Дэн Браун

Kod Leonarda da Vinci


Скачать книгу

crux gemmata – powiedział nagle Fache.

      Zdziwiony Langdon podniósł wzrok i w odbiciu chromowanych drzwi windy dostrzegł, że Fache na niego patrzy.

      Winda stanęła i drzwi się otworzyły.

      Langdon czym prędzej wyszedł do holu, chcąc jak najszybciej znaleźć się w szerszej przestrzeni, którą tworzyły słynne wysokie sufity galerii Luwru. Świat, w którym się znalazł, był jednak zupełnie różny od tego, czego się spodziewał.

      Zdziwiony zatrzymał się w pół kroku.

      Fache odwrócił się i rzekł przez ramię:

      – Rozumiem, panie Langdon, że nigdy nie widział pan Luwru po zamknięciu?

      Chyba nie, pomyślał Langdon, próbując zorientować się w ciemnościach.

      Zazwyczaj starannie oświetlone, teraz galerie były zadziwiająco ciemne. Zamiast płaskich, białych elementów oświetlenia, które schodzą od sufitu po ścianach, teraz świeciły przytłumione małe żaróweczki zatopione w podłodze, raz po raz rozświetlanej plamami czerwonego światła rozlewającymi się pod stopami.

      Kiedy Langdon spojrzał w mroczny korytarz, zdał sobie sprawę, że powinien był się tego spodziewać. W zasadzie wszystkie większe galerie sztuki nocą wykorzystują czerwone oświetlenie techniczne – umieszczone strategicznie bardzo nisko, nieinwazyjne lampki, które pozwalają obsłudze galerii rozpoznawać korytarze i przejścia, utrzymując jednocześnie obrazy we względnej ciemności, aby spowolnić efekt blaknięcia spowodowany zbytnią ekspozycją na promienie światła. Tej nocy muzeum niemal osaczało i przytłaczało ciemnością. Wszędzie czaiły się długie cienie, a to, co na co dzień jawiło się przed oczami jako pnące się w górę, potężne sufity, teraz wydawało się nisko wiszącą czarną pustką.

      – Tędy – rzucił Fache, skręcając ostro w prawo i mijając połączone galerie.

      Langdon szedł za nim, powoli przyzwyczajając wzrok do ciemności. Z lewej i z prawej strony materializowały się z półcieni ogromne płótna olejne, jak odbitki wyłaniające się z wywoływacza w jakiejś ogromnej ciemni… Kiedy przechodzili przez kolejne sale, śledziły ich oczy postaci przedstawionych na obrazach. Langdon czuł na języku znany smak muzealnego powietrza – suchą, pozbawioną jonów esencję, w której wyczuwało się delikatny akcent węgla. Produkt przemysłowych regulatorów wilgotności zaopatrzonych w filtry węglowe, które pracowały dwadzieścia cztery godziny na dobę, by przeciwdziałać korozyjnemu wpływowi dwutlenku węgla wydychanego przez zwiedzających.

      Umocowane wysoko na ścianach i dobrze widoczne kamery przemysłowe posyłały zwiedzającym bardzo jasny komunikat: Widzimy cię. Niczego nie dotykaj.

      – Są prawdziwe? – spytał Langdon, gestem głowy wskazując kamery.

      Fache pokręcił głową.

      – Oczywiście, że nie.

      Langdon nie był zdziwiony. Podgląd wideo w muzeum tej wielkości byłby ogromnie kosztowny i nieskuteczny. Gdyby chcieć monitorować setki metrów kwadratowych galerii, Luwr musiałby zatrudnić setki dodatkowych pracowników. Większość wielkich muzeów korzystała teraz z systemu „bezpieczeństwa przez zatrzymanie”. Zamiast nie wpuszczać złodziei do środka, starała się ich tam zatrzymać. Urządzenia służące do tego celu włączano po zamknięciu muzeum. Gdyby jakiś intruz zdjął ze ściany obraz, podzielone na sektory wyjścia odcięłyby daną galerię, zamykając się wokół niej, a złodziej znalazłby się za kratami, nim pojawiłaby się policja.

      Dźwięk głosów odbijał się echem w wyłożonym marmurem korytarzu. Wydawało się, że odgłosy dochodzą z wielkiej niszy leżącej po prawej stronie. Wylewało się z niej na korytarz jaskrawe światło.

      – Biuro kustosza – powiedział kapitan.

      Kiedy podeszli do niszy, Langdon zajrzał w głąb krótkiego korytarza, do luksusowo urządzonego gabinetu Saunière’a – ściany wyłożone emanującym ciepło drewnem, obrazy starych mistrzów i olbrzymie, liczące ponad sto lat biurko, na którym stała półmetrowej wysokości figurka rycerza w pełnej zbroi. Po pomieszczeniu kręciło się kilku tajniaków, rozmawiając przez telefony i pisząc coś w notesach. Jeden siedział przy biurku Saunière’a i stukał w klawiaturę laptopa. Wyglądało na to, że osobiste biuro Saunière’a stało się na tę noc tymczasowym punktem dowodzenia DCPJ.

      – Messieurs – zawołał Fache i obecni odwrócili się w jego kierunku. – Ne nous dérangez pas sous aucun prétexte. Entendu?

      Wszyscy kiwnęli głowami, że rozumieją.

      Langdon nieraz już wywieszał na klamkach drzwi pokoi hotelowych tabliczki z napisem NE PAS DERANGER, więc złapał sens rozkazów kapitana. Fache’owi i Langdonowi miano nie przeszkadzać pod żadnym pozorem.

      Zostawiając za sobą małe zgromadzenie agentów, Fache poprowadził Langdona ciemnym korytarzem. Trzydzieści metrów przed nimi wyłaniało się z ciemności wejście do cieszącej się największą popularnością części Luwru – la Grande Galerie – wydającego się nie mieć końca pawilonu, w którym zgromadzono najcenniejsze dzieła sztuki włoskich mistrzów. Langdon zorientował się już, że właśnie tutaj leżało ciało Saunière’a; na zdjęciu z polaroidu widać było jak na dłoni słynny parkiet Wielkiej Galerii.

      Kiedy podeszli, Langdon zobaczył, że wejście blokuje potężna stalowa krata, która wyglądała, jakby miała powstrzymać armię średniowiecznych rycerzy.

      – Nowe środki bezpieczeństwa – wyjaśnił Fache, kiedy się do niej zbliżyli.

      Nawet w ciemności zapora ze stali sprawiała wrażenie zdolnej do zatrzymania czołgu. Langdon podszedł i zajrzał przez stalową kratownicę do słabo oświetlonych pomieszczeń Wielkiej Galerii.

      – Pan pierwszy, panie Langdon – powiedział Fache.

      Langdon odwrócił się do niego. Pierwszy, ale dokąd?

      Fache wskazał gestem podłogę u podstawy stalowej kraty.

      Langdon spojrzał w dół. Nie zauważył tego w ciemności.

      Była uniesiona na blisko sześćdziesiąt centymetrów, tak że pod spodem powstało wąskie, niewygodne przejście.

      – Ten obszar jest wciąż niedostępny dla ochrony Luwru – wyjaśnił Fache. – Ekipa Police Technique et Scientifique właśnie skończyła pracę. – Wskazał ręką na otwór pod kratą. – Niech się pan prześlizgnie pod spodem.

      Langdon spojrzał na wąską przestrzeń u swoich stóp, w którą miał się wczołgać, a potem na masywną żelazną bramę. On chyba żartuje. Stalowa krata wyglądała jak gilotyna, gotowa w każdej chwili zmiażdżyć intruza.

      Fache mruknął coś pod nosem po francusku i spojrzał na zegarek. Potem ukląkł i przesunął pod kratą najpierw masywne ramiona, a potem resztę ciała. Wstał po drugiej stronie i spojrzał na Langdona przez stalowe pręty.

      Langdon westchnął. Położył się na brzuchu, dłonie oparł płasko na wypolerowanym parkiecie i podciągnął się do przodu. Kiedy się przesuwał, kołnierz jego tweedowej marynarki od Harrisa zahaczył o pręt kraty, a on przywalił w nią tyłem głowy.

      Bardzo sprytnie, Robercie, pomyślał, prześlizgując się niezręcznie na drugą stronę. Kiedy wstał, zrodziło się w nim podejrzenie, że to będzie bardzo długa noc.

      Rozdział 5

      Murray Hill Place – nowa kwatera główna i centrum konferencyjne Opus Dei – mieści się przy Lexington Avenue numer 243 w Nowym Jorku. Kosztowała nieco ponad czterdzieści siedem milionów dolarów, ma ponad dwanaście tysięcy metrów kwadratowych powierzchni i jest wieżowcem zbudowanym z czerwonej cegły i wapienia z Indiany. Zaprojektowała ją firma