o… brak kieszonkowego.
Wejście w związek z Mężczyzną Bez Winy i Wstydu staje się udziałem kobiet, które z jakiegoś powodu nie weszły w stałe związki przed trzydziestką i teraz zorientowały się, że jednak tego pragną, że za bardzo dokucza im samotność.
No i tyka zegar biologiczny. Mieć dziecko z Mężczyzną Bez Winy i Wstydu czy nie mieć? Odpowiedź „mieć” jest częstsza, także z takich powodów, że mężczyzna nie ucieka. Jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat temu zniknąłby, jak robiły to tysiące mężczyzn, kiedy sytuacja ich przerosła. Komunikat mężczyzny sprzed dziesięcioleci był jasny: „seks – tak, dziecko – nie”, „nie tak się umawialiśmy”, „nie jestem gotowy”. Tamci panowie (właściwie można powiedzieć, że ojcowie Mężczyzn Bez Winy i Wstydu) na myśl o zamieszkaniu z kobietą dostawali gęsiej skórki – był to dla nich Rubikon nie do przekroczenia. Wieść o ciąży powodowała, że… wychodzili po papierosy i nie wracali. Kobiety wzdychały: „On nie był na to gotowy” i same wychowywały dzieci. Związki rozpadały się wówczas naturalnie. Kobiety nie miały złudzeń.
Dzisiejszy mężczyzna działa inaczej: zostaje. Nie boi się życiowych perypetii takich jak bycie ojcem. Pod warunkiem że wszyscy mieszkają w jej mieszkaniu. Na wieść o ciąży cieszy się jak na amerykańskich filmach i kupuje malutkie buciki. Gorzej się dzieje, kiedy pada pytanie: „Mógłbyś się nimi zająć, bo muszę iść do pracy?”.
Jest też inne malutkie „ale”. Kiedy kobieta pyta: „Kochanie, jak będziemy się dzielić wydatkami?”.
Wtedy stopień jej fajności natychmiast spadnie. On ciut przyszarzeje, bo zachwieje się jego status quo, ona – straci w jego oczach. Ale także w swoich, bo przecież nieprzyzwoicie jest pytać o pieniądze. W ogóle pytania o finanse w związkach z Mężczyzną Bez Winy i Wstydu zawsze padają nie w porę. On wciąż jest w trakcie szukania pracy swoich marzeń albo pochłania go projekt, który w przyszłości przyniesie wielkie pieniądze. Z różnych przyczyn wciąż ma problemy finansowe. Albo zadał się z nieodpowiedzialnymi ludźmi, którzy go oszukali, albo chodzą za nim i twierdzą, że jest im winny pieniądze. Chciał dobrze, ale nie wyszło. Nie ma pieniędzy, lecz wie, że ona – ta wspaniała kobieta, którą sobie wybrał – na pewno mu pożyczy. Często, jeżeli wprowadza się do kobiety, ona od razu zakłada: „On nie musi się dokładać do czynszu”. Bo ona przecież ma pieniądze, zarabia, jest kobietą samowystarczalną, niezależną. On jest zadowolony, ona też. Jej wytrzymałość kiedyś się jednak kończy, bo okazuje się, że brak oczekiwań wobec niego nie jest wyjściem. Ona chce, żeby on był obecny, zainteresował się, podjął wysiłek, lecz wtedy usłyszy: „Tylko bądź cierpliwa i daj mi szansę”.
Oczywiście, że da mu szansę, przecież jest dobra, tolerancyjna, nie ma w niej małostkowości. Jest Kobietą Hojną.
W badaniach, o których mówiliśmy wcześniej, nazywana Dziarską Dziewuchą albo Ogarniaczką Rzeczywistości. To czterdzieści procent kobiecej populacji.
Kobiety zbyt hojne – to one najczęściej wchodzą w związki z Mężczyznami Bez Winy i Wstydu. Pojawiają się w gabinetach terapeutów i są wściekłe. Oczywiście na siebie, nie na niego. Lekarki, prawniczki, menedżerki. Osoby racjonalne, niezależne, na poziomie, które – dopóki nie wejdą w emocjonalny związek z takim mężczyzną – doskonale sobie radzą. Gdy są w związku, przestają racjonalnie myśleć i bardzo długo nie zdają sobie sprawy, że wywalczone sto lat temu przez feministki prawo kobiet do pracy i własnych pieniędzy w takich związkach przestaje służyć równouprawnieniu. Zamiast być jej siłą, staje się okazją do wykorzystania jej zasobów. Kobiety, które trafiają na psychoterapię, często doprowadzają to prawo do skrajności. Myślą: „Muszę polegać tylko na sobie, liczenie na mężczyznę to słabość”. I bardzo skrupulatnie same siebie z tego rozliczają. Ich sposobem na utrzymanie mężczyzny przy sobie jest zapewnienie mu maksymalnego komfortu.
W skrócie polega to na tym, że mężczyzna nie musi być ani dorosły, ani odpowiedzialny za cokolwiek.
Z badań GUS-u wynika, że jedna piąta kobiet w Polsce utrzymuje swoich partnerów. Oczywiście nie wszystkie są niezadowolone z takiego kształtu związku. Znamy pary doskonale funkcjonujące w podobnym układzie. Nie jest to niemożliwe, ale jednak rzadkie. Częściej wygląda to tak, że kobieta stara się czerpać satysfakcję tylko i wyłącznie z tego, że mężczyzna w ogóle jest i że jej pragnie, stara się więc na wszelkie sposoby ułatwiać mu życie. Stwarza wokół partnera atmosferę wymagającą od niego jak najmniejszego wysiłku. Inwestuje w mężczyznę, nie mając żadnych oczekiwań. Jeśli ta sytuacja jej się nie spodoba, mężczyzna odchodzi – do innej, która podzieli się z nim zasobami („tego kwiata pół świata”). Tak było zawsze, a jednak teraz, gdy pozycja kobiet jest coraz silniejsza, na rynku, dawniej zwanym matrymonialnym, taka postawa przeżywa renesans.
Można by zadać sobie pytanie: czy twór nazwany Mężczyzną Bez Winy i Wstydu to klęska feminizmu?
Jeszcze za wcześnie, by tak stwierdzić. Feminizm to najlepsze, co się kobietom przydarzyło, jednak na obecnym etapie emancypacji kobiet trzeba od nowa przyjrzeć się pojęciom niezależności i partnerstwa. Jesteśmy sobie potrzebni. Na szczęście prawdziwy mężczyzna czy prawdziwa kobieta to raczej nie gotowy produkt, który gdzieś tam czeka na odnalezienie, lecz ktoś w trakcie ciągłego stawania się w kontakcie z drugą płcią. Powiedzmy sobie szczerze: bezwarunkowe finansowanie partnera nie sprzyja procesowi wspólnego tworzenia się nawzajem. „Nie musi być nie wiadomo kim, ale chcę widzieć, że się stara” – mówią kobiety, które przejrzały na oczy.
Jako społeczeństwo wciąż dajemy się uwodzić współczesnym easy riderom. Niedawno triumfy na demonstracjach jednego z ruchów społecznych święcił właśnie ktoś taki: zadłużony właściciel szybkiego motocykla. Uwieść to co innego niż utrzymać rodzinę. Taki mężczyzna koncentruje się na przyjemnościach, jakich może dostarczać mu kobieta, której pierwowzorem jest jego matka. Gdy ich nie dostaje, zaczyna czuć się bezwartościowy, traci sens istnienia. Właściwie większość kobiet poddaje się wrażeniu, jakie robi na nich Mężczyzna Bez Winy i Wstydu vel fajny facet. Pytanie tylko, czy za tym wrażeniem iść. Jeśli w jej życiu, gdy była dziewczynką, nie pojawił się jakiś odpowiedzialny mężczyzna, to w głowie kobiety w ogóle nawet nie zamajaczy przypuszczenie, że ktoś taki może istnieć. Takie związki często kończą się bardzo dramatycznie: kobiety doprowadzone na skraj wytrzymałości nerwowej wyrzucają rzeczy facetów przez okno.
Gdzie spotykamy takich mężczyzn?
Wszędzie, ale przede wszystkim w sieci. Tinder jest pełen „fajnych facetów”. Aplikacje internetowe skrzą się od błyskotliwych opisów, jaka powinna być kobieta, aby zasłużyć na spotkanie z fajnym facetem.
Dzisiaj kobiety i mężczyźni coraz częściej mylą miłość z pożądaniem. Kiedyś najpierw szło się na lody, dzisiaj od razu idzie się „na loda”. Pożądanie i podniecenie jest wysoko cenione, uderza do głowy. Serwisy ułatwiają szybkie przejście od pierwszego „cześć” wprost do łóżka, co pozwala przeskoczyć chociażby obawę przed odrzuceniem. Gorzej, że nie ma wtedy czasu na sprawdzenie, czy naprawdę jestem dla kogoś ważny/ważna. A od tego należałoby zacząć, niezależnie od motyli w brzuchu.
Ktoś może nam zarzucić: gloryfikujecie konserwatyzm i patriarchat jako najwłaściwsze konstrukty społeczne.
My tylko twierdzimy, że liberalizm podarował nam wolność, w tym także wolność od odpowiedzialności. Co proponujemy w zamian? Zdrowy rozsądek, słuchanie siebie i szukanie odpowiedzi na pytanie: „Czy to, co on robi, jak się zachowuje, jest dla mnie podniecające?”, które po latach bycia w związku okazuje się pytaniem kluczowym.
Na