Jak pani sądzi, co się właściwie mogło stać z pani mężem?
Znowu podniosła chusteczkę do oczu.
– Nie mam pojęcia. Powiedział, że jedzie na Cerro Largo, do Michela, do pana inżyniera – poprawiła się pośpiesznie. – Pożegnał się ze mną i wyszedł. Więcej go nie widziałam.
– Czy mąż pani miał jakichś wrogów?
– Wrogów? Nie. Skądże znowu. Przynajmniej ja nic o tym nie wiem. To bardzo spokojny i dobry człowiek. Z każdym żył w zgodzie.
– Hm. Sądzę, że powinna pani zawiadomić policję.
– Już dawno to zrobiłam. Policja szuka mego męża.
– I…
– Na razie bez rezultatu. Był u mnie dwa razy inspektor Ferraro, wypytywał mnie o wszystko, ale jak dotąd… Biedny Carlos. Kto wie, czy jeszcze żyje. Boże mój, Boże.
Znowu wybuchła płaczem. Wstałem, pochyliłem się nad nią i zacząłem ją pocieszać, robiłem to zaś z takim zapałem, że pocałowałem ją w usta. Skutek był natychmiastowy. Przestała szlochać, patrzyła na mnie błyszczącymi, szeroko otwartymi oczami. Czułem się trochę zmieszany. Miałem przecież do czynienia z biedną, zrozpaczoną kobietą. Wróciłem na swoje miejsce i wypiłem wermut.
– Jak się nazywa ten inspektor?
– Ferraro.
– Gdzie można się z nim spotkać?
Podała mi adres komisariatu. Zapisałem wszystko dokładnie i zacząłem się zbierać do wyjścia… Zatrzymała mnie.
– Niech pan jeszcze nie odchodzi. Bardzo proszę. Czuję się taka osamotniona.
Nie mogłem odmówić. Usiadłem z powrotem na swoim miejscu.
– Może pan zje coś słodkiego? Mam doskonałą marmoladę z durazno.
Nie miałem wprawdzie pojęcia, co to jest durazno, ale się nie sprzeciwiałem.
Pobiegła do kuchni i za chwilę postawiła przede mną talerzyk z sucharkami i marmoladę złocistego koloru. Okazało się, że to były brzoskwinie. W ten sposób wzbogaciłem mój hiszpański słownik.
Podając mi kawę, otarła się o mnie jak kotka. Powiedziała:
– Niech mnie pan nie nazywa señora Olivera. To nazbyt oficjalnie. Na imię mi Margot.
Marmolada z durazno była bardzo słodka. Nie mogłem jej zjeść dużo. Rozmowa zeszła na tematy kulinarne.
Po podwieczorku Margot postanowiła pokazać mi mieszkanie.
Cztery duże, widne pokoje. Przed oknami kwiaty i drzewa pomarańczowe. Najdłużej zatrzymaliśmy się w sypialni. Dzisiaj trudno mi już sobie uświadomić, ile czasu przeszło, ale zapewne jakieś trzy czy cztery godziny.
Był wieczór, kiedy opuszczałem dom zaginionego ogrodnika. Niebo nad Montevideo rozpogodziło się i noc zapowiadała się gwiaździsta. Morze uspokoiło się zupełnie. Gładka tafla wody była nieruchoma. W oknach domów zapalały się pierwsze światła.
Przyjemnie jest zapomnieć na chwilę o trupach i morderstwach. Gwar ulicy przywrócił mnie jednak do rzeczywistości. Czułem jeszcze smak pocałunków, a już myślałem o tym, że muszę jak najprędzej zobaczyć się z inspektorem Ferrarem. Sądząc z nazwiska, był prawdopodobnie pochodzenia włoskiego. Miałem nadzieję, że będę się mógł z nim rozmówić w jakimś znanym mi języku.
Było już wprawdzie dość późno jak na załatwianie spraw urzędowych, ale postanowiłem zaryzykować. Ostatecznie nie miałem nic lepszego do roboty.
Szczęście mi sprzyjało. Inspektor Ferraro miał tego dnia dużo pracy i siedział jeszcze w swym gabinecie. Był to mężczyzna niedużego wzrostu, szczupły, ruchliwy, o ciemnej, pociągłej twarzy, migdałowych oczach. Włosy miał czarne, lśniące od brylantyny. Nosił wąskie, bardzo modne w Ameryce Południowej wąsiki. Przypuszczenia moje okazały się słuszne. Był synem Włocha i zupełnie nieźle mówił w ojczystym języku.
Przyjął mnie bardzo uprzejmie, poczęstował papierosem i spytał, czy nie mam ochoty napić się kawy. Odmówiłem i od razu przystąpiłem do rzeczy.
Słuchał bardzo uważnie, skubiąc od czasu do czasu wąsy. Kiedy skończyłem mówić, stukał przez chwilę ołówkiem o biurko.
– Więc pan przypuszcza, że ten ogrodnik zamordował pańskiego szwagra?
– Tak mi się wydaje. Jego tajemnicze zniknięcie wiąże się w jakiś sposób ze śmiercią mego szwagra. Można więc stworzyć teorię, że Olivera po dokonaniu morderstwa zbiegł i że się gdzieś ukrywa.
– Pani Margot Olivera jest bardzo ładna – powiedział niespodziewanie inspektor.
Nie podjąłem tego tematu.
– Czyż nie mam racji? Żona tego ogrodnika jest bardzo ładna – nalegał Ferraro.
– Hm… owszem, niebrzydka – przyznałem bez zapału.
Przyjrzał mi się uważnie.
– Piękne kobiety nieraz są powodem różnych komplikacji. Lepiej nie żenić się z taką, która podoba się wszystkim mężczyznom – powiedział sentencjonalnie.
Więc i on także podzielał moje podejrzenia. Siedziałem zamyślony.
Ferraro poruszył się na krześle, tak jakby chciał już skończyć naszą rozmowę.
– Dziękuję, że mnie pan odwiedził. To bardzo ciekawe, co od pana posłyszałem. Może zechce pan się do mnie pofatygować za parę dni. Oto mój bilet wizytowy z adresem i telefonem.
Pomyślałem, że tutaj, w Urugwaju, wszyscy chorują na manię biletów wizytowych. Uprzejmie pożegnałem inspektora, przepraszając, że zabrałem mu tyle cennego czasu.
Pojechałem do domu. Dość miałem wrażeń jak na jeden dzień.
W bramie spotkałem dozorcę. Powiedział mi, że jakaś señora pytała się o mnie. Señora? Któż to mógł być? Chyba tylko Raquel. Innych kobiet dotychczas tu nie znałem, oprócz Raquel i Margot.
Nie zważając na to, że zaczynam się nazbyt przyzwyczajać do alkoholu, nalałem sobie sporą porcję whisky, wrzuciłem do szklanki dwa kawałki lodu i rozsiadłem się wygodnie w fotelu.
Mówiąc szczerze, nie byłem w stanie myśleć o niczym innym jak tylko o Margot. To było silne przeżycie. Takiej kobiety już bardzo dawno nie spotkałem. Widziałem jej włosy, oczy, usta. Miałem ochotę, nie czekając jutrzejszego dnia, zaraz jechać z powrotem na Positos. Z trudem wyperswadowałem to sobie. Zmusiłem się do tego, żeby znowu zacząć myśleć o sprawie Michała. Czy rzeczywiście zamordował go ten ogrodnik? To było bardziej niż prawdopodobne. Starzejący się mąż, młoda żona i Michał. Przecież i inspektor miał podobne myśli. Margot, piękna, urocza Margot. Gdzie ja ją już widziałem?
I nagle doznałem olśnienia. Zerwałem się i pobiegłem do półki z książkami. Chwyciłem album oprawiony w szarą skórę i zacząłem go nerwowo przeglądać. Nie omyliłem się. Na samym końcu, pomiędzy innymi fotografiami, była fotografia Margot, fotografia niewklejona do albumu. Na odwrocie ktoś bardzo starannie wyskrobał jakiś napis. Znać było ślady tej działalności. Wsunąłem fotografię do portfelu i wróciłem na fotel. Kończąc whisky, zastanawiałem się nad własnymi uczuciami, które, co tu kryć, były trochę niewyraźne. Z jednej strony czułem jakiś niesmak, że Margot była kochanką Michała, ale jednocześnie połechtało to moją miłość własną, że jednak rozumowałem logicznie. Teraz już właściwie byłem pewien, że zazdrosny mąż zamordował Michała. Położyłem się spać