Yrsa Sigurðardóttir

Porachunki


Скачать книгу

mnie obchodzić. Pytam o dzieci. Czy wszystko w porządku z Karlottą i Dadim?

      Æsa uświadomiła sobie, że Thorvaldur ma zmartwiony głos. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek czymś się zmartwił. To ją zaniepokoiło.

      – Co ty pleciesz? Oczywiście, że wszystko w porządku. Dlaczego pytasz? Coś się stało?

      – Nie, nic. Po prostu chciałem wiedzieć. – Thorvaldur na chwilę zamilkł, po czym kontynuował błagalnym tonem, który wręcz do niego nie pasował. – Będziesz ich chronić, prawda?

      – Co się dzieje, Thorvaldune? Musisz mi powiedzieć. – Powinna była uważać, co mówi. Karlotta i Dadi wpatrywali się w nią szeroko otwartymi oczami. Spróbowała uratować sytuację, dodając spokojniejszym głosem: – U nas nie dzieje się nic złego. Absolutnie nic.

      – Obiecaj, że będziesz na nich uważać.

      Co się stało ze starym Thorvaldurem? Aroganckim mężczyzną przyzwyczajonym do wydawania poleceń, zawsze skupionym na sobie, któremu do głowy by nie przyszło, żeby kogokolwiek o coś prosić?

      – Zawsze to robię. Nie muszę w tym celu składać żadnych obietnic. – Wybiegła z kuchni, zostawiając dzieci, i dokończyła szeptem, żeby jej nie słyszały. – Co się dzieje? Ktoś groził, że je skrzywdzi? – Od razu przyszło jej do głowy, że Thorvaldur otrzymał pogróżki od jednego z przestępców, którego wsadził za kratki. – Jeśli tak, to musisz mi o tym powiedzieć! – Teraz ona mówiła błagalnym tonem.

      – Nie ma o czym mówić. – Thorvaldur bezskutecznie próbował brzmieć normalnie. – Nie ma. Po prostu powiedz im, że nie wolno rozmawiać z nieznajomymi ani chodzić nigdzie z kimś, kogo nie znają. – Znów na chwilę zamilkł, po czym jego apodyktyczny sposób zachowania powrócił. – I następnym razem odbieraj moje telefony. Twoja praca nie jest aż taka ważna, żebyś nie mogła poświęcić kilku minut na rozmowę ze mną.

      Rozłączył się.

      Kolacja przebiegła w milczeniu. Æsa ucinała podejmowane przez dzieci próby ustalenia, czego chciał ich ojciec, a ponieważ nikomu nie przyszedł do głowy żaden inny temat, niewiele było do powiedzenia. Ona sama zbyt się zaniepokoiła, żeby rozładować atmosferę. Karlotta i Dadi nie mieli apetytu, jak zawsze pod wpływem stresu, i Æsa musiała ich strofować, żeby opróżnili talerze. Dzieci urodziły się chude, nigdy potem nie były pyzate jak ich rówieśnicy, brak dziecięcego tłuszczyku zaś oznaczał, że nie mogły sobie pozwolić na opuszczenie żadnego posiłku. Zupełnie jak ich ojciec. Gdyby nie różne charaktery, można by pomyśleć, że spłodził własne kopie. Ale dzieci były łagodne i rzadko wpadały w gniew, co je od ojca odróżniało. Chociaż kto wie, może i on był rozkosznym dzieckiem?

      – Dobranoc. – Æsa sięgnęła do wyłącznika, stając w drzwiach. Wcześniej wkręciła czerwoną żarówkę do lampki na stoliku między łóżkami Karlotty i Dadiego, żeby zasypiali przy świetle. Delikatna poświata oświetlała wyglądające spod kołder twarze z oczami wciąż szeroko otwartymi.

      – Dobranoc, mamusiu. Obiecujemy nie wsiadać do samochodu ze złym panem – zapewniła ją Karlotta, blado się uśmiechając. – Dadi też obiecuje.

      Æsa odpowiedziała jej uśmiechem. Chyba jednak nie powinna przed snem wspominać dzieciom, żeby uważały na obcych. Nie zdziwiłaby się, gdyby w nocy obudziły je koszmary. Ale mówi się trudno, jeśli to konieczne, żeby wzięły sobie przestrogi do serca. – To może być nie tylko zły mężczyzna, kochanie. Są też złe kobiety. Musicie o tym pamiętać. – Nie widziała potrzeby wspominać, że prawdopodobieństwo doznania krzywdy z rąk złej kobiety jest znacznie mniejsze niż z rąk złego mężczyzny, którego już sobie wyobraziły. Muszą być ostrożni wobec wszystkich obcych: i mężczyzn, i kobiet. – Nie zawsze da się powiedzieć, czy ktoś jest dobry czy zły, gdy się na niego patrzy. – Oczy dzieci zrobiły się jeszcze większe. – Ale dość już o tym. Śpijcie dobrze.

      Wyszła, zostawiając lekko uchylone drzwi. Gdy nabrała pewności, że dzieci zasnęły, sięgnęła po telefon, żeby zadzwonić do Thorvaldura. Miała prawo wiedzieć, co się dzieje. Ale Thorvaldur nie odebrał. Niewątpliwie ukarał ją w ten sposób za to, że wcześniej nie odebrała ona. Spróbowała jeszcze kilka razy, ale nic to nie dało. Położyła się więc, wiedząc tyle, ile wiedziała, gdy były mąż się rozłączył.

      Ale sen nie przychodził. Im bardziej była zmęczona, im dłużej się przewracała z boku na bok, tym mocniej się martwiła. Dwa razy wstawała z łóżka, żeby się upewnić, czy okna są dobrze zamknięte. Za drugim razem zauważyła zaparkowany na ulicy samochód, którego nigdy wcześniej tam nie widziała. Nie było go też pół godziny wcześniej, gdy sprawdzała okna pierwszy raz. W ciemności wydawał się czarny albo granatowy, jeden z modeli, które rozpoznają tylko fani motoryzacji. Gdyby miała go opisać, jej opis przypominałby autka z dziecięcych rysunków: cztery koła, czworo drzwi, maska i bagażnik. To jednak nie kolor czy kształt wywołał jej niepokój, tylko przekonanie, że ktoś siedzi za kierownicą. Nie była pewna, ale wyobraźnia podpowiedziała to, czego po ciemku nie dało się dojrzeć, i zanim w końcu zasnęła, była już pewna, że mężczyzna w samochodzie wpatrywał się w jej okno. Albo nawet gorzej, bo w okno pokoju Karlotty i Dadiego.

      Gdy nieco później się przebudziła i poszła sprawdzić okna po raz trzeci, samochodu już nie było.

      Rozdział 8

      Dwóch nie najlepiej wyglądających mężczyzn schodziło po schodach komendy policji w kierunku ulicy Hverfisgata. Jeden trochę zażenowany, w pogniecionym, niezmienianym od wczoraj garniturze, drugi w zwyczajnym ubraniu, które dawno miało za sobą dobre czasy. Ani jeden, ani drugi nie był ubrany stosownie do pogody, po wyjściu z posterunku trzęśli się więc z zimna w cienkich kurtkach. Po latach spędzonych w służbie patrolowej Huldar wiedział, że o tej porze wypuszcza się delikwentów, którzy noc spędzili w areszcie. Żadnego ze zwalnianych mężczyzn nie znał z widzenia, zgadywał jednak, że ten w brudnych dżinsach to stały klient, podczas gdy ten w garniturze trafił do aresztu pierwszy i ostatni raz, bo był to dla niego tak wielki szok, że w przyszłości zapanuje nad piciem. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie, ukradkiem rozglądając się na boki, jakby chciał sprawdzić, kto jest świadkiem jego upokorzenia. Mężczyzna w dżinsach ewidentnie miał to gdzieś. Przystanął nawet na schodach, żeby wyjąć z kieszeni papierosa i podpalić.

      Po chwili obydwaj zniknęli w gęsto padającym śniegu.

      Huldar zgasił papierosa i ruszył po tych samych stopniach w górę. Nie musiał pytać o drogę policjanta w recepcji, przywitał się z nim tylko skinieniem głowy i wszedł do środka. Człowiek, z którym zamierzał się spotkać, Guðmundur Lárusson, zajmował ten sam pokój, w którym urzędował, gdy Huldar wstąpił do policji, i niewątpliwie miał w nim pozostać do emerytury, która zapewne się zbliżała. Drzwi były otwarte, ale Huldar z grzeczności zapukał.

      – Wybrałem zły moment?

      Huldar był zszokowany, gdy Guðmundur podniósł głowę. Jak on się postarzał! Przez rzadkie siwe włosy prześwitywała pokryta ciemnymi znamionami skóra. Plamy wątrobowe miał też na twarzy. Grube ciemne brwi, które kiedyś nadawały jego twarzy charakteru, teraz były siwe i krzaczaste.

      – Jasna cholera! Huldar! Bynajmniej. Wejdź, wejdź – zaprosił, rozsiadając się w fotelu.

      – Młodniejesz z roku na rok. – Śmiejąc się do swojego dawnego szefa, Huldar zajął krzesło.

      – Gówno prawda. O tobie też bym tego nie powiedział. Jak cię traktują w biurze komisarza?

      – Wykańczają mnie. – Huldar wyszczerzył zęby w uśmiechu. –