wszyscy oprócz niego? W oczekiwaniu na nią promy, które powinny odbijać od brzegu, stały przycumowane, ludzie opuścili nabrzeża, a uliczni handlarze, fotografowie i żebracy o ogorzałych twarzach, okupujący zazwyczaj most Galata, postanowili zrobić sobie wolne. Patrząc znad barierki na mętną wodę, przypomniał sobie dzieciaki skaczące z mostu w tym właśnie miejscu, by wyłowić grosiki wrzucane do Złotego Rogu przez „chrześcijańskich” turystów z Zachodu, a potem felieton o dniu, w którym opadną wody cieśniny, i zaciekawiło go, dlaczego Celâl nie wspomniał w nim o tych monetach; przecież kiedyś w przyszłości one także będą miały jakieś inne, ukryte znaczenie.
Gdy znalazł się w kancelarii, zabrał się do czytania nowego felietonu kuzyna. Właściwie felieton nie był nowy, został już raz opublikowany kilka lat wcześniej. Stanowiło to wyraźny znak, że Celâl od dawna nie przysłał do redakcji nowego tekstu, ale mogło też wskazywać jeszcze na coś innego. Zawarte w felietonie pytanie: „Czy bycie sobą przychodzi wam z trudem?”, podobnie jak zadający je fryzjer, bohater opowieści, wydawało się nie odwoływać do spraw, które tylko pozornie były zamierzonym celem autora; w gruncie rzeczy chodziło o coś innego, tajemniczego, ukrytego nie w tekście, lecz w świecie zewnętrznym.
Galip przypomniał sobie, że kiedyś Celâl mu o tym opowiadał. „Większość ludzi — mówił — nie widzi podstawowych cech przedmiotów tylko dlatego, że ma je tuż przed nosem, dostrzega za to najdrobniejsze drugorzędne szczegóły innych, które znajdują się gdzieś na uboczu i przyciągają ich uwagę. Dlatego w moich felietonach nie podaję czytelnikom wprost tego, co chcę im przekazać, lecz udaję, że wciskam to w jakiś zakamarek. Nie jest to sekretne, głęboko ukryte miejsce, ale raczej kryjówka jak w zabawie w chowanego, a i tak cokolwiek w niej znajdą, wierzą w to od razu i bez zastrzeżeń, jak dzieci. Niestety, nim zwrócą uwagę zarówno na znaczenia podsuwane im przeze mnie, jak i na te ukryte, napotykane przypadkiem, których rozwiązanie wymaga odrobiny cierpliwości i inteligencji, gazeta leży już ciśnięta gdzieś w kąt”.
Galip odłożył gazetę i pod wpływem nagłego impulsu poszedł do redakcji „Milliyetu”, by spotkać się z Celâlem. Wiedział, że chętnie bywa tam w weekendy, gdy jest mniej ludzi, spodziewał się więc, że zastanie go siedzącego samotnie w swoim pokoju. Maszerując pod górę, planował oznajmić, że Rüya jest jedynie lekko przeziębiona. Potem zaś opowiedzieć historię bezradnego klienta, którego porzuciła żona. Ciekawe, co na to powie Celâl? Wbrew tradycji i obyczajom naszego narodu żona nagle opuszcza męża, uczciwego, pracowitego, rozsądnego, zrównoważonego, dobrego obywatela o ustabilizowanej sytuacji materialnej. Czego to dowodzi? Co się za tym kryje? Jaką katastrofę zwiastuje? Gdy Celâl z uwagą wysłucha szczegółów zdarzenia, zacznie odpowiadać, a w miarę snucia opowieści świat nabierze sensu, sekretne prawdy, które mamy tuż pod nosem, zostaną włączone w zaskakująco bogatą historię (znaliśmy ją już wcześniej, lecz nie wiedzieliśmy, że ją znamy), i w ten sposób życie stanie się znośniejsze. Patrząc na błyszczące od topniejącego śniegu gałęzie drzew w ogrodzie konsulatu Iranu, Galip pomyślał, że wolałby żyć nie w swoim świecie, lecz w tym, o którym opowiada Celâl.
Celâla nie było w pokoju. Na biurku panował porządek, popielniczka stała pusta, a obok niej nie było żadnej filiżanki. Galip usiadł w purpurowym fotelu, który zajmował zawsze, ilekroć przychodził z wizytą, i czekał. Po chwili nabrał przekonania, że słyszy śmiech Celâla dochodzący z głębi budynku.
Gdy w końcu pozbył się tego wrażenia, powróciło wiele wspomnień. Przypomniała mu się pierwsza wizyta w redakcji, gdy z kolegą z klasy, który później miał zakochać się w Rüyi, odwiedził Celâla pod pretekstem otrzymania zaproszeń do radiowego quizu; przyszedł do niego do pracy, nie znał bowiem adresu domowego. (W drodze powrotnej zażenowany Galip powiedział: „Oprowadziłby nas po redakcji, gdyby miał czas”, a kolega na to: „Widziałeś te fotografie kobiet na jego biurku?”). Gdy pierwszy raz poszli tam z Rüyą, Celâl pokazał im wszystko („A panienka też chce zostać dziennikarką?”, spytał stary zecer Rüyę, która to samo pytanie zadała Galipowi, gdy wracali do domu); wtedy ów pokój wydał mu się komnatą z Baśni tysiąca i jednej nocy, wypełnioną marzeniami i kartkami papieru, na których powstawały fantastyczne opowieści…
Gdy zaczął pospiesznie przeglądać zawartość biurka, by znaleźć nowe historie, nowe zapisane kartki papieru, a może by zapomnieć… zapomnieć… natrafił na wciąż nie odpieczętowane listy od czytelników, ołówki, wycinki z gazet (zakreślona zielonym długopisem wiadomość o morderstwie popełnionym przed laty przez zazdrosnego męża), ludzkie twarze wycięte z zagranicznych czasopism, portrety, karteczki z notatkami poczynionymi ręką Celâla („Nie zapomnieć: historia księcia”), puste buteleczki po atramencie, zapałki, okropny krawat, popularne czasopisma na temat szamanizmu, hurufitów i ćwiczenia pamięci, opakowania tabletek na sen i leku rozszerzającego naczynia, guziki, nie działający zegarek, nożyczki, zdjęcia w otwartej kopercie z listem od czytelnika (na jednym był Celâl z jakimś łysawym oficerem, na drugim, zrobionym w wiejskiej kawiarni, dwaj zawodnicy tradycyjnych tureckich zapasów oraz przyjazny pies rasy kangal46 patrzyli prosto w obiektyw), kredki, grzebienie, fifki do papierosów, różnokolorowe długopisy…
Obok suszki do atramentu leżały dwie teczki, z których jedna opatrzona była napisem „Wykorzystane”, a druga — „Zapasy”. W teczce z wykorzystanymi tekstami Galip znalazł maszynopisy felietonów drukowanych w ostatnich sześciu numerach oraz nie publikowany felieton do wydania niedzielnego. Ten ostatni miał się ukazać następnego dnia, zapewne został już więc złożony, dobrano do niego zdjęcia, a maszynopis trafił z powrotem do teczki.
W folderze z zapasami znajdowały się jedynie trzy teksty. Wszystkie zostały już przed laty opublikowane. Skoro według wszelkiego prawdopodobieństwa czwarty leżał w tej chwili na stole zecera w drukarni na dole, zapasy mogły wystarczyć do czwartku. Czy to oznaczało, że Celâl, nikomu nic nie mówiąc, wyjechał na wakacje? Przecież on nigdy nie opuszczał Stambułu.
Galip poszedł do hali redakcyjnej spytać o Celâla. Nogi same zaprowadziły go do stołu, przy którym dwaj mężczyźni w dość zaawansowanym wieku ucinali sobie pogawędkę. Jednym z nich był osobnik znany powszechnie pod pseudonimem Neşati — złośliwy staruch, który od lat konkurował z Celâlem, a teraz pracował z nim w tej samej gazecie i w moralizatorsko-gniewnym tonie pisał artykuły do mniej ważnego i cieszącego się mniejszym zainteresowaniem kącika wspomnień.
— Pan Celâl nie pokazuje się tu od wielu dni — odwarknął z ponurą miną buldoga, taką samą, jaką miał na zdjęciu przy swojej rubryce. — A dlaczego pan pyta?
Gdy drugi dziennikarz spytał, dlaczego szuka Celâla, Galip w pośpiechu przejrzał archiwa pamięci, by przypomnieć sobie, kim jest ten mężczyzna w ciemnych okularach. Tak, to sprytny jak wąż Sherlock Holmes rubryki plotkarskiej — ten, który wiedział, ile gwiazd filmowych silących się na maniery osmańskich księżniczek pracowało przed laty na jednej z bocznych uliczek Beyoğlu, w przybytku jednej z luksusowych burdelmam, i że vedette chanteuse, przedstawiana jako argentyńska arystokratka, w rzeczywistości jest Algierką, muzułmanką, która występowała jako akrobatka na prowincjonalnych jarmarkach we Francji.
— Aha, pewnie jest pan z rodziny — powiedział redaktor kolumny towarzyskiej. — Sądziłem, że od czasu śmierci matki pan Celâl nie ma już żadnych krewnych.
— Proszę, proszę — odezwał się dziennikarz, który rywalizował z Celâlem — gdyby nie ci krewni, to nie wiem, czy wielmożny pan Celâl zajmowałby taką pozycję, jaką dziś zajmuje! Ma na przykład szwagra, który pomaga mu jak może. To pobożny człowiek; uczył go, jak pisać, a potem został przez niego zdradzony. Ten szwagier należał do bractwa nakszybendytów, które urządzało ayiny47 w starej fabryce mydła w Kumkapı. Co tydzień po ceremonii (w trakcie używano jakichś łańcuchów, pras do wyciskania oliwy, świec i form mydlarskich) siadał i pisał raport dla Narodowej Agencji Wywiadowczej. Chciał przekonać armię,