Zuzanna Arczyńska

Dziewczyna bez makijażu


Скачать книгу

kiedy się urodził, za to była pewna, które płyty w jej kolekcji kupił i co podarował jej na urodziny. Nie miała pojęcia, jakim był dzieckiem ani kim jest jego matka. Cytowała fragment artykułu mówiący o szacunkowej wielkości majątku jego ojca. Kate zdała sobie sprawę z własnej niewiedzy. W końcu wymówiła się bólem głowy i pomaszerowała do apartamentu na strychu, głośno stukając szpilkami.

      Angelice zrobiło się żal Aloszy.

      Karina wzrokiem zapytała córkę, co się stało.

      – Kate boli głowa, mamo. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Dziwny jest ten ich związek. Ona wcale go nie zna. Niczego o nim nie wie. Za to recytuje stan finansów starego. Ciekawe, nie? – mówiła głośno, bo dzieci były zbyt zajęte zabawą, a Alosza pewnie niewiele rozumiał. Poza tym miała w nosie, co Arek powtórzy szefowi.

      – Kiedy mnie boli głowa, chodzę na palcach, bo hałas jest nie do zniesienia. – Matka skomentowała teatralne wyjście flamy. – Może kupmy jej kapcie? Stać nas.

      – No co ty, ona na pewno nawet kapcie ma na szpilkach. – Angelika poczuła, jak dobrze jest po prostu pożartować z mamą, nawet jeśli było to odrobinę uszczypliwe.

      Zawsze podziwiała inteligencję matki i nie rozumiała, jak ta kobieta mogła wpakować się w związek z ojcem. Kiedyś nawet spytała o to rodzicielkę. Siedziały wtedy zamknięte w małym pokoju i słuchały, jak awanturujący się pijaczyna przewraca sprzęty i wali krzesłem w drzwi, by go wpuściły. Czuł wielką ochotę, by komuś przylać, ale biedny nie miał komu. Ciskał się i wrzeszczał. Dzieci spały, bo zapobiegliwa matka zdobyła zapas stoperów od farmaceutki, u której sprzątała, by nie musiały wysłuchiwać krzyków alkoholika. Nauczyła je od małego, że spać idą z zatyczkami w uszach. Chroniła je, jak umiała. Zamek w drzwiach pokoju dzieci też służył ich spokojowi. Kobiety zamontowały również łańcuch. Było ciasno, gdy matka i Angelika kładły się na jednym posłaniu, ale córka lubiła to, bo wtedy mogła pytać o wszystko i mama czasami odpowiadała, głaszcząc ją po głowie.

      Ojciec był bardzo drażliwy na swoim punkcie. Nie wolno go było krytykować. Nie znosił tego. Zawsze wtedy kłamał, idąc w zaparte tak długo, aż zapętlił się we własnym łgarstwie i stawał w obliczu nagiej prawdy, zwykle smutnej lub strasznej. Wtedy wściekał się i bił. Zwykle nie wrzeszczał. Zaciskał gniewnie usta i patrzył, kogo zdzielić. Niestety, gdy matka go poznała, nie wiedziała o jego skłonnościach. To były inne czasy. Kilka razy poszli na spacer, on się oświadczył, a ona go przyjęła. Dała mu słowo i choć nie wiedziała o nim wiele, miała nadzieję na szczęście. Jeszcze jej wtedy imponował taki elegancki, zadbany i grzeczny. Nie umiał jedynie żartować i brakowało mu dystansu do siebie, ale nikt nie jest bez wad. Miał o sobie bardzo wysokie mniemanie i nienaganne maniery. Myślał, że z tego powodu wszyscy będą spełniać jego zachcianki, ale podły świat miał to w dupie i nie chciał wychodzić mu naprzeciw. Najpierw okazało się, że małe śrubki można bez widocznych strat wykręcać z biurokratycznej maszyny. On był jednym z tych elementów, które są przekonane o własnej ważności. Wraz ze zmianą burmistrza polecieli jego współpracownicy. Kiedy ojciec Angeliki stracił urzędniczą posadę, okazało się, że z wykształceniem, które zdobył, trudno o jakąkolwiek pracę umysłową bez znajomości. Niestety te, które posiadał, nie były już odpowiednie, a on brzydził się fizyczną robotą, bo nie do tego został stworzony, by harować. Gdy skończyła się państwowa posadka, okazało się, że prywaciarze się o niego nie zabijają. Nikt nie chce go przyjąć do dobrze płatnej pracy. Nie wpływały odpowiedzi na jego podania. Wtedy zaczął popijać. Wstydził się, że jego żona musi pójść zarabiać, bo obiecał jej, że będzie zajmowała się wyłącznie dzieckiem i domem. Wkrótce znajomi przestali pożyczać mu nawet drobne sumy, bo nie miał z czego oddać.

      Nadszedł ten dzień, gdy Karina poszła do pracy w fabryce. Karol został wtedy po raz pierwszy sam w domu z Angeliką, z którą nie miał żadnego kontaktu, bo nigdy się nią nie zajmował dłużej niż pięć minut, stojąc z wózkiem przed sklepem, i to wyłącznie gdy nie było innego wyjścia. Gdy żona wróciła z pracy, mąż spał z poduszką na głowie, a w pokoju obok głodne, brudne i mokre dziecko darło się wniebogłosy w łóżeczku. Nie dotknął jej od rana. Miała na sobie te same śpiochy i tę samą pieluchę, co niemal dziewięć godzin wcześniej. Wściekły za wrzask wstał i zrobił żonie karczemną awanturę. Nie obchodziło go, że była w pracy, że bolały ją nogi nieprzywykłe do ciągłego biegania i ręce od noszenia ciężarów. Nie było obiadu, bachor się darł, a on przez cały dzień nie mógł wyjść z domu.

      Kobieta co rano znosiła córkę do sąsiadki na parter, a potem każdego dziesiątego oddawała jej trzy czwarte uzyskanego minimalnego wynagrodzenia. Przecież to, że pracowała za najniższą stawkę, nie było argumentem, by opiekunce nie zapłacić umówionej sumy. Z zarobionymi groszami wracała do domu, gdzie rozparty w fotelu pan i władca od progu żądał kawy i mięsa. Poza tym nic go nie obchodziło. Kobieta ratowała się, prosząc o pomoc w opiece społecznej. Bez zasiłku nie poradziłaby sobie.

      Właściwie Karol tylko raz wyrwał się z tego letargu. Kiedy odeszli jego rodzice, został po nich dom na wsi do podziału z bratem, który w nim mieszkał z rodziną. Suszyński spakował się wtedy i pojechał tam na tydzień, a wrócił już po dwóch dniach. Przed wyjazdem głośno planował, czego to on nie uzyska. Ćwiczył przed lustrem oświadczenie pełne roszczeń. Był zdeterminowany. Należało mu się niemal pół świata. Tkwił w przekonaniu, że tyle właśnie tym razem uzyska od życia. Gotów był nawet zrujnować brata i wysłać krewnych na bruk, by tylko dostać to, co mu się należy. Na miejscu szwagierka, płacząc, pokazała mu sterty urzędowych dokumentów, wezwania do zapłaty i pisma od komornika. Wycena majątku staruszków wyszła na minus. Mina mu zrzedła. Park maszynowy nie istniał. Traktor się rozsypał, ziemia była o krok od zajęcia. Na stole bratowa stawiała chleb i masło, wydzielając kromki, bo musieli oszczędzać. Nawet nie zabiła kurczaka na rosół, tylko zrobiła zupę z proszku, biadoląc, jak ciężko im się żyje, i prosząc przybyłego o pożyczkę. Brat nawet nie patrzył mu w oczy. Musiał się wstydzić, że doprowadził do ruiny gospodarstwo po rodzicach. Gdy tylko Karol usłyszał, ile jest do spłacenia, wziął nogi za pas, a po powrocie w te pędy gnał do notariusza, by zastrzec, że nie dziedziczy po rodzicach.

      Brat wiedział, jak go podejść. Oskubał go w ten sprytny sposób. Zwykłe wydruki, kartki bez pieczęci, wezwania i wszystko inne sfabrykował, wiedząc, że na pewno się przydadzą. Karol po latach dowiedział się o fortelu krewnych. Było mu tak wstyd, że dał się oszwabić, że nie przyznał się do tego nikomu, a żonie zakazał kiedykolwiek się na ten temat wypowiadać.

      Coraz częściej pił. W zasadzie nic innego nie robił. Nigdy nie pytał żony, czy ma ochotę na seks. Nigdy też się nie zabezpieczał. Po prostu biorąc ją po pijaku, zrobił jeszcze troje dzieci. Za każdym razem, gdy szła na porodówkę, płaciła sąsiadce za opiekę nad córkami, bo wiedziała, że ojciec nie poda im nawet wody. W ciąży z ostatnią córką Karina założyła zamek w drzwiach dziecinnego pokoju i spała tam razem z nimi. Życie skończyło się dla niej właściwie wtedy, gdy podpisała w urzędzie wyrok na siebie i złożyła obietnicę, która zdegradowała ją do roli niewolnicy. Potem był już tylko kierat i awantury o to, że jest zimno, bo nie napaliła w piecu, nie napaliła, bo nie narąbała drewna, nie narąbała, bo nie kupiła… A kto ma kupić? Przecież to ona zarabia. Na szczęście pani z opieki, która zajmowała się jej rejonem, wiedziała, że lepiej dać Karinie opał niż pieniądze na drewno i węgiel. Karol nawet zapasy opału kilka razy próbował sprzedać. Dopiero groźba, że żona zadzwoni po policję, usadzała go na dupie, wściekłego i niedopitego.

      Ani Karina, ani Angelika nie potrafiły sobie wyobrazić, że na ślubie podadzą rękę