Grzegorz Rzeczkowski

Obcym alfabetem


Скачать книгу

jpg"/>

      Copyright © Wydawnictwo Arbitror sp. z o.o. 2019

      Projekt okładki i stron tytułowych

      Łukasz Stachniak

      Redakcja

      Jacek Kowalczyk

      Skład, łamanie, korekta

      Witold Kowalczyk

      Przygotowanie wydania elektronicznego

      Michał Nakoneczny, Hachi Media

      Wydanie I

      ISBN 978-83-66095-15-1

      Wydawnictwo Arbitror spółka z o.o.

      www.arbitror.pl

      e-mail: [email protected]

      Pamięci

      Anny Politkowskiej, Aleksandra Litwinienki i Siergieja Magnickiego oraz wszystkich reporterów i aktywistów, którzy oddali życie, dociekając prawdy

      Rzeczpospolita to postaw czerwonego sukna, za które ciągną Szwedzi, Chmielnicki, Hiperborejczykowie, Tatarzy, elektor i kto żyw naokoło. A my z księciem wojewodą powiedzieliśmy sobie, że z tego sukna musi się i nam tyle zostać w ręku, aby na płaszcz wystarczyło; dlatego nie tylko nie przeszkadzamy ciągnąć, ale i sami ciągniemy.

Książę Bogusław Radziwiłł w rozmowie z Andrzejem Kmicicem(Henryk Sienkiewicz, Potop)

      Wstęp

      Jestem wściekły. Na moje państwo, jego instytucje, oportunistycznych oficerów służb i policji, prokuratorów, urzędników, polityków. Na ludzi, którzy dopuścili do tego, że przez co najmniej rok dwóch pracowników restauracji nagrywało elitę naszego państwa podczas prywatnych spotkań. Na ludzi odpowiedzialnych za to, że choć od wybuchu afery podsłuchowej minęło pięć lat, wciąż nie wiemy, kto oprócz Marka Falenty „stał za kelnerami” i kim są ci „trzymający taśmy”. Na tych wszystkich, którzy nie wywiązali się ze swych obowiązków, by sięgnąć dalej niż „biznesowo-finansowy” wątek afery podsłuchowej; zamiast tego ograniczyli się do tropienia tzw. spisku kelnerów i przebiegłego, choć niezbyt biegłego biznesmena i jego szwagra.

      Jestem zły jako człowiek, ale także, a może przede wszystkim jako obywatel. To był największy zamach na struktury państwa i jego najważniejszych przedstawicieli – politycznych i biznesowych. Największa tego typu afera w historii zachodnich demokracji, w której spisek objął urzędującego premiera, byłych prezydentów, ministrów, z szefem MSZ i nadzorcą służb specjalnych włącznie, menedżerów najważniejszych spółek. W sumie grubo ponad 100 osób, a być może znacznie więcej. Do dziś nikt tego nie policzył, co gorsze – nawet nie próbował. W postanowieniu prokuratora o zamknięciu śledztwa w sprawie tzw. organizatorów nagrań widnieje 97 nazwisk osób podsłuchanych. Ale to tylko część „ofiar” tego spisku. Precyzyjniej mówiąc, są to osoby, które wystąpiły z wnioskami o przyznanie im statusu pokrzywdzonych. Jak wielu było podsłuchanych, którzy o to nie wnioskowali? Czy ktoś próbował wykorzystać nagrania, by ich szantażować? Na te pytania nikt nawet nie próbował odpowiedzieć.

      Gdy wybuchła „afera kelnerów”, ówczesny premier Donald Tusk na pierwszej konferencji prasowej podkreślał, że sprawę – którą nazwał „próbą zamachu stanu” – trzeba „wyjaśnić szczegółowo i co do milimetra”, nie pomijając żadnego wątku – biznesowego, przestępczego, nielegalnej operacji obcych służb. Stwierdził, że jeśli nie dojdzie do wyjaśnienia wszystkich jej wątków, konieczne będą przyspieszone wybory1.

      Tusk jasno dawał do zrozumienia, że podejrzenia padają na służby naszego wschodniego sąsiada. 25 czerwca 2014 r. w sejmowym wystąpieniu wypowiedział słynne słowa o „scenariuszu” afery, mówiąc: „nie wiem, jakim alfabetem jest pisany”. Stwierdził również, że sprawa ma związek „z osobami, które działały w dziedzinie połączeń gazowych” między Polską a Rosją. „Każdy, kto interesował się na tej sali problemem „pieremyczki”, czyli połączenia gazowego, które miało omijać Ukrainę, pamięta także zdarzenia, z którymi związane są niektóre osoby pojawiające się w kontekście afery podsłuchowej” – podkreślał, dodając, że „w tle jest handel węglem zza wschodniej granicy, na wielką skalę”, któremu rząd próbował przeciwdziałać. Co prawda Tusk zastrzegł: „nie ma żadnego powodu, żeby twierdzić, że jest bezpośredni związek między tymi działaniami a akcją podsłuchową i ujawnianiem podsłuchów”, ale – jak zaznaczył – „nie ma też żadnego powodu, aby nie dostrzegać związku między jednym a drugim zdarzeniem”2.

      Paradoksalnie więc – w świetle późniejszych ustaleń – Tusk na początku całkiem precyzyjnie i raczej celnie wytypował potencjalnych sprawców. Dowodów miały dostarczyć służby podległe szefowi MSW Bartłomiejowi Sienkiewiczowi, co zresztą budziło ogromne kontrowersje. Wiele osób wskazywało nie tylko na to, że podsłuchy, których sam padł ofiarą, stawiały go w nie najlepszym świetle jako koordynatora służb specjalnych. Podkreślano, że minister występował w podwójnej roli – zaangażowanego w śledztwo ważnego urzędnika państwa, a równocześnie świadka i poszkodowanego. Obawiano się, że zamiast patrzeć na sprawę chłodnym okiem, będzie ją odbierał poprzez krzywdę, która została mu wyrządzona. Zarówno jako ministrowi, jak i człowiekowi.

      Te obawy, niestety, się potwierdziły. Minister nie ufał ABW i CBA, przez co każda ze służb z policją włącznie robiła tę sprawę po swojemu. Nawet jeśli miał powody, by podejrzewać je o nieprzejrzyste działania czy wręcz uwikłanie w relacje ze sprawcami nagrań, przy takim nastawieniu wyjaśnienie sprawy musiało się zakończyć porażką. Daleki jestem od tego, by oskarżać Bartłomieja Sienkiewicza i wskazywać go jako winnego nieudolności służb czy fiaska całego śledztwa podsłuchowego. Ale to, że pozostał wtedy na stanowisku, nie było dobrym rozwiązaniem. Widać to z perspektywy tych pięciu lat wyraźnie.

      Ta sprawa przerosła wszystkie najważniejsze osoby, które się nią zajmowały. Począwszy od ówczesnego premiera, którego niechęć do służb była powszechnie znana, na skandalicznie nieudolnie prowadzącej śledztwo prokuraturze skończywszy. Sami się prosiliśmy o kłopoty.

      Stara zasada mówi, że pierwsze dni dochodzenia są kluczowe dla wskazania sprawców. Jeśli wtedy popełni się błąd, nie zbierze dowodów lub pójdzie złym tropem, później trudno jest wrócić na właściwą ścieżkę. Co takiego się stało, że wszystkie postawione na początku przez Donalda Tuska hipotezy rozmyły się w tak kompromitujący dla państwa sposób? Czy komuś udało się sparaliżować działalność polskich służb, a jeśli tak – komu? Do tej pory te pytania pozostawały bez odpowiedzi. Ta książka na wiele z nich – lepiej lub gorzej – stara się odpowiedzieć. Jednak nie zastąpi ona tego, czego państwo nie zrobiło, nie robi, ale co będzie kiedyś musiało zrobić – napisać rzetelny i bezstronny raport na temat okoliczności tego, co wydarzyło się w Polsce późną wiosną 2014 r.

      Jeszcze 27 sierpnia 2014 r. ówczesny premier zapowiadał, że „we wrześniu szef MSW przedstawi szczegółową informację na temat podsłuchów”3. Szybko okazało się to obietnicą bez pokrycia. Premier już wtedy myślami był zupełnie gdzie indziej. Trzy dni później media obiegła informacja o tym, że zostanie nowym szefem Rady Europejskiej, który zastąpi odchodzącego Hermana Van Rompuya. Niedługo potem dowiedzieliśmy się, że stanowisko szefa rządu i partii przypadnie marszałek Sejmu Ewie Kopacz. A w jej rządzie, powołanym 22 września 2014 r., ostatnim gabinecie PO-PSL, nie było już miejsca dla Bartłomieja Sienkiewicza. Gdy skończyło się zamieszanie związane ze zmianą władzy i opadł kurz, nikt nie był zainteresowany drążeniem sprawy, wręcz przeciwnie – wydaje się, że wszystkim zależało, by ją jak najszybciej zakończyć. Na jednym wątku. Od wybuchu afery do wyroku skazującego jej wykonawców w pierwszej instancji minęło zaledwie 2,5 roku. To bardzo niewiele. Dla porównania – samo śledztwo w sprawie tzw. małej afery podsłuchowej, obejmujące 11 nagrań odzyskanych przez CBA na początku 2015 r., trwa już ponad cztery lata i jego końca nie widać.

      Obiecana przez Tuska informacja nigdy nie została przedstawiona,