rozsądek. Westchnęłam z ulgą i skoncentrowałam się na tym, co dalej. Podczas długich rozmów telefonicznych z Ninem opowiedziałam mu wszystko, co wydarzyło się od chwili, kiedy się rozstaliśmy. Zastanawialiśmy się też nad moim powrotem do Neapolu. Oczywiście przez ostrożność przemilczałam fakt, że Pietro i ja znowu śpimy pod jednym dachem, chociaż w dwóch oddzielnych pokojach. A przede wszystkim często dzwoniłam do córek i zapowiedziałam Adele z wyraźną wrogością w głosie, że przyjadę je odebrać.
– Nie przejmuj się – próbowała mnie uspokoić. – Mogą tu zostać tak długo, jak będziesz tego potrzebowała.
– Dede musi chodzić do szkoły.
– Może pójść tutaj, dwa kroki od domu, ja się wszystkim zajmę.
– Nie ma mowy, chcę je mieć przy sobie.
– Dobrze się zastanów. Samotna kobieta z dwójką dzieci i z wielkimi ambicjami musi liczyć się z rzeczywistością i wybrać to, z czego może zrezygnować, a z czego nie.
Każde słowo w tym zdaniu było irytujące.
15
Zamierzałam od razu jechać do Genui, ale zadzwoniono do mnie z Francji. Starsza z moich wydawczyń poprosiła, abym spisała refleksje wygłoszone podczas prelekcji dla pewnego znaczącego czasopisma. Znalazłam się więc w sytuacji, w której musiałam wybrać: jechać po córki czy zabrać się do roboty. Odłożyłam wyjazd, pisałam dzień i noc, obawiając się o rezultat. Jeszcze nie nadałam tekstowi ostatecznej formy, kiedy Nino oznajmił, że zanim rozpocznie zajęcia na uniwersytecie, ma kilka dni wolnych i jest gotowy się ze mną spotkać. Nie umiałam sobie tego odmówić, wybraliśmy się samochodem na Półwysep Argentario. Byłam odurzona miłością. Spędziliśmy cudowne dni, upajając się spacerami nad zimowym morzem i – co nigdy nie przytrafiło mi się ani z Frankiem, ani tym bardziej z Pietrem – oddając się rozkoszy jedzenia i picia, inteligentnych rozmów i seksu. O świcie zmuszałam się do pobudki i od razu zabierałam do pisania.
Któregoś wieczoru, gdy leżeliśmy już w łóżku, Nino dał mi do przeczytania jakieś kartki, powiedział, że bardzo mu zależy na mojej opinii. To był trudny esej o Italsiderze1 z Bagnoli. Przeczytałam, tuląc się do Nina, który co chwilę mamrotał i sam się krytykował: źle piszę, popraw, jeśli chcesz, jesteś lepsza, już w liceum byłaś lepsza. Pochwaliłam go za esej i zasugerowałam kilka poprawek. Ale Nino nie był zadowolony, chciał, żebym bardziej ingerowała w tekst. Wtedy, żeby przekonać mnie, że moja korekta jest niezbędna, przyznał, że musi mi wyjawić coś strasznego. Zażartował ze skrępowaniem, że to jego wielka tajemnica: najbardziej haniebna rzecz, jakiej się w życiu dopuściłem. I zdradził, że chodzi o mój artykuł opisujący spór z katechetą, ten, który za jego namową napisałam w liceum do szkolnej gazetki.
– Co takiego przeskrobałeś? – zapytałam ze śmiechem.
– Powiem ci, ale pamiętaj, że byłem tylko małolatem.
Zauważyłam, że naprawdę się wstydzi, i nieco się zaniepokoiłam. Powiedział, że kiedy przeczytał mój artykuł, nie mógł uwierzyć, że da się pisać z takim polotem i zarazem inteligencją. Spodobał mi się ten komplement, pocałowałam go, przypomniałam, ile pracy włożyłyśmy z Lilą w tych kilka stron, i jednocześnie, żartując z siebie, opisałam rozczarowanie i ból, kiedy gazetka nie opublikowała tekstu z braku miejsca.
– Tak ci powiedziałem? – zapytał Nino skonsternowany.
– Chyba, już nie pamiętam.
Skrzywił się, wyglądał na zatroskanego.
– Prawda jest taka, że było bardzo dużo miejsca na twój artykuł.
– To dlaczego go nie opublikowano?
– Przez zazdrość.
Roześmiałam się.
– Czego redaktorzy mi zazdrościli?
– Nie oni, ja ci zazdrościłem. Przeczytałem twój tekst i wyrzuciłem go do kosza. Nie mogłem znieść, że jesteś taka zdolna.
Zamilkłam na kilka chwil. Wtedy bardzo mi na tym artykule zależało i bardzo cierpiałam. Nie mogłam uwierzyć: jak to możliwe, że ulubiony licealista profesor Galiani tak bardzo zazdrościł gimnazjalistce tych kliku linijek, że wyrzucił jej tekst do kosza? Czułam, że Nino czeka na jakąś reakcję, ale nie wiedziałam, jak pogodzić tak podły uczynek ze świetlistą aureolą, którą otoczyłam go jeszcze jako dziewczynka. Sekundy mijały, a ja byłam zdezorientowana, usiłowałam nie łączyć tej nikczemności ze złą sławą, którą według Adele Nino jest owiany w Mediolanie, oraz z przestrogą Lili i Antonia, abym mu nie ufała. W końcu otrząsnęłam się z otępienia, dostrzegłam pozytywną stronę wyznania i przytuliłam go. W gruncie rzeczy wcale nie musiał się do niczego przyznawać, to się stało wiele lat temu. A mimo to powiedział i ta potrzeba, by być wobec mnie szczerym bez względu na konsekwencje i ryzyko, że pokaże mi się w złym świetle, wzruszyła mnie. Nagle poczułam, że mogę mu już zawsze wierzyć.
Tej nocy kochaliśmy się bardziej namiętnie niż zazwyczaj. Po przebudzeniu uświadomiłam sobie, że Nino, wyznając mi, co zrobił, przyznał tym samym, że w jego oczach zawsze byłam nieprzeciętną dziewczyną, nawet kiedy chodził z Nadią Galiani i kiedy był kochankiem Lili. Och, jakże podniecająca była świadomość, że darzy mnie nie tylko miłością, ale i szacunkiem. Powierzył mi swój tekst, a ja pomogłam mu nadać bardziej błyskotliwą formę. W tamtych dniach na Argentario wydawało mi się, że ostatecznie poszerzyłam horyzonty postrzegania, rozumienia, wyrażania siebie, czego dowodzi – myślałam z dumą – przychylne przyjęcie książki poza granicami Włoch, tej książki, którą napisałam za namową Nina i po to, aby mu się przypodobać. W tamtej chwili miałam wszystko. Na marginesie pozostały tylko Dede i Elsa.
16
Przed teściową przemilczałam spotkanie z Ninem. Opowiedziałam natomiast o francuskim czasopiśmie i przyznałam, że tekst, który właśnie piszę, kompletnie mnie pochłania. Choć niechętnie, podziękowałam jej za opiekę nad wnuczkami.
Wówczas, pomimo iż jej nie ufałam, dotarło do mnie, że Adele poruszyła istotny problem. Co mam robić, żeby zatrzymać i córki, i kierunek, jaki obrało moje życie? Oczywiście zamierzałam wkrótce zamieszkać z Ninem, a wtedy będziemy mogli sobie nawzajem pomagać. Ale co do tego czasu? Niełatwo połączyć potrzebę widywania się z Ninem, z Dede i Elsą z pisaniem, z obowiązkami wydawniczymi oraz z naciskami ze strony Pietra, chociaż wróciła mu już zdolność jasnego rozumowania. Nie mówiąc o kwestiach finansowych. Nie zostało mi wiele pieniędzy, a nie wiedziałam jeszcze, ile zarobię na nowej książce. Wykluczone, żeby w najbliższej przyszłości stać mnie było na opłacenie czynszu, telefonu oraz na utrzymanie siebie i córek. Zresztą gdzie ta nasza codzienność miałaby się urzeczywistnić? Wkrótce pojadę po dziewczynki, ale dokąd je zawiozę? Do Florencji? Do mieszkania, w którym się urodziły i w którym patrząc na uprzejmego ojca i na życzliwą matkę, dojdą do wniosku, że wszystko jakimś cudem wróciło na swoje miejsce? Czy zamierzam je mamić, choć wiem, że jak tylko w moje życie znowu wtargnie Nino, rozczaruję je jeszcze bardziej? Czy mam powiedzieć Pietrowi, żeby się wyprowadził, choć to ja z nim zerwałam? A może to ja powinnam opuścić mieszkanie?
Wyjechałam do Genui z setką pytań i bez żadnego postanowienia.
Teściowie przywitali mnie z chłodną uprzejmością, Elsa – z niepewnym entuzjazmem, a Dede – wrogo. Słabo znałam dom w Genui, w pamięci zostało mi tylko wrażenie jasności. W rzeczywistości wszystkie pokoje były po sufit wypełnione starymi meblami, książkami, kryształowymi żyrandolami, cennymi dywanami