Instrukcja nadużycia. Instrukcja nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach
co następuje:
Apolonia: Dobrze. Napiszę ci świadectwo, dobre świadectwo, choć na przykry mnie narażasz zawód (…)
Służyła u mnie trzy tygodnie. Była dość pracowita i moralna. Utraciła służbę z powodu nieposłuszeństwa.
Apolonia (oddaje książkę): Masz, napisałam prawdę!
(Pokojówka bierze, spogląda na świadectwo i w milczeniu składa książkę. Nie umie czytać i wstydzi się tego)[51].
Sztuka jest napisana dla poruszenia sumienia pań i przejaskrawia niektóre problemy, jednak elementy tam obecne są zupełnie prawdopodobne. Bronisława Koszarska, właścicielka książeczki służbowej zarejestrowanej w 1883 roku, mogła nie umieć czytać. A i wpisy chlebodawczyń były różne. W razie problemów książeczka pouczała w ostatnim punkcie wyciągu z ustawy, że służącemu „czującemu się być pokrzywdzonym świadectwem, wolno zanieść zażalenie do właściwego sędziego”. To jednak jedynie, gdyby dziewczyna wiedziała, co panie napisały w referencjach.
Opinie na temat Bronisławy były dość dobre. Pieczątki z Wydziału Kontroli i lakoniczne referencje wpisane ciężką do odcyfrowania kaligrafią wskazywały, że Bronisława służyła najpierw „do kuchni i pokoi” i „do wszystkiego”, a od 1889 roku zatrudniana była „za kucharkę”, co stanowiło awans, zarówno pod względem pensji, jak i pozycji społecznej. Na ogół pracodawcy mieli o niej jak najlepsze zdanie. Często służyła przez rok, kwartał, trzy kwartały. Trzy panie, u których służyła w latach 1883–1886, pisały, że Bronisława „sprawowała się wiernie i uczciwie”, „sprawowała się wiernie”, „sprawowanie się jej było bardzo dobre”. Kłopoty nadeszły wraz z październikiem 1886 roku, gdy Bronisława Koszarska trafiła do kolejnego domu. Odchodziła z niego w lipcu 1887 roku, czyli po trzech kwartałach. Pani domu zapisała całą stronę zaświadczenia, podczas gdy inne referencje zajmują zaledwie kilka zdań. Podpisała się zamaszyście: „J. Chażewska” (Gażewska? Trudno stwierdzić po eleganckim zawijasie), a trzynaście linijek piękną kursywą utrwaloną czarnym atramentem na tanim, szarym papierze głosiło:
Bronisława Koszarska służyła od 1 października 1886 roku do 1 lipca 1887, sprząta do najwyższego stopnia i byłaby wyborową sługą, gdyby miała zasady moralności – w obrachunkach z miasta podaje za nabyte produkty ceny najwyższe praktykowane na rynku bez względu na dobro pracodawców, czym co najmniej [podkreślone] daje dowód lekceważenia dobra chlebodawców. Zresztą gotuje dobrze, domu pilnuje i w ogólności zachowanie się przyzwoite. Warszawa, 1 lipca 1887.
Chlebodawczyni oskarżała więc Bronisławę o to, co często wyśmiewały karykatury prasowe – że na prawach kreatywnej księgowości nieuczciwie rozlicza się z zakupów spożywczych. Nie wiadomo, czy zawyżała ceny, by pozostałą różnicę zostawić sobie, czy też kupowała drogie towary, „czym co najmniej” narażała na szwank domową kasę.
7. Niepochlebna opinia o Bronisławie Koszarskiej, 1887 rok.
Kolejne referencje nie są lepsze. Niechlujne, usiane kleksami zdania zaświadczały: „Bronisława Koszarska służyła u mnie przez kwartał jeden, to jest od lipca do miesiąca października. Z powodu nie rzyczliwego [sic!] postępowania w kupnie, lenistwa i lekceważenia chlebodawców uwalnia się [nieczytelne]”[52].
Dziewczyna, wówczas dwudziestodwuletnia, mogła mieć kłopoty. Miała już w książeczce pięć referencji, z czego dwie ostatnie złe i do tego oskarżające ją o nadużycia finansowe, a pośrednio nawet okradanie pracodawcy. Z taką opinią mogło jej być ciężko zaleźć zatrudnienie. W panice mogła wpaść na pomysł wymazania złych referencji albo nawet wyrwania kartki z oskarżeniem. To bardzo zły pomysł. Przed takim radzeniem sobie z niepochlebnymi opiniami przestrzegała przedsiębiorcze służące „Pracownica Polska”. W numerze z 1910 roku redaktorka donosiła o sprawie dwóch służących z Warszawy, Karoliny Grzeszkiewicz i Bejli Szenkier, które trafiły do sądu, ponieważ przyłapano je na poprawianiu w książeczce złych referencji. Karolinę skazano na trzy tygodnie aresztu policyjnego, Bejlę na miesiąc. Autorka pouczała służące, że poprawianie złego świadectwa to przestępstwo z artykułu 1538 Kodeksu karnego Królestwa Polskiego i „trzeba sobie zdać sprawę, że poprawianie sobie samej świadectwa jest niczym innym jak fałszerstwem, a sąd za fałszerstwo karze surowo”[53].
Mimo dotkliwych kar służące musiały poprawiać sobie złe świadectwa dość często, bo ta sama gazeta pisała w 1910 roku o kolejnym przypadku, niejakiej Marianny Cybulskiej, „która będąc niezadowoloną ze świadectwa, wypisanego do książeczki służbowej przez p. W., poradziła sobie w ten sposób, iż świadectwo wyskrobała i napisała sobie natomiast inne, lepsze”. Została za to skazana na dwa tygodnie aresztu, a autor rubryki z wiadomościami przestrzegał czytelniczki, że „w życiu tylko prostą drogą chodzić należy, bo tak nam nakazuje uczciwość, a przy tym za szacherki wcześniej czy później pokuta nie minie”. Kolejna służąca, Aniela Sudorówna, za poprawienie sobie świadectwa w 1912 roku została skazana na dwa miesiące więzienia[54].
W przypadku Bronisławy do fałszerstwa nie doszło, wszystkie wpisy są na swoim miejscu. Na szczęście następne referencje są już bardzo dobre. Ze służącej do wszystkiego i robiącej zakupy na mieście Bronisława awansowała na kucharkę (pozycja dobrze opłacana i poszukiwana). Pracodawczyni pisze, że pracowała jeden rok i sprawowała się dobrze. Następnie przez kwartał, do stycznia 1889 roku, służyła u pana Piotrowskiego, emeryta, który też wystawił pozytywne referencje. Reszta opinii jest bardzo dobra. Bronisława była „wierna, rzetelna i najlepszego prowadzenia”, „gotowała bardzo dobrze, była rzetelną i b. pilną”, „sprawowała się dobrze”. Służyła jeszcze kolejne osiem lat, zawsze jako kucharka.
Ostatni wpis pochodzi z 1 lutego 1897 roku, gdy Bronisława miała już 32 lata. Nie wiadomo, co stało się z nią dalej. Być może wyszła za mąż, co było najczęstszym powodem odejścia ze służby.
Innych informacji dostarcza książka służbowa z Galicji, pochodząca z 1895 roku. Jej właścicielką była Karolina Frank. Pochodziła z Ujsoł w powiecie żywieckim, tamtejsza gmina wystawiła też książeczkę. W czasach, gdy nikt nie zawracałby sobie głowy robieniem biednej służącej zdjęcia do dokumentów{14}, na stronie drugiej znajdowało się „opisanie osoby” i jej znaków szczególnych. Karolina urodziła się w 1872 roku, a więc w momencie pobierania książeczki miała 23 lata. Była wyznania rzymskokatolickiego, wzrostu średniego. Miała twarz „pociągłą”, oczy „siwe”, brwi „jasno bląd [sic!]”, nos „zwyczajny”, usta „mierne”, włosy „jasno żółte” i zęby, niestety, „rzadkie”. W miejscu na podpis posiadacza, zamiast Karoliny, która najwyraźniej nie umiała pisać, podpisał się wójt Ujsoł Mikołaj T. (reszta nazwiska nieczytelna)[55].
Galicyjska książeczka zawierała dużo dłuższy wyciąg z przepisów o zatrudnianiu służby domowej niż ta z Królestwa Polskiego, także w dwóch językach, po polsku i po niemiecku. Przepisy zajmowały 14 stron z 80 przewidzianych do wypełnienia. Gdyby ktoś przeczytał Karolinie Frank wyciąg z ustawy, mogłaby się dowiedzieć między innymi, że po zawarciu umowy jest zobowiązana stawić się do służby pod karą grzywny lub przymusowego wcielenia do służby, że pracodawca ma obowiązek ją przyjąć, a jeśli się rozmyślił, musi wypłacić jej zadatek i miesięczną pensję. Że przyjmując służbę, jest zobowiązana do „posłuszeństwa, wierności, uszanowania, baczności i otwartości”. Że chlebodawca nie może jej zakazywać chodzić do kościoła, ale może jej zakazać wydatków na ubiór albo rozrywki. Musi