lecz szaleńcem.
– A dlaczego nie jednym i drugim?
Marta Valent skuliła się w sobie jak ślimak dotknięty palcem. Ta reakcja była aż nadto widoczna, skłoniła więc Teresę do przypuszczenia, że w jej świecie zbyt bezpośrednie relacje nie były mile widziane. Pożałowała, że nie okazała większej wyrozumiałości. Zaatakowała ją i doprowadziła do słownej utarczki, jakby ta kobieta była czemukolwiek winna. A przecież – przynajmniej na tę chwilę – była tylko ofiarą, tragicznie utraciła człowieka, którego wybrała na towarzysza życia i na ojca swojego dziecka.
– Jak zachowywał się pani mąż tamtego ranka i w poprzednie dni? – zapytała łagodnie, wracając do rutynowych pytań.
– Obojętnie, jak zawsze.
Odpowiedź zaskoczyła Teresę. Zauważyła, że kobieta ma zaczerwieniony serdeczny palec lewej dłoni, jakby przez wiele godzin tarmosiła obrączkę.
– Obojętnie? – powtórzyła.
– Przepraszam, chciałam powiedzieć, że myślami był w pracy. Wszyscy mu mówiliśmy, że za dużo pracuje.
– Zawsze odwoził syna do szkoły?
Kobieta spuściła oczy i wpatrzyła się w swoją spódnicę, którą gładziła drżącymi rękami, od kiedy usiadła.
– Nie, zazwyczaj ja się tym zajmuję – odparła – ale tamtego dnia nie czułam się dobrze. Cierpię na silne migreny. Roberto zostawił w domu telefon komórkowy, wiedziałam jednak, że po niego wróci. Nie może się bez niego obejść.
– Ze względu na pracę?
Wdowa wbiła wzrok w Teresę. Coś się w niej zapaliło.
– Tak, pracę – odpowiedziała. – Ale nie wrócił. Po kilku godzinach zaczęłam się martwić, postanowiłam więc, że pojadę na budowę. Dowiedziałam się, że w ogóle tam nie dotarł.
Teresa zwróciła się do matki Valenta:
– Czy pani zauważyła coś nietypowego u syna? – zapytała.
Oczy staruszki były teraz suche i zgaszone, jak stare, zniszczone kulki.
– U syna? Nie, nic dziwnego. Przepracowywał się, owszem, ale to nie miało już długo potrwać. Za kilka miesięcy, góra rok, budowa miała zostać ukończona. Tak mi mówił, kiedy się o niego martwiłam.
Zebrała puste filiżanki i zniknęła w kuchni. Błyskawiczna ucieczka. Z pomieszczenia zaczęły dobiegać szczęk naczyń w zlewie i cicha rozmowa.
Teresa domyśliła się, z kim gadała staruszka.
– Jest tam ktoś jeszcze? – zapytała wdowę.
– Chłopiec.
Chłopiec – powtórzyła w myślach Teresa. Jakby był synem kogoś innego. Mały obcy człowiek mieszkający pod jej dachem. Marcie Valent mimowolnie wymknęło się wyznanie: to przytulne i nieskazitelne gniazdko, o które tak się troszczy, jest być może tylko odpowiedzią na to, czego inni od niej oczekiwali. Teresa pomyślała, że w rzeczywistości ta kobieta może nie być emocjonalnie związana ze swoim dzieckiem.
– Chciałabym się z nim spotkać – powiedziała i nie zabrzmiało to jak prośba.
Kobieta zmarszczyła brwi.
– Czy to konieczne?
Teresa uśmiechnęła się pokrzepiająco i przytaknęła.
Diego Valent był posłusznym chłopcem: przyszedł od razu, na pierwsze zawołanie matki. Buzię miał czerwoną od płaczu, a w oczach kryło się zagubienie.
Zraniona i łagodna istota – pomyślała Teresa.
Dziecko podeszło do matki, a ta położyła mu rękę na ramieniu. To był ich jedyny kontakt fizyczny.
– Cześć, Diego. – Teresa przywitała go miłym głosem. – Nazywam się Teresa Battaglia i jestem komisarzem, ale możesz mi mówić po imieniu.
Chłopiec spojrzał na nią bez słowa. Szloch po płaczu ustąpił miejsca ciekawości.
– Ile masz lat?
– Dziesięć – odpowiedziała za niego matka, nie dając mu nawet czasu na decyzję, czy warto zaufać tej obcej osobie. – Diego ma problem z jąkaniem się.
Ostatnie zdanie było dla chłopca jak cios. Teresa zobaczyła, że aż się zatrząsł z upokorzenia. Poczuła złość i jednocześnie współczucie dla tej kobiety, wyzutej z wszelkich emocji. Jej oschłość nie była wynikiem żałoby; miała korzenie w przeszłości.
Weź swoje dziecko w ramiona – pomyślała z poirytowaniem i smutkiem. Obejmij je, obsyp całusami. Przyciśnij do piersi, to jedyna rzecz, do jakiej powinny ci służyć.
Stopniowo wychodziły na jaw relacje panujące w rodzinie Valentów. Teresa wiedziała już, dlaczego Diego wygląda jak mały dorosły, ubrany w ciemnoniebieskie spodnie o klasycznym kroju, beżowy sweterek z dekoltem w serek i wykrochmaloną błękitną koszulę z małym krawacikiem pod kołnierzykiem. Teresa była pewna, że chłopiec traktował go jak smycz na szyi.
Najchętniej uwolniłaby go od niego, rozczochrała mu włosy, pchnęła na sofę i zaczęła łaskotać. Zamiast tego pogrzebała w kieszeni i podała mu krążek lukrecji.
Diego popatrzył na matkę.
– On nie je cukru – powiedziała kobieta.
– Och, ale to specjalny cukierek – Teresa zwróciła się do Diega. – Jest słodki, chociaż nie zawiera cukru.
– Zastępniki sacharozy wcale nie są zdrowsze, pani inspektor – wtrąciła matka.
– Pani komisarz. Ale ty możesz mi mówić po imieniu – powtórzyła do chłopca.
Kobieta zdała sobie chyba sprawę z tego, jak niegrzeczny był jej ton głosu, bo powiedziała:
– Przepraszam. Mój mąż był w tych kwestiach bardzo stanowczy. – I wskazała na całą baterię słodyczy. – Diego wie, że nie wolno mu ich tknąć.
Teresa zadała sobie pytanie, jak wielkiej dyscyplinie poddano chłopca. Oto jak wychować sobie zbuntowanego nastolatka i bezwolnego dorosłego – pomyślała.
Schowała lukrecję z powrotem do kieszeni. Na ten ruch chłopiec aż rozchylił wargi. Chciał ją dostać, choć prezentowała się dość mizernie w porównaniu z wystawionymi w domu pysznościami. Dla niego jednak miała wielkie znaczenie.
Zaczął wykręcać sobie palce, podobnie jak matka, i wtedy Teresa zauważyła brud pod jego paznokciami. Ta mała skaza na perfekcyjnym wizerunku wywołała u niej uśmiech nadziei: a jednak tliło się w nim życie i odrobina zdrowej niesubordynacji! Diego przechwycił jej wzrok i natychmiast schował ręce za plecami. Teresa mrugnęła do niego porozumiewawczo; miał jej pełną aprobatę.
Potem wstała, a za nią Marini. Inspektor milczał przez cały czas – wreszcie zaczął się uczyć – ale nie umknęło mu nic, co właśnie rozegrało się na jego oczach. Miał bardzo wymowną minę: on też trzymał stronę Diega.
Już w drzwiach policjanci zamienili z wdową ostatnie, rytualne słowa.
– Wkrótce się odezwiemy – powiedziała Teresa. – Jesteśmy do dyspozycji w razie jakichkolwiek pytań czy wątpliwości. A jeśli coś się pani przypomni, nawet najbardziej banalny szczegół, który jednak pani zdaniem mógłby okazać się istotny, proszę od razu dzwonić.
– Dziękuję – odpowiedziała kobieta. – Wiem, że zrobicie wszystko, żeby znaleźć sprawcę.
Diego