dłonią po skraju jej czarnych stringów, wsunął ją zaraz w szczelinę między jej chudymi nogami.
– Może – rzekł, trzymając w ustach papierosa i równocześnie ściągając z niej stringi. Była całkiem ogolona. Ostrożnie pieścił jej skórę, czując, jak kłujące włoski łaskoczą go w palce. Uznał, że wszystkie problemy mogą poczekać do poniedziałku. Dziś jest piątek, ma więc dość czasu, aby wymyślić jakieś rozwiązanie.
– Stało się coś? – spytała znowu, ale bez specjalnego zainteresowania, toteż wiedział, że jeśli nie odpowie, Ludmiła przestanie pytać. Nie musiał jej niczego wyjaśniać.
– Nie chcę o tym mówić.
Wzruszyła ramionami.
– Mogłoby się wydawać, że zostałeś tu zamknięty i przez tydzień żyłeś na chipsach i piwie.
Oscar uznał, że w gruncie rzeczy jest dosyć bliska prawdy w tych swoich domysłach, nic jednak nie powiedział.
– Poczekaj chwilę, bardzo cię proszę.
Ludmiła posłusznie przesunęła się odrobinę w bok, a on wstał z kanapy. Podszedł do ściany i powiódł wzrokiem po zdjęciach wiszących nad regałem. Zadowolone z siebie, szeroko uśmiechnięte twarze spoglądały na niego z góry. Poczuł się dziwnie, patrząc teraz na nie. Jakby zajrzał do tunelu prowadzącego do własnej przeszłości i odkrył czas, który już nie istnieje. Powierzchowną, zakłamaną rzeczywistość, która dawno temu się zawaliła i ustąpiła miejsca czemuś, co jest bardziej przesiąknięte złem, ale zarazem bardziej powszednie. Zastanawiał się, w jakim świecie żyli ludzie z tych fotografii – w jego świecie czy w tej innej, gładkiej, szczęśliwej rzeczywistości kolorowych pism.
Pochylił się do przodu, zdjął ze ściany zdjęcie wiszące pośrodku i zdmuchnął lekki kurz ze szkła. Widniejący na nim mężczyzna uśmiechał się tak szeroko, że patrząc na tę fotografię, można by zbadać stan jego uzębienia, a obok niego stała o n a. Spoglądała prosto w obiektyw z głową przechyloną na bok i z długim jasnym warkoczem na ramieniu niczym niewinna uczennica – którą nigdy nie była.
Oscar wrócił na kanapę.
– Usiądź.
Ludmiła bez słowa protestu opadła na sofę obok niego, odchyliła się do tyłu, spotkała jego spojrzenie i rozsunęła nogi.
– Nie teraz – powiedział i wyjął niewielką kopertę. Wysypał perłowobiały proszek na szybkę fotografii. Zaskrzypiało, kiedy żyletką przesuwał po zdjęciu kobiety z warkoczem.
Całkiem adekwatna symbolika.
Potem zwinął w rulon banknot, wciągnął przez niego kreskę i podał zdjęcie i banknot Ludmile.
Kiedy pochyliła się nad szkłem, zauważył na jej karku i kościstych ramionach gęsią skórkę. Miał już spytać, czy nie chce przykryć się kocem, gdy nagle ogarnęło go cudowne poczucie spokoju i jasności. Strach zelżał, rozpłynął się jak mgła w słońcu o wczesnym poranku. Wszystko widział klarowniej: sytuację, w której się znalazł, i rozwiązania, które powinien wybrać. Wszystko nieoczekiwanie wydawało się do opanowania.
Nie było niczego, z czym nie mógłby dać sobie rady.
– Dobry towar – bąknęła Ludmiła i spojrzała na Oscara szeroko otwartymi oczami.
Teraz budziła w nim zainteresowanie. Jej drobne piersi o różowych sterczących sutkach były jędrne i apetyczne, a na bladej skórze błyszczał jasny puszek. Zdawał się żarzyć w blasku lampy.
– Płoniesz – szepnął.
– Płonę – powtórzyła z uśmiechem. Po chwili wybuchła gromkim, przenikliwym śmiechem, który skojarzył się Oscarowi ze skrzeczeniem ptaków w ogrodzie za oknem.
Pochylił się ku niej. Pocałował jedną pierś, a drugą zamknął w dłoni. Jej skóra była ciepła i jakby nieco wilgotna. Tak, zdecydowanie wilgotna. Przemknęło mu przez głowę, że teraz jego hiperczułe zmysły są w stanie odnotować najmniejsze niuanse temperatury i wilgotności, a on potrafi dosłyszeć najsłabsze dźwięki i rozróżnić najmniejsze poruszenia.
Ludmiła znowu zachrypiała swoim śmiechem i poruszyła się pod jego ciężarem. Mocniej przycisnęła łono do niego.
– Tęskniłam za tobą.
Oscar uniósł się na łokciu i pociągnął łyk wódki. Potem podał szklankę Ludmile, która wzięła ją bez słowa i szybko opróżniła. Wzdrygnęła się, kładąc się z powrotem na kanapie.
W tym samym momencie od strony wejścia dobiegło jakieś szuranie. Brzmiało tak, jakby ktoś ciągnął coś ciężkiego po podłodze. Karton albo może worek.
– Ktoś tam jest? – spytała Ludmiła, nie próbując jednak ani się schować, ani ubrać.
– Tylko my jesteśmy.
– Przecież słyszałam…
– Pewnie wartownik na zewnątrz przechodził gdzieś blisko.
Oscar wiedział bardzo dobrze, że rosyjscy wartownicy nigdy nie wchodzą na teren rezydencji. Ich zadaniem było dbać o to, aby nikt niepowołany nie wdarł się na szwedzkie terytorium, sami natomiast nigdy nie przekraczali ogrodzenia ambasady. Zatem najprawdopodobniej był to odgłos wywołany przez któregoś z nielicznych urzędników przesiadujących w ambasadzie w późny wieczór sierpnia, miesiąca spędzanego przez większość Rosjan na urlopie. Akustyka tego chłodnego i oszczędnie umeblowanego budynku niekiedy płatała figle.
– Pst… – Oscar zamknął jej usta dłonią i rozpiął sobie dżinsy. Czuł, jak obudziła się w nim żądza, domagając się miejsca w jego świadomości i wypierając wszystkie niewygodne myśli cisnące się do głowy.
Kilka lat temu Ludmiła była tylko jedną z niezliczonych ładnych dziewczyn, które przyjeżdżały do Moskwy, żeby znaleźć sobie męża albo zamienić na pieniądze jedyne, co posiadały – czyli własne ciało. Owszem, podobała mu się, lecz nic ponadto. Z czasem zaczął spotykać się z nią coraz częściej. Najpierw tylko raz w miesiącu, ale ostatnio widywali się niemal co tydzień. Gdyby ktoś mu powiedział, że się w niej zakochał, uznałby to za całkowity absurd. To przecież prostytutka i już. I nic dla niego nie znaczy. Prawda leżała prawdopodobnie gdzieś pośrodku, na granicy między miłością a obojętnością, którą sobie wmawiał. Oscar przywiązał się do niej, podobnie jak człowiek przywiązuje się do psa. Dobrze się czuł w jej niewymagającym towarzystwie i chociaż wiedział, że nigdy nie będzie jego dziewczyną, i tak ją lubił.
Nagle drgnęła pod nim.
– Oscar, tam ktoś jest.
Objął ustami płatek jej ucha i mocniej zacisnął dłonie na nadgarstkach. Chyba nawet mocniej, niż zamierzał, bo syknęła, jakby ją zabolało.
– Bredzisz. Tylko my tu jesteśmy.
– Przecież słyszałam…
– Nie ma nikogo poza nami, a ja strasznie ciebie chcę.
Poddała się jego uściskowi i zaczęła gwałtownie dyszeć wtulona w jego szyję.
W tej samej chwili w salonie zgasło światło. Oscar zerwał się z kanapy i wciągnął dżinsy.
– Włącz, proszę – szepnęła Ludmiła z sofy.
– To pewnie bezpieczniki – stwierdził Oscar. – Pójdę sprawdzić.
Ruszył po omacku po kamiennej posadzce w kierunku holu.
– Oscar, nie, zostań tu ze mną, błagam.
– Opanuj