to zrobić kobieta, prawda? – przerwała mi. – Nie byłoby problemu, gdybym była od ciebie starsza, ale – tu się zawahała – wtedy byś się ze mną nie umówił, co nie?
Uśmiechnęła się. To nie była drwina, po prostu stwierdzała fakt. Musiała już nie pierwszy raz umawiać się ze starszym od siebie facetem i wiedziała, że jej młodzieńcza uroda robi na nich wrażenie.
– Niezręcznie byłoby mi oponować, bo musiałbym po prostu kłamać – roześmiałem się.
– Ejże, panie starszy, chyba nie pierwszy raz w swoim długim życiu pomanipulowałbyś prawdą, no nie? – Patrzyła mi prosto w oczy.
– Cóż, gdy przeżyło się czterdzieści lat, to czasami musiało się nieco naginać rzeczywistość do wypowiadanych słów, czyli mówiąc wprost: łgać w żywe oczy – przyznałem jej rację.
Była błyskotliwa i inteligentna. Nie tą inteligencją z knajpianych pogaduszek i konferencyjnych rautów. To była jakaś głębsza błyskotliwość. A może tak mi się tylko wówczas zdawało? Może po prostu chciałem, by ta piękna dziewczyna, która wyraźnie na mnie leciała i z którą – tego już byłem pewien – jeszcze dziś wyląduję w łóżku, no więc by ona była nie tylko ładna, ale także niegłupia? Taki kaprys umysłu w odpowiedzi na pożądanie ciała. W sumie dlaczego nie? Co mi szkodziło tak się łudzić? Nawet jeśli to byłaby nieprawda, to co z tego? Ubędzie mnie, stracę na tym coś, że będzie mi miło, choć niekoniecznie prawdziwie? Skąd w ludziach ta potrzeba zgodności naszych myśli z rzeczywistością? Być może to pokłosie naszej zwierzęcej przeszłości, gdy zła ocena sytuacji mogła skończyć się w paszczy lwa lub krokodyla. Ale dzisiaj, w moim obecnym stanie, czemu miałbym sobie nie pofolgować i nie pooszukiwać się ciut bardziej, niż planowałem? Mogłem pójść na całość. Pójść na całość, czyli uwierzyć, że piękna kobieta jest inteligentna i że tego piękna i mądrości nie użyje przeciwko mnie.
„No, no, Mitch-18III71, ponosi cię, ale w sumie to czemu nie?!” – pomyślałem.
Czemu nie? Ten zwrot towarzyszył mi od bardzo dawna. Zastąpił słowo „nie”. Mówiąc prościej – wobec propozycji i ofert, na które kiedyś reagowałem krótkim „nie”, od pewnego momentu swojego życia zajmowałem stanowisko pod tytułem „czemu nie?”. Jakiś nietypowy seks? Kiedyś powiedziałbym „nie”, ale potem mówiłem „czemu nie?”. Jakaś nowa potrawa, wyprawa, przyprawa? Zamiast nudnego „nie” zdobywałem się na łagodne „czemu nie?”. Jakaś ekstrawagancja, perwersja, transgresja, tranzycja? Oczywiście gromkie „czemu nie?!”. Niewinne „czemu” zamieniało twarde „nie” z odmowy w akceptację. W życiu wielu ludzi przychodzi ten moment zastąpienia partykuły „nie” sformułowaniem „czemu, kurwa, właściwie nie!?”. Kiedy to następuje? Co oznacza? O czym świadczy? Na te pytania nie potrafiłem odpowiedzieć, ale wiedziałem, że po przejściu z „nie” do „czemu nie?” człowiek staje się kimś innym. Tylko kim? Tego też nie wiedziałem.
Kelnerka przyniosła zamówione kawy, koniak i ptysia dla mnie.
– Ptyś? No chyba se jaja robisz? – Uśmiechnęła się. – To ja tu się odurzam dla ciebie koniakiem, a ty się będziesz ptysiem napychał?!
– Wozem jestem – odpowiedziałem najgłupiej, jak tylko mogłem.
– I co, chcesz mi powiedzieć, że jak mnie tu spijesz, to potem grzecznie odwieziesz do akademika i wrócisz do domciu na jakimś zadupiu? – udawała oburzoną. – Mam nadzieję, że wynająłeś coś na mieście i nie porzucisz mnie pijanej w chuj na pastwę mrozu i moich pryszczatych rówieśników.
Była zabawna, rozpieszczona, wygadana, piękna. Za dwie godziny będzie także pijana. I moja.
– Do tego bym nie dopuścił – udawałem cynika większego, niż byłem – i zawczasu coś przedsięwziąłem. Tylko się nie przeraź warunków. Zobaczysz, jak mieszkają naukowcy.
– Wierz mi, że nie umeblowanie tej meliny, na którą mnie, nieszczęsną i odurzoną alkoholem, zaciągniesz, będzie zwracać moją uwagę – odpowiedziała. – I zapewniam cię, że ty także nie będziesz miał czasu na przyglądanie się meblościance, linoleum i wykładzinie.
Byłem trochę onieśmielony jej bezpośredniością. Gdyby działo się to w realnym życiu i w czasach nieco późniejszych, pewnie uważałbym, że to jakaś pułapka i że ta cudna dziewczyna chce mnie w coś wciągnąć, że nagrywa rozmowę, że za chwilę pojawi się ktoś, kto będzie mnie szantażował za romansowanie ze studentką. Ale w obecnej chwili mogłem się wyluzować. I pozwolić trwać tej chwili. Oraz oczekiwać następnych.
Zamówiłem podwójny koniak.
– Nadrabiamy zaległości, jak widzę – zauważyła zaczepnie Sonia.
– Nawet nie wiesz, jak wielkie – powiedziałem bardziej do siebie niż do niej.
W kawiarni spędziliśmy jeszcze kilka kwadransów, odmierzanych kolejnymi koniakami. Po dwudziestej wyszliśmy i skierowaliśmy się w stronę postoju taksówek pod dworcem głównym. Była spora kolejka, więc zaproponowałem jej spacer. Do domu asystenta było nie dalej jak dwa kilometry. Pół godziny piechotą.
– Dobrze, Adam, ale pod jednym warunkiem – powiedziała.
Byłem pewien, że powie coś o obietnicy niewykorzystywania i zachowywania się jak dżentelmen.
– Tak? – zapytałem.
– Że będę się mogła wesprzeć na twym męskim ramieniu – roześmiała się.
– Z najwyższą przyjemnością, madame – odpowiedziałem.
– Oraz – dodała, patrząc mi prosto w oczy – że zaraz po dotarciu do twojego pałacu ostro i dobrze mnie zerżniesz.
Zatrzepotała teatralnie rzęsami i udawała, że płonie rumieńcem. Spełniłem oba jej warunki.
Obudziliśmy się rano. Było po ósmej.
– Muszę zmykać na wykłady – rzuciła z łazienki.
– Napiszę ci zwolnienie, jestem przecież doktorem – zażartowałem.
– Może lepiej napisz jako mój tatuś – odparła. – Że muszę zostać w łóżeczku.
Chciałem zaproponować jej jeszcze szybki numerek, ale jakoś czułem się onieśmielony. Jakby ta noc się nie zdarzyła. Czasami tak bywa – że nawet po chwilach pełnych intymności i bliskości wraca poczucie obcości i oddalenia. Właśnie to wówczas odczułem. Wyszliśmy osobno z hotelu, by nikt nas nie widział razem. Przecież część wykładowców z mojego wydziału tutaj mieszkała. Przed wyjściem mnie pocałowała.
– Masz jakiś telefon? – zapytała.
Podałem jej numer mojego telefonu w R. Składał się z czterech cyfr.
– Odezwę się – rzuciła w progu.
Pocałowała mnie w policzek i szybko zniknęła. Zostałem sam. Dopiero teraz sobie uświadomiłem, że nie znam żadnego jej adresu czy choćby numeru telefonu. Nie wiem nawet, w którym akademiku mieszka.
„Spotkamy się przecież najpóźniej w przyszłym tygodniu na seminarium” – pocieszyłem się w duchu.
Cały weekend spędziłem w domu, ale telefon się nie odezwał. W niedzielę na dwie godziny poszedłem na obiad do Ewy i Janka. Nie zastałem jednak Michała.
– Wyjechał gdzieś z Olą – wyjaśniła mi Ewa. – Na narty chyba, czy jakoś tak. Przecież wiesz, że on nam nic nie mówi.
Czekałem na wtorek, na seminarium