znaleźć wroga, ile ma okrętów i tak dalej.
Z rezerwą przyjrzałem się powstającemu okrętowi.
– To coś mogłoby wywołać wojnę, jeśli tylko zostanie wykryte przez nie tę flotę, co trzeba. Zdaje pan sobie sprawę, że te okręty są więcej niż nielubiane? Uważane są za zbrodniczy wynalazek Imperium.
Abrams zacisnął usta.
– Być może sprowadzenie tu pana było błędem.
– Nie, nie było – odezwał się głos za moimi plecami.
Obaj odwróciliśmy się i zobaczyliśmy dwugwiazdkowego generała lotnictwa. Nazywał się Vega i był tym samym facetem, którego spotkałem dawno temu pod Pentagonem. Włosy miał zgolone tak krótko, że wyglądał prawie jak całkowicie łysy.
Za nim szedł inny znajomy oficer – komandor porucznik Jones. Obaj z bardzo poważnymi minami.
– Również mieliśmy wrażenie, że ten okręt nie zostanie dobrze odebrany przez Kherów – stwierdził generał. – Rozumiemy pańskie obawy i jest w nich trochę racji. Ale musieliśmy to zrobić, Blake. Musieliśmy zaryzykować. Jeśli któraś z tych planet postanowi nas podbić, bez kosmicznej floty będziemy bezbronni.
Oczywiście była to prawda. Wziąłem głęboki oddech i wysłuchałem tego, co mieli do powiedzenia. Podejmowali ryzyko, ale każdy dzień na Ziemi bez własnej floty stanowił jeszcze większe zagrożenie.
Jakąś godzinę później zgromadziliśmy się w sali konferencyjnej. Znaleźli się tam Abrams, Jones i generał Vega. Po ich bokach siedziało sztywno jeszcze paru przydupasów. Ci słuchali uważnie, ale w milczeniu. Miałem poczucie, że to właśnie konflikt, o którym słyszałem, i że trwa już od jakiegoś czasu.
– Najwyższy czas na start – powiedział Abrams. – Już niemal skończyliśmy budowę.
– Musimy jeszcze przeszkolić w pełni załogę i poradzić sobie z kwestią antygrawitacji – oponował Vega.
Abrams wzruszył ramionami.
– To nie ma znaczenia. Poleci powoli, dużo poniżej maksymalnej mocy silników. W razie gdyby okręt miał doznać istotnej awarii, musimy wiedzieć to teraz. Potrzebujemy lotu testowego.
– Czy mogę coś wtrącić? – odezwałem się.
– Oczywiście, poruczniku – odparł generał Vega.
– Z całym szacunkiem, ale jestem jednym z niewielu Ziemian, którzy kiedykolwiek latali podobnym okrętem w otwartej przestrzeni. A nawet walczyłem z okrętem fazowym podobnym do tego i go pokonałem…
– Blake, do cholery! – wykrzyknął Abrams.
Pozostali dwaj byli zaskoczeni.
– Jakiś problem, doktorze? – Vega spojrzał na naukowca z ukosa.
Abrams wskazał na mnie długim palcem.
– Wiedziałem, że nie można panu ufać! Obiecywał pan, że nie będzie próbował wkręcić się do załogi tego okrętu. Szczegółowo oceniłem wszystkich astronautów z NASA, a także część ludzi z marynarki i lotnictwa. Pana nie było na mojej liście!
– Ależ, doktorku – odparłem z niewinną i zaskoczoną miną – muszę powiedzieć, że nie miałem takich intencji. Chciałem jedynie zaproponować konsultacje w kwestii pilotażu okrętu, jako że miałem już z takim do czynienia w otwartej przestrzeni. Ale skoro pan o tym wspomina, w pańskiej sugestii jest sporo sensu…
– Zamknij się, Blake! Nic nie sugeruję!
Generał Vega zdążył się wkurzyć.
– Abrams, możemy pana przeprosić na chwilę?
Naukowiec wpatrywał się w niego, w powietrzu czuć było napięcie.
Dało się zauważyć, że się nie dogadują. Nietrudno zgadnąć dlaczego. Fachowy termin na typ osobowości Abramsa brzmiał „dupek”, co wyraźnie irytowało Vegę. Z tego, jak generał kazał mu wyjść, wywnioskowałem jednak, że to właśnie on podejmował tu ostateczne decyzje.
Wyraźnie zdenerwowany Abrams wyszedł z sali. Tymczasem generał Vega wpatrywał się we mnie. Na jego srogi wzrok odpowiedziałem serdecznym spojrzeniem.
W końcu skinął głową i kazał wyjść wszystkim – oprócz mnie.
– Czytałem pański profil, Blake. Lubi pan kłopoty. Gdzie tylko się pan zjawi, rzeczy się psują, a ludzie wkurzają.
– Dlaczego więc mnie również pan nie wyrzucił?
Zmrużył oczy.
– Ponieważ wciąż myślę, że może się pan przydać. Wie pan, że walczę z Abramsem w kwestii startu okrętu. On chce wystrzelić go teraz, ja wolę czekać. Co pan myśli?
– Co zyskamy, czekając, sir?
Spuścił wzrok.
– Nie wiem – przyznał. – Odkąd sprowadził pan na Ziemię „Młot” i dał go mnie, kwestia ta zaprząta myśli każdego wysokiej rangi oficera. Dali mi tę dziurę pod dowodzenie w nagrodę, ale to mnie nie obchodzi. Istotne jest, co mamy zrobić z okrętem.
– Po co go budować, jeśli nie ma polecieć?
Pochylił się do mnie i ściszył głos.
– To ogromne ryzyko, nie widzi pan? Nie mamy pojęcia, jak zareagują kosmici. Mogą się zdenerwować i spuścić na nas bomby. Albo powitać nas z otwartymi ramionami. Ale jeśli na razie idzie nam dobrze, po co ich prowokować?
Uważnie przemyślałem swoją odpowiedź.
– Rozumiem pański dylemat. Ale musi pan wiedzieć, że jeśli nie wyrazi pan zgody na start, w końcu wymienią pana na kogoś, kto to zrobi.
Skinął powoli głową.
– Tak, doskonale to wiem. Co pan by zrobił, Blake?
– Są tylko dwie możliwości, sir. Polecieć albo wysadzić okręt.
– Rozmyślny sabotaż? To byłaby zdrada.
– Nie, jeśli naprawdę wierzy pan, że zależy od tego los Ziemi. Czy mogę odejść, sir? Nie podejmę za pana tej decyzji.
– Hmmm… Tak, oczywiście. Porozmawiamy rano.
To by było na tyle. Wstałem i wyszedłem z pomieszczenia.
Wiedziałem już jednak, którą drogę wybierze. Człowiek zbyt ostrożny, by pozwolić na start okrętu, który kazano mu zbudować, nigdy nie zdobyłby się na to, żeby go wysadzić.
Albo wyda zgodę na wystrzelenie okrętu fazowego, albo zrezygnuje ze stanowiska. Ziewnąłem, niezbyt przejmując się tym, która z możliwości się ziści. Ruszyłem z powrotem do swojego „apartamentu” na drzemkę.
9
Drzemka zmieniła się w głęboki sen. Byłem dość zmęczony i gdy w końcu się obudziłem, czułem, że jestem obserwowany.
Wtedy zobaczyłem światło. Małą, świecącą bursztynowo lampkę na ścianie naprzeciw mnie. Czy ktoś właśnie na mnie patrzył?
Podskoczyłem i otworzyłem drzwi. Usłyszałem kroki – kobiece kroki.
– Hej! Wracaj tu! Nie każ mi się gonić!
Kroki zwolniły i kobieta się odwróciła. Korytarze były dość ciemne, jednak od razu ją rozpoznałem.
– Robin? Wypuścili cię z czyśćca? Co udało ci się wynegocjować?
Powoli zawróciła. Wyglądała na jednocześnie poirytowaną