Langdon, wszystkie pytania były kiedyś natury duchowej. Od początku naszych dziejów duchowość i religię wykorzystywano do wypełnienia luk, z którymi nauka nie potrafiła sobie poradzić. Wschód i zachód Słońca przypisywano niegdyś Heliosowi i jego ognistemu rydwanowi. Trzęsienia ziemi i fale pływowe tłumaczono gniewem Posejdona. Nauka udowodniła, że ci bogowie byli tylko fałszywymi bożkami. Wkrótce wszyscy bogowie okażą się tym samym. Nauka dostarczyła odpowiedzi na niemal wszystkie pytania, jakie człowiek potrafił zadać. Zostało już tylko kilka i te mają charakter ezoteryczny. Skąd pochodzimy? Co tu robimy? Jaki jest sens życia i wszechświata?
Langdon poczuł rozbawienie.
– I na te pytania CERN usiłuje odpowiedzieć?
– Poprawka. To są pytania, na które właśnie odpowiadamy.
Langdon zamilkł i już bez słowa podążał za swoim gospodarzem, lawirującym pomiędzy budynkami. W pewnej chwili nad ich głowami rozległ się świst i tuż przed nimi wylądował latający talerz. Kohler zignorował go i ruszył dalej.
Z przeciwnej strony dziedzińca dobiegło ich wołanie:
– S’il vous plaît!
Langdon spojrzał w tamtym kierunku. Zobaczył, że macha do niego starszy, siwowłosy mężczyzna w bluzie z napisem COLLEGE PARIS. Podniósł talerz z ziemi i zręcznie go odrzucił. Mężczyzna złapał go na jeden palec, kilkakrotnie podrzucił i dopiero potem cisnął przez ramię do swojego partnera.
– Merci! – zawołał do Langdona.
– Gratulacje – odezwał się Kohler, gdy Langdon wreszcie go dogonił. – Właśnie pan zagrał z laureatem Nagrody Nobla Georges’em Charpakiem, wynalazcą wielodrutowej komory proporcjonalnej.
Langdon skinął głową. Mój szczęśliwy dzień.
Minęły jeszcze trzy minuty, zanim doszli do celu – dużego, zadbanego budynku stojącego w otoczeniu osik. W porównaniu do innych wydawał się luksusowy. Na umieszczonym przed nim kamieniu wyryto napis BUDYNEK C.
Ależ się wysilili, pomyślał Langdon.
Jednak pomimo nieciekawej nazwy, sam budynek odpowiadał jego architektonicznym upodobaniom. Był konserwatywny i solidny. Zbudowany z czerwonej cegły, z ozdobną balustradą i obramowany starannie przyciętymi, symetrycznymi żywopłotami. Kiedy podążali kamienną ścieżką w kierunku drzwi wejściowych, przeszli przez bramę utworzoną przez dwie marmurowe kolumny. Na jednej z nich ktoś przykleił karteczkę z napisem:
TA KOLUMNA JEST JOŃSKA
Czy to ma być graffiti fizyków? – zastanawiał się Langdon, przyglądając się kolumnie i chichocząc w duchu.
– Miło widzieć, że nawet błyskotliwi fizycy popełniają błędy.
Kohler spojrzał uważnie.
– Co pan ma na myśli?
– Ten, kto napisał tę karteczkę, pomylił się. To nie jest kolumna jońska. Kolumny jońskie mają równy przekrój na całej długości, a ta się zwęża. To kolumna dorycka… grecki odpowiednik. Częsty błąd.
– To miał być żart, panie Langdon – wyjaśnił mu gospodarz bez uśmiechu. – Jońska ma oznaczać, że zawiera jony: elektrycznie naładowane cząstki. Znajdują się w większości przedmiotów.
Langdon obejrzał się na kolumnę i jęknął.
Nadal jeszcze czuł się głupio, gdy wysiadał z windy na ostatnim piętrze budynku C. Poszedł za Kohlerem ładnie urządzonym korytarzem, którego wystrój nieco go zaskoczył – wiśniowa sofa, porcelanowy wazon na podłodze i ozdobnie toczona stolarka.
– Pragniemy, aby nasi zatrudnieni na stałe naukowcy czuli się wygodnie – wyjaśnił Kohler.
Na to wygląda, pomyślał Langdon.
– Zatem mężczyzna, którego widziałem na zdjęciu, tu właśnie mieszkał? Był jednym z ważniejszych pracowników?
– Właśnie. Nie przyszedł dziś rano na umówione ze mną spotkanie i nie odpowiadał, gdy dzwoniłem na jego pager. Przyszedłem tu, żeby go poszukać, i znalazłem go martwego w salonie.
Langdona przebiegł dreszcz, gdy uświadomił sobie, że za chwilę ujrzy zwłoki. Jego żołądek nigdy nie był zbyt odporny, jeśli chodziło o tego typu sprawy. Odkrył w sobie tę słabość jeszcze jako student akademii sztuk pięknych, gdy wykładowca oznajmił, iż Leonardo da Vinci poznał tak doskonale budowę ludzkiego ciała dzięki ekshumowaniu zmarłych i dokonywaniu sekcji ich mięśni.
Kohler zaprowadził go na koniec korytarza, gdzie znajdowały się tylko jedne drzwi.
– Można by rzec: apartament dla VIPów – oznajmił i wytarł sobie pot z czoła.
Langdon spojrzał na wizytówkę na dębowych drzwiach i przeczytał:
LEONARDO VETRA
– Leonardo Vetra skończyłby w przyszłym tygodniu pięćdziesiąt osiem lat – poinformował go Kohler. – Był jednym z najwybitniejszych naukowców naszych czasów. Jego śmierć stanowi niepowetowaną stratę dla nauki.
Przez chwilę Langdonowi wydawało się, że widzi cień emocji na kamiennej twarzy Kohlera, ale to wrażenie szybko minęło. Dyrektor sięgnął do kieszeni i wyciągnął duży pęk kluczy, wśród których zaczął szukać właściwego.
Nagle Langdon uświadomił sobie, że coś tu jest nie w porządku. Budynek był opustoszały.
– Gdzie są wszyscy? – spytał. Za chwilę mieli się znaleźć na miejscu zbrodni, a nie było tu żadnego ruchu.
– Mieszkańcy są w swoich laboratoriach – wyjaśnił jego gospodarz, znajdując w końcu klucz.
– Mam na myśli policję – uściślił. – Czy już odjechali?
Ręka Kohlera znieruchomiała w połowie drogi do zamka.
– Policję?
– Policję. Przysłał mi pan faks informujący o morderstwie. Przecież musiał pan wezwać policję.
– Bynajmniej.
– Co?
Szare oczy Kohlera spojrzały na niego ostro.
– Sytuacja jest bardzo skomplikowana, panie Langdon.
Langdon poczuł przypływ lęku.
– Ale… przecież z pewnością ktoś jeszcze o tym wie!
– Tak. Adoptowana córka Leonarda. Ona też jest fizykiem i tu pracuje. Mają wspólne laboratorium. Są partnerami. W minionym tygodniu panna Vetra wyjechała, aby wykonać badania w terenie. Powiadomiłem ją o śmierci ojca i już tu jedzie.
– Ale ten człowiek został zamordo…
– Odbędzie się oficjalne śledztwo – oznajmił stanowczym głosem Kohler – ale w odpowiednim czasie. Z pewnością obejmie ono przeszukanie laboratorium Vetry, które on i córka uważali za swoje najbardziej prywatne miejsce. Dlatego poczekam, dopóki panna Vetra nie przyjedzie. Uważam, że jestem jej winien choć tę odrobinę dyskrecji. – Przekręcił klucz w zamku.
Kiedy drzwi się otworzyły, wydobył się zza nich z sykiem podmuch lodowatego powietrza i uderzył Langdona w twarz. Cofnął się, nie wierząc własnym oczom. Za progiem znajdował się pokój jakby nie z tej planety – pogrążony w gęstej białej mgle, która wirowała smugami wokół mebli.
– Co do…? – zająknął się.
– Freonowy