Dariusz Domagalski

Hajmdal. Tom 3. Bunt


Скачать книгу

Sztuczne regulowanie wydzielania adrenaliny i endorfin prowadziło do zwiększenia sprawności bojowej żołnierzy, ale również wzmacniało ich agresję i powodowało poważne zmiany w psychice. Dowództwo chciało mieć na pokładzie „Hajmdala” ludzi odważnych i podejmujących wyzwania, a nie mordujących się nawzajem szaleńców.

      Strażnicy skinęli głowami i wyszli. Dopiero gdy grodzie szczelnie się za nimi zamknęły, admirał zajął jedyny wolny fotel u szczytu stołu. Wszyscy już na niego czekali.

      – Obowiązuje najwyższy protokół bezpieczeństwa – poinformował zebranych. Pozostałe osoby obecne w pomieszczeniu spojrzały po sobie w zdziwieniu, ale posłusznie wyłączyły osobiste komunikatory, wszczepy pozwalające na swobodny dostęp do zasobów informatycznych komputera pokładowego oraz pomocnicze ekrany holograficzne.

      Nathaniel Kashtaritu uruchomił systemy zabezpieczeń, zagłuszacze elektromagnetyczne, wyłączył drony rejestrujące, które natychmiast opadły na podłogę. Wierzył, że podjęte środki wystarczą, żeby nikt ich nie podsłuchał. Ale i tak nie można było mieć pewności. Otaczali ich wrogowie.

      „Hajmdal” stacjonował w systemie Jota Orionis, zwanym również Hatysą. Układ gwiezdny oficjalnie należał do Cesarstwa Bahiriańskiego, ale rządzili w nim Togarianie. Ich dominia rozsiane były po całej Galaktyce i często znajdowały się w samym środku obcych imperiów.

      Togarianie byli doskonałymi budowniczymi i jednym z najlepiej rozwiniętych gatunków pod względem technologicznym. Nie znali się jednak na sztuce wojennej i często w tym względzie polegali na innych rasach. W Dominium Epsilon Eridani mieli być to ludzie, tutaj byli to Bahirianie.

      Dominium Hatysa posiadało pełną autonomię i władzę nad całym systemem. Togarianie wprowadzili własne prawa i zasady, a cesarz nie miał nic przeciwko temu. Oddał jeden system gwiezdny z tysięcy w zamian za togariańską technologię i wymianę handlową.

      I dlatego Jota Orionis był pierwszym od długiego czasu układem gwiezdnym, w którym „Hajmdal” nie został zaatakowany zaraz po wyjściu z nadprzestrzeni. Co prawda stacjonowała tutaj flota torusów, ale Bahirianie nic nie mogli zrobić bez pozwolenia archonta. A ten, ku ich wielkiemu rozczarowaniu, zezwolił na pobyt terrańskiego okrętu w przestrzeni kosmicznej na okres stu tysięcy kardiochtq, co odpowiadało jakimś czterem standardowym dobom.

      Niestety, czas ten pozwalał jedynie na uzupełnienie podstawowych zasobów przed dalszą podróżą – które zresztą zobowiązali się dostarczyć Togarianie – ale o niezbędnych naprawach okrętu nie mogło być mowy.

      Kashtaritu próbował zdobyć więcej czasu, prowadząc negocjacje z archontem, ale nic nie zdołał ugrać. Togariański przywódca doskonale wiedział, co zaszło w Epsilon Eridani, i obawiał się, że jeśli udzieli uciekinierom pomocy, Dominium Hatysa poniesie straszliwe konsekwencje. Z drugiej strony, nie mógł ich od razu wydalić, bo to by była oznaka słabości, na którą z politycznych względów nie mógł sobie pozwolić. Poszedł więc na kompromis – udzielił ludziom azylu na ograniczony czas i pozwolił na uzupełnienie niezbędnego zaopatrzenia.

      Admirał poprosił Togarianina goszczącego na „Hajmdalu”, żeby ten wstawił się za ludźmi u swoich pobratymców. Trzeci Preodroj Czternastej Eklezji Klanu Pamiętających na początku stwierdził, że to wykluczone, ale po tym, jak admirał zagroził, że wyrzuci go przez śluzę, zgodził się wreszcie na rozmowę z archontem. Niestety, to tylko pogorszyło sprawę. Dominia togariańskie rywalizowały ze sobą i wszystkich obywateli z obcych obszarów traktowały jak wrogów.

      Nathaniel Kashtaritu nie był głupcem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdy tylko „Hajmdal” opuści Dominium Hatysa, wpadnie w łapy cesarskiej floty, a może nawet Velmenów.

      Ale była jeszcze nadzieja. Ostatnia deska ratunku. Kashtaritu otrzymał interesującą propozycję.

      – Nic, co zostanie tutaj powiedziane, nie może wyjść poza to pomieszczenie – oznajmił surowo, uważnie przyglądając się każdemu z obecnych.

      Po prawej siedział komandor Abram Peters, jego zastępca i przyjaciel. Znali się od bardzo dawna, służyli razem na kilku okrętach i brali udział w niejednej bitwie. Po powołaniu Federacji Terrańskiej admirał nalegał, żeby Peters został pierwszym oficerem na „Hajmdalu”.

      Szpakowaty komandor nie był może wybitnym strategiem, ale potrafił wycisnąć co tylko się dało z systemów bojowych i programów taktycznych. A poza tym Kashtaritu zawsze mógł liczyć na jego lojalność.

      Dalej siedziała major Edna Isuke, filigranowa kobieta w średnim wieku, o czarnych włosach upiętych w kok. Przez dwadzieścia lat służyła w komórce wywiadowczej Diohda. Była wnikliwa, analityczna i bezwzględna w działaniu, nic więc dziwnego, że została szefem wywiadu terrańskich sił zbrojnych. Ona jako jedyna nie wyłączyła komunikatora. Teraz mrużyła oczy, jakby cały czas czegoś nasłuchiwała.

      Miejsce obok niej zajął major Tabor Flint – komendant żandarmerii wojskowej. Wysoki mężczyzna o mętnych oczach był chyba najbardziej znienawidzoną osobą na pokładzie. Surowo karał żołnierzy za najdrobniejsze nawet przewinienia. Cele więzienne nigdy nie świeciły pustkami. Wprawdzie nie okazywał litości, ale też nie był sadystą i zawsze działał zgodnie z literą prawa. Kashtaritu miał z nim do czynienia podczas procesu chorąży Gladys Gaumaty, oskarżonej o sabotaż i szpiegostwo na rzecz Velmenów.

      Po lewej stronie admirała siedział generał Ae-Hwa, który również był jednym z sędziów w procesie Gaumaty. Świetnie prezentował się w nienagannie skrojonym generalskim mundurze piechoty – wyglądał władczo i groźnie. Mężczyzna posiadał niezwykły, błękitny odcień skóry, który równie dobrze mógł być spowodowany wadą genetyczną, atmosferą rodzinnej planety bogatej w srebro bądź eksperymentami genetycznymi. Pochodził z Hegemonii Yid’ak, w której różnego rodzaju projekty modyfikujące ciało były na porządku dziennym. Głównodowodzący siłami lądowymi uparcie milczał na ten temat, umiejętnie budując swoją legendę. Admirałowi to nie przeszkadzało, dopóki Ae-Hwa należycie wywiązywał się ze swoich obowiązków.

      Obok generała usiadł jego zaufany człowiek, szef sztabu operacji lądowych – pułkownik Noah Sinclair. Szczupły mężczyzna o kruczoczarnych włosach i gniewnym spojrzeniu dopiero niedawno objął stanowisko i nie miał jeszcze okazji się wykazać, bo za jego kadencji odbyło się zaledwie kilka misji zwiadowczych, które nie wymagały specjalnego planowania i nadzoru. Teraz miało się to zmienić.

      Admirał zaprosił na to spotkanie również kapitana Bastiana Dasha, który posiadał największe doświadczenie w operacjach specjalnych. Wysoki, umięśniony szturmowiec o jasnych, krótko przyciętych włosach siedział sztywno na swoim fotelu i regulaminowo spoglądał w przestrzeń, jakby cały czas pozostawał w pozycji na baczność. W całym tym towarzystwie był najniższy rangą i zastanawiał się, dlaczego go zaproszono.

      Nathaniel Kashtaritu przeniósł spojrzenie na ostatniego z gości. Naprzeciw niego siedział Emmanuel Kopp. Prezydent Federacji Terrańskiej w niczym już nie przypominał jowialnego polityka o pucołowatej twarzy i szczerym uśmiechu. Schudł, usta miał mocno zaciśnięte, a w spojrzeniu nie było już tej iskry, która rozpalała w sercach nadzieję. Załamał się po zniszczeniu Aquaris. Czuł się winny śmierci tysiąca ludzkich istnień. Oni wszyscy przybyli do systemu Epsilon Eridani, bo uwierzyli w jego idee zjednoczenia ludzkości. Zaufali mu. A on ich zawiódł.

      Kashtaritu próbował z nim rozmawiać, wytłumaczyć, że to nie jego wina, lecz nic nie pomagało. Formalnie nadal pozostawał prezydentem Federacji Terrańskiej, ale faktycznie wszystkimi sprawami administracyjnymi zajmowała się jego córka. Admirał pomyślał, że to ją powinien zaprosić na to spotkanie.

      – Nasza sytuacja nie wygląda dobrze – rozpoczął bez ogródek.

      – Delikatnie mówiąc – prychnął prezydent. – Z uporem hrawendańskiego