, ale to tylko okręt. Przypomnij sobie ten, cośmy go wybebeszyli ostatnio. Niewiele mniejszy, a wystarczyło kilka atomówek w dysze i otworzył się jak ostryga. Na litość boską, Katiu… – Westchnął zdegustowany. – Co wtedy widziałaś? Co wypadło z wraku? Demony, duchy? Czy też skuńskie ścierwa i masa sprzętu? W którym momencie wydarzyło się coś nadprzyrodzonego?
– Serio pytasz? – zdziwiła się inżynier.
– Owszem – odpowiedział zaczepnie.
– Powiedz mi w takim razie, dlaczego nie zadałeś tego pytania chłopakom z brygady eksploracyjnej? Tym, którzy przeżyli? Przecież słyszałeś ich relacje. Albo jeszcze lepiej, czemu nie zapytałeś tych, którzy zarządzili kwarantannę i do dziś nie dopuszczają nikogo na bliżej niż dziesięć sekund świetlnych od wraku? W końcu cóż takiego strasznego może czaić się w wypalonej skorupie skuńskiej łajby?
– Spokój! – Lupos uciszył oboje gestem. – Przedyskutujecie to sobie kiedy indziej. Tymczasem musimy wymyślić, jak go powstrzymać. Jeżeli zniszczy fabryki i enklawy na AEgirze, to jesteśmy w ciemnej dupie i nie mówię tu tylko o sobie czy o was. Wszyscy, jak układ długi i szeroki. Sigil, AEgir, nawet instalacje Związku Orbitalnego. Zwłaszcza one! – podkreślił, spoglądając na Sniegową.
– Habitaty są samowystarczalne – zaoponowała.
– Nie ufaj propagandzie, dziecko. – Komandor uśmiechnął się smutno. – To, co produkują habitaty, czyli żywność i przemysłówka, stanowi zaledwie połowę zapotrzebowania. Resztę Związek importuje z AEgira i częściowo z Sigila.
– Nieprawda! Czytałam komunikaty Rady, analizuję statystyki i raporty! Mamy nadprodukcję żywności! – zaperzyła się inżynier. – Przemysł górniczy, technologie, nawet zbrojeniówka, wszędzie odnotowano wzrost. Mało tego, prognozowany jest dalszy.
– Nietrudno o nadwyżkę w sytuacji, gdy cała populacja przez sześć miesięcy w roku siedzi w enklawach i żre na koszt gospodarzy – mruknął pod nosem Moss. Wyjętą z kieszeni irchową szmatką czyścił spodnie z plam kawy, z mizernym zresztą skutkiem.
– Wypraszam sobie! – Sniegowa łypnęła nań złowrogo. – Na koszt gospodarzy, akurat! Płacimy wam grube miliony. Same opłaty za dzierżawę gruntów kosztują nas tyle, ile roczne utrzymanie dwóch habitatów. A to tylko część rachunków. Utrzymanie infrastruktury, opieka medyczna, ochrona, za wszystko musimy płacić. Że już nie wspomnę o opłacie klimatycznej!
– Proszę was, przestańcie już… – poprosił zmęczonym głosem komandor. – Jeżeli Oumuamua ostrzela AEgira, to wszystko nie będzie miało najmniejszego znaczenia. Bez wsparcia w postaci gospodarki planetarnej i zasobów jej księżyca będziemy tutaj skończeni. Jako ludzkość – podkreślił. – Samowystarczalność w tym przypadku na nic się nie zda. Skunowie nie będą musieli nic więcej robić, wystarczy, że zaczekają, aż się zdegenerujemy. Żaden habitat, żadna kolonia górnicza, choćby nie wiem jak prężne, nie przetrwają bez wsparcia z planety… Pozwólcie mi dokończyć! – Znowu uniósł dłoń widząc, że oboje już otwierają usta, by zaprotestować. – Od dzieciństwa powtarzają wam, że układ Epsilon Eridani to tylko pierwszy krok, że skoro ludzkość dała radę tutaj, to da radę wszędzie, bo nauka, bo technika, bo to, bo tamto. Niestety, moi drodzy, to wszystko pobożne życzenia. – Westchnął. – Fakty są takie, że gdyby planeta nie rokowała, nie