Alessandro Baricco

Trzy razy o świcie


Скачать книгу

Żegnam.

      Niezła ta pasta orzechowa.

      Nie jest orzechowa.

      Napisano na niej „Orzech”.

      To nazwa. Smak jest podany małym drukiem, poniżej.

      No proszę. A co pan robił tam, na dole?

      Słucham?

      Co pan tam robił sam, w fotelu, o czwartej w nocy? Skoro tak się panu spieszyło, po co pan tam siedział?

      Nie spieszyło mi się, teraz mi się spieszy.

      Dobrze, w każdym razie siedział pan tam. O czym pan myślał? Pozwoli pan, że wymyję zęby, gdy będzie pan opowiadał?

      Nie zamierzam niczego pani opowiadać.

      Dlaczego?

      Nawet pani nie znam.

      O to chodzi.

      Tak, o to.

      Łazienka wygląda tak, jakby nikt z niej nie korzystał. Co jest grane? Używa pan ręczników, a potem dokładnie je pan składa? W hotelu? Przecież od tego są pokojówki.

      Ja nie…

      Łóżko też pan posłał?

      To chyba nie pani sprawa.

      Dobrze już, dobrze. Dobra ta pasta. Co to za smak, malinowy?

      Jeżynowy z dodatkiem anyżku.

      Mniam… Pycha.

      Robią też bez anyżku, ale pasta wiele na tym traci.

      Niewybaczalne.

      Nie złożyłem ręczników. W ogóle ich nie używałem. Nic nie zrobiłem. Nie mogłem zasnąć. Całą noc siedziałem na krześle przy małej lampce. O czwartej zszedłem na dół. Teraz muszę już iść. Miło mi było panią poznać. Proszę opuścić pokój przed dziesiątą. Żegnam.

      Co pan wyprawia? Hej! Proszę wrócić! Do pana mówię, czy tak się traktuje…

      Niech pani nie krzyczy, wszystkich pani pobudzi.

      Więc niech pan wraca!

      Bardzo proszę, nie róbmy scen na korytarzu.

      Dobrze, zróbmy scenę w windzie.

      Jest pani na bosaka, z ust spływa pani piana, a na dole siedzi portier, który nie spojrzy przychylnym okiem na pani stan.

      A pan ma zarzygane buty.

      Nie!

      Wyczyszczę je panu.

      O nie!

      Niech pan przestanie krzyczeć, wszystkich pan obudzi.

      No jeszcze tylko…

      Już, idziemy, ja zamknę. Proszę zdjąć te buty. Nie tak!

      Muszę je przecież rozsznurować!

      Ja to zrobię, niech pan siada. Całą noc pan tu siedział, więc minutka pana nie zbawi…

      Bardzo zabawne.

      Matko, co za obrzydlistwo…

      Niech pani da spokój, bardzo proszę.

      Ani mi się śni, ja zwymiotowałam i ja wyczyszczę. Zdjęte.

      Gdzie je pani zabiera?

      Pod wodę…

      NIE, TYLKO NIE POD WODĘ!

      Dlaczego? Zobaczy pan, będą czyste.

      ALE JA TE BUTY MUSZĘ WŁOŻYĆ, jak do diabła miałbym…

      Odbierze pan?

      Co takiego?

      Telefon dzwoni.

      Kto, do diabła…

      Niech pan odbierze.

      Ale mnie już tu nie ma, to znaczy…

      Mam sama odebrać?

      Nie!

      Niech pan spojrzy, jakie czyste. Teraz wysuszymy suszarką…

      Halo…? Tak, to ja… Nie, miałem mały problem, wróciłem na chwilę do pokoju… Ach to, tak… Źle się poczułem… Nie, już mi lepiej, przepraszam za dywan… Jeśli trzeba, zapłacę… Nalegam… Już schodzę… Nie, naprawdę niczego nie potrzebuję… Właśnie schodzę… Tak, dziękuję, bardzo pan uprzejmy… Dziękuję.

      Kto to?

      Muszę już iść.

      Kto to był?

      Portier. Gdzie są buty?

      Nienawidzę tego człowieka.

      Proszę oddać mi buty.

      Ani mi się śni. Niech pan na chwilę usiądzie, już je suszę.

      MUSZĘ WYJŚĆ, TERAZ!

      Co to za maniery! Niech je pan sobie bierze, skoro tak panu pilno.

      Powiedziałem portierowi, że to ja, tam, na dole… Ja tylko panią proszę, żeby pani wyszła niepostrzeżenie. Cholera, całe mokre…

      Dlaczego pan sobie nie odpuści?

      Tak, wyjdę boso, świetny pomysł.

      Pytam, dlaczego pan sobie wszystkiego nie odpuści, kontraktu, wag, wszystkiego.

      Co pani, do cholery, mówi?

      Ile ma pan lat?

      Ja?

      Tak, pan.

      Czterdzieści dwa.

      Jest pan jeszcze młody, może pan wszystko rzucić.

      Co pani wygaduje?

      Nie wmówi mi pan, że nigdy o tym nie myślał. Żeby wszystko rzucić i zacząć od nowa. Byłoby nieźle, co?

      Oszalała pani.

      Ale kobieta powiedziała, że większość ludzi marzy, żeby zacząć od nowa, i dodała, że to wzruszające, a nie szalone. Stwierdziła, że w rzeczywistości prawie nikt nie zaczyna od nowa, ale Bóg jeden wie, ile ludzie spędzają czasu na wyobrażaniu sobie tego, zwłaszcza gdy siedzą po uszy w kłopotach, uwikłani w życie, które chcieliby zostawić. Ona miała kiedyś dziecko i wyraźnie pamięta niepokój, który ogarniał ją od czasu do czasu, kiedy była z nim sama, z takim maluchem, a wtedy pomagało jej tylko myślenie, że może to wszystko rzucić i zacząć od nowa. Planowała, gdzie je zostawić, i wiedziała nawet, jaką sobie zrobi fryzurę i gdzie pójdzie szukać pracy. Natychmiastową ulgę przynosiło wyobrażanie sobie wieczorów i nocy. Co wieczór jadłaby na kanapie albo wychodziła z domu i szła do łóżka z przygodnym mężczyzną, kochałaby się bez skrępowania, a potem wstawała i zabierała swoje rzeczy bez żadnych wyrzutów sumienia. Powiedziała, że na samą myśl o tym coś w niej miękło i ogarniał ją spokój, jakby naprawdę rozwiązała swoje problemy. Robiła się miła dla dziecka, matczyna, promieniała radością. Dziecko spostrzegało zmianę, czuło ją jak małe zwierzątko i od razu łagodniało w jej ramionach, spoglądało z ciekawością. W magiczny sposób wszystko było jak należy. Dodała, że w tamtym czasie miała siedemnaście lat. Podczas gdy snuła swoją opowieść, zdjęła z siebie suknię. Najpierw rozpięła zamek na plecach, a potem odrobinę zsunęła ramiączka i wtedy suknia opadła na podłogę. Ponieważ była z jedwabiu, utworzyła połyskliwy lekki krąg, z którego kobieta wyszła, wykonując dwa drobne kroki, najpierw jedną nogą, potem drugą. Dalej opowiadała, nie zwracając uwagi na to, że ma na sobie tylko majtki i biustonosz, i nie zdradzając żadnego zamiaru, oprócz tego, który sobie założyła. Podniosłą jedwabną tkaninę, położyła ją na krześle i podeszła do łóżka, wyjaśniając jednocześnie, że wiele lat później naprawdę porzuciła swoje dziecko. Nie przestała mówić nawet wtedy, gdy ściągała czerwoną kapę, a wtedy mężczyzna skrzywił się tak, jakby coś go ukłuło. Ona jednak nie zwróciła na to uwagi,