Zygmunt Zeydler-Zborowski

Kryminał


Скачать книгу

na ramieniu.

      – Uspokój się. Musisz się opanować. Może dać ci jakichś kropli?

      – Nie, nie. Nie chcę żadnych lekarstw.

      Suchecki odczekał chwilę, chrząknął i powiedział:

      – Doskonale rozumiem, że to dla pana straszny cios, ale chciałbym ustalić pewne fakty. W takich wypadkach każda chwila jest droga. Chodzi tylko o kilka pytań.

      – Może by panowie przyszli jutro? – zaproponował Kruszewski. – Widzicie, w jakim stanie znajduje się mój przyjaciel.

      Rosicki wykonał gwałtowny ruch rękami.

      – Nie, nie..! Wolę to już mieć za sobą. Dziś czy jutro to przecież wszystko jedno. Proszę, pytajcie panowie.

      – Na co pan choruje? – spytał dość niespodziewanie Suchecki.

      – Grypa. A w nocy przyplątały mi się jeszcze jakieś komplikacje sercowe. Czułem się tak fatalnie, że aż musiałem wzywać pogotowie.

      – Kiedy po raz ostatni widział pan swoją żonę?

      – Wczoraj wieczorem, jak wychodziła na przyjęcie.

      – Na przyjęcie?

      – Pani Rosicka była u nas, na urodzinach mojej żony – pośpieszył z wyjaśnieniem Kruszewski.

      – I zostawiła tak samego chorego męża? – zdziwił się Suchecki.

      Kruszewski miał trochę zakłopotaną minę.

      – Wydaje mi się, że Edward nie był taki bardzo chory, kiedy Joanna wychodziła z domu. Taka tam mała grypka…

      Suchecki przeniósł spojrzenie na Rosickiego, jakby od niego oczekiwał jakiegoś komentarza w tej sprawie, ale Rosicki zwiesił głowę i milczał ponuro.

      – O której godzinie pańska żona wyszła wczoraj wieczorem z domu?

      – Było chyba koło siódmej.

      – Tak – wtrącił się znowu do rozmowy Kruszewski. – Do nas przyszła kilka minut po siódmej, a że mieszkamy niedaleko…

      Suchecki przyjrzał mu się uważnie.

      – Bardzo pana przepraszam, ale wolałbym, żeby panowie odpowiadali tylko na moje pytania.

      Kruszewski się zmieszał.

      – Przepraszam, panie kapitanie.

      – Więc twierdzi pan, że pańska żona wyszła z domu około dziewiętnastej – podjął Suchecki.

      – Tak.

      – I został pan sam w mieszkaniu?

      – Przez jakiś czas była jeszcze gosposia, ale niedługo potem poszła do domu.

      – Zatrudnia pan gosposię?

      – Tak. Przychodzi trzy razy w tygodniu.

      – Czy może pan podać mi jej imię, nazwisko i adres?

      – Oczywiście. Leokadia Frączkowska. Adresu dokładnie nie pamiętam. Wiem, że mieszka na Sadybie. Żona miała gdzieś zapisany jej adres.

      – Drobiazg – powiedział Suchecki. – Z tym sobie jakoś poradzimy. Proszę mi powiedzieć, czy pańska żona miała jakichś wrogów? Czy mogło komuś zależeć na jej śmierci?

      Rosicki potrząsnął głową.

      – Nie, chyba nie. W każdym razie nic mi o tym nie wiadomo. Komuż mogłoby zależeć na śmierci Joanny?

      – Czy pańska żona posiadała wyższe wykształcenie?

      – Tak. Ukończyła nawet dwa fakultety, filologię klasyczną i historię sztuki.

      – Czy pracowała gdzieś?

      – W „Desie”, ale ostatnio dostała wymówienie.

      – Dlaczego?

      – Nie bardzo się orientuję. Zdaje się, że kompresja etatów czy coś takiego.

      – Jak widać, nie interesował się pan zbytnio sprawami swojej żony – powiedział z pewnym zdziwieniem Suchecki.

      – Mam bardzo dużo swojej pracy.

      – A można wiedzieć, gdzie pan pracuje?

      – W biurze projektów. Jestem inżynierem architektem.

      – Dawno pan choruje, panie inżynierze?

      – Już trzeci dzień leżę w łóżku.

      – To przykre. Jest pan chyba pierwszą ofiarą grypy w tym roku. – Suchecki wstał, podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. – Chmurzy się – powiedział jakby do siebie – pewnie znowu będzie padać. – Wrócił na swoje miejsce, odetchnął głęboko i spytał: – Czy to jest dwupokojowe mieszkanie?

      Rosicki skinął głową.

      – Tak.

      – W drugim pokoju zapewne mieszkała pańska żona?

      – Tak.

      – Czy pozwoli pan, że rzucę okiem na tamten pokój?

      – Proszę. Adasiu, może zaprowadzisz pana kapitana.

      Kruszewski ciężko podniósł się z krzesła. Był zmęczony.

      Suchecki nie miał zamiaru przeprowadzać zbyt szczegółowej rewizji. Otworzył szafę, obejrzał pośpiesznie sukienki i bieliznę. Stwierdził, że pani Rosicka miała dobry gust i była elegancką kobietą. Następnie podszedł do półek z książkami, na których znalazł historię filozofii oraz dzieła autorów greckich i rzymskich. Na zakończenie usiadł przy małym biureczku, wyciągnął jedną z szuflad. Między różnymi papierami i rachunkami znalazł zaczęty i najwidoczniej zapomniany list. Tylko nagłówek: Drogi Ryszardzie… Miał ogromną ochotę dokładnie zbadać zawartość szuflad, ale krępowała go trochę obecność tego wielkoluda, tym bardziej że nie zdążył jeszcze wystarać się o nakaz rewizji.

      Wrócili do pokoju, w którym leżał Rosicki. Suchecki poczuł na sobie pytający wzrok porucznika. Postanowił wycofać się z tego terenu. Powiedział kilka uprzejmych słów, pożegnał chorego i w towarzystwie Grabika i Kruszewskiego wyszedł do przedpokoju. Tutaj zatrzymał się chwilę i dotknął eleganckiego płaszcza „berberi” wiszącego na wieszaku.

      – Ładna rzecz – powiedział z uznaniem. – Czy to pański?

      Kruszewski potrząsnął głową.

      – Nie. Na mnie za mały. To Edwarda. O ile się orientuję, mój przyjaciel przywiózł go sobie w zeszłym roku z Londynu.

      – Rzeczywiście, piękny płaszcz – powtórzył Suchecki. Dziękujemy panu i do widzenia.

      Kiedy znaleźli się na ulicy, Grabik spytał:

      – No i co ty o tym wszystkim myślisz?

      Suchecki skrzywił się:

      – Trochę śmierdzi mi ta sprawa.

      – Płaszcz?

      – Właśnie. I te sportowe buty, które stoją w przedpokoju. Widziałeś?

      – Widziałem.

      Pani Dorota nie miała ochoty na tę rozmowę.

      – Wolałabym, żeby panowie przyszli, kiedy będzie mój mąż – powiedziała z zakłopotaniem. – On w takich sprawach…

      – To pani już wie, w jakiej sprawie chcieliśmy z panią porozmawiać?

      Skinęła głową.

      – Tak. Właśnie przed chwilą telefonował Adam, to jest mój mąż, i powiedział mi wszystko. To straszne. Zaraz do niego zadzwonię, żeby przyszedł.

      Suchecki powstrzymał