Grzegorz Rzeczkowski

Obcym alfabetem


Скачать книгу

służb zauważyć można w wielu krajach Europy, tymczasem my żyjemy w przekonaniu, że jesteśmy samotną wyspą, jakimś cudem omijaną przez potężnego sąsiada. To absurd, w który mogą wierzyć tylko ludzie zupełnie niezdający sobie sprawy z tego, jak działają rosyjskie służby – takie opinie słyszałem z ust wielu mniej lub bardziej ważnych oficerów polskiego wywiadu i kontrwywiadu, którzy pracowali na kierunku wschodnim.

      Gorsze jest jednak co innego. Afera, która doprowadziła do zmiany władzy w Polsce, w dalszej konsekwencji spowodowała rozbicie polskich służb, CBA, ale i cywilnego kontrwywiadu, do których trafiły osoby zamieszane w rozgrywanie „taśm Falenty”. Całkowite désintéressement oraz przebieg karier wielu osób – awanse bliskich władzom Prawa i Sprawiedliwości oraz degradacje i ściganie tych, którzy próbowali tę zagadkę rozwikłać – nakazuje przynajmniej postawić pytanie, czy w 2014 r. lub wcześniej przypadkiem nie doszło do czegoś w rodzaju „zmowy” między ówczesną opozycją a ludźmi Moskwy. Pytanie jak najbardziej zasadne, nawet jeśli była to tylko wspólnota interesów, która znalazła odzwierciedlenie w operacji wysadzenia w powietrze rządu przy użyciu podsłuchanych rozmów.

      Czy więc w przypadku polskiej „afery kelnerów” też można mówić o zmowie? Na pewno zarówno PiS, jak i Kreml mieli powody, by chcieć pozbawić władzy rządzącą PO, a Tuskowi wybić z głowy myśli o brukselskich stanowiskach. Co do PiS, sprawa jest jasna – osiem lat w opozycji i seryjnie przegrywane wybory wywołały ogromną chęć rewanżu, tak dużą, że partia i jej prezes Jarosław Kaczyński nie mieli skrupułów, by do walki politycznej użyć największej tragedii, jaka wydarzyła się w Polsce po 1989 r., czyli katastrofy smoleńskiej.

      W przypadku Rosji motywacja była również silna: wsparcie polskiego rządu dla powstania na Majdanie, wygrana w sporze o ceny gazu połączona z rezygnacją z „pieremyczki”, czyli biegnącego przez Polskę gazociągu, który omijałby Ukrainę, wreszcie zapowiadana na początku 2014 r. walka z rosnącym importem rosyjskiego węgla. Kremlowi wyrósł silny przeciwnik, któremu należało utrzeć nosa. Tym bardziej że – jak się okazało – kolos ten stał na glinianych nogach, a na pewno na jednej, którą były służby bezpieczeństwa państwa.

      Do dziś brzmią mi w uszach słowa, które usłyszałem od dwóch znaczących niegdyś postaci w polskim państwie. – PiS i środowisko Kamińskiego chcieli załatwić Tuska wielokrotnie. Aferą hazardową, aferą stoczniową, a jak się nie udało, spróbowali jeszcze raz, tym razem taśmami, które okazały się świetnym materiałem do wywalenia całego rządu i otwarcie im drogi do władzy – mówił urzędnik, który prosił o zachowanie anonimowości.

      – Rosjanie mieli motyw, by uderzyć w polski rząd, szczególnie po tym, gdy zaangażowaliśmy się w sprawy ukraińskie. Polska była krajem, który głośno protestował i domagał się nałożenia sankcji na Rosję. Wyobrażam sobie, że gdzieś wysoko w Moskwie odbyła się wówczas narada na temat tego, jak można by wyłączyć Polskę z tej aktywności – to słowa płk. Pawła Białka, wiceszefa ABW w latach 2007–2012.

      Ta książka pokaże prowadzące do PiS oraz bliskich Kremlowi oligarchów nowe tropy i poszlaki. Z wielu z nich nikt wcześniej nie zdawał sobie sprawy, nawet polskie służby. Omówię je tu po raz pierwszy. Rzuci ona również światło na zmowę milczenia: służb, prokuratury, polityków. Jakby wyjaśnienie wszystkich kontekstów tzw. afery podsłuchowej nie było w niczyim interesie. Jak to się stało, że zawiodły służby i prokuratura – zarówno za rządów PiS, jak i wcześniej PO? Że mimo deklaracji premiera Tuska o śladach „obcego alfabetu” ten wątek nigdy nie został do końca zbadany (a przynajmniej nic o tym nie wiadomo)?

      W tej sprawie ważne są i inne kwestie, przede wszystkim dotyczące związków najważniejszej postaci w podsłuchowym procederze, czyli Marka Falenty, z ludźmi bliskimi prezesowi PiS, w tym wywodzącymi się ze służb funkcjonariuszami wiernymi Mariuszowi Kamińskiemu. A co z Rosjanami? Przede wszystkim chodzi o rosyjski koncern węglowy KTK oraz związanego z tamtejszymi oligarchami, a przez nich również z ludźmi Kremla, tajemniczym biznesmenem Robertem Szustkowskim. To właśnie odkrycie tych powiązań było impulsem, który późną zimą 2018 r. kazał mi się zająć tą sprawą. Sprawą, która pochłonęła mnie i do dziś nie daje mi spokoju. Sądzę zresztą, że nie powinna dawać spokoju nikomu, komu zależy, by decyzje o losach naszego kraju nie zapadały w innych stolicach.

      Zdaję sobie sprawę, że na wiele z pytań nie znalazłem odpowiedzi lub odpowiedziałem jedynie częściowo. Pełnego obrazu pewnie nie zobaczymy nigdy. Choć rozwikłaniu zagadek związanych z „nagraniami kelnerów” poświęciłem ponad rok, odbywając w tym czasie dziesiątki spotkań w całej Polsce, spędzając długie dni na analizie akt sądowych „afery podsłuchowej” i danych z rejestrów spółek z różnych krajów, wiele przeszkód okazało się nie do pokonania. W przypadku amerykańskiej Russiagate, afer związanych z brexitem czy choćby przeprowadzonego przez GRU zamachu na Skripalów dziennikarze mogli liczyć na pomoc państwa lub jego instytucji. Na ludzi pracujących w nich, którzy mają dostęp do wiedzy, czasem nawet tajnej. W przypadku polskiej „waitersgate” dziennikarz może liczyć na bardzo niewiele. Na pewno na obojętne milczenie służb, które powinny wrócić do sprawy już dawno, najpóźniej po pierwszych moich artykułach na ten temat, które ukazały się w „Polityce” jesienią 2018 r.

      PiS, choć w 2014 r. domagał się powołania komisji śledczej, dziś zbywa wszystkie wątpliwości stwierdzeniami sprowadzającymi się do tego, że nie ma co wyjaśniać, bo sprawa już została wyjaśniona, a ci, którzy się tego domagają, próbują zatuszować odpowiedzialność ludzi PO.

      Zastraszeni, skorumpowani stanowiskami i apanażami politycy PiS, funkcjonariusze służb oraz prokuratury, którzy mieliby coś do powiedzenia, w tej sprawie milczą. Dlatego praca nie tylko nad książką, lecz także nad kolejnymi artykułami, które opublikowałem w „Polityce”, przypominała robotę archeologa, który kopiąc w ziemi, wydobywa na powierzchnię jedynie drobne kawałki. I dopiero złożenie ich w całość ukazuje coś, co przypomina poszukiwaną rzecz, choć nadal pełną ubytków. Jak dziecięce puzzle, w których brakuje niektórych części zaginionych w zakamarkach szuflad i szafek.

      Tych kawałków jest jednak na tyle dużo, że wyłania się z nich przerażający obraz cynicznej rosyjskiej ingerencji w polską demokrację i jej procesy.

      I last but not least – napisałem tę książkę także trochę ze strachu: nie chcę, by Polska przestała być krajem rządów prawa, równowagi władz i szacunku dla państwa oraz jego instytucji. Także tych o specjalnym charakterze i przeznaczeniu. Nie chcę więc tego, czego chce Rosja i czego chcą politycy o autorytarnych lub antysystemowych skłonnościach. Ale jeśli w tej sprawie nasze państwo nadal będzie się zachowywać jak „kamieni kupa”, po które każdy może sięgnąć i zrobić, co zechce, katastrofa prędzej czy później stanie się nieunikniona. Jak w XVIII w. Jeśli historia lubi się powtarzać, zróbmy wszystko, by nie stało się to w tym wypadku. Zmuśmy polityków, by wyjaśnili wreszcie do końca aferę, która jest jednym wielkim sygnałem alarmowym, że sprawy poszły za daleko, w złym kierunku. Piąta rocznica jej wybuchu to odpowiedni moment, by im o tym przypomnieć.

      ROZDZIAŁ I

      Ucieczka

      Marek Falenta zniknął gdzieś między walentynkami a końcem lutego 2019 r. Niedługo przed tym, gdy policja ponaglana przez sąd wreszcie zdecydowała się ścigać go listem gończym. Pytanie, gdzie jest Marek Falenta, zadawało sobie wiele osób. Od polityków, przez osoby podsłuchane na jego zlecenie, po część z tych, którzy rozpracowywali aferę podsłuchową.

      Odpowiedzi padało wiele. W tym podejrzenia, że Falenta wylądował z fałszywym paszportem gdzieś w Rosji lub kraju zaprzyjaźnionym, gdzie nie obowiązują