Zygmunt Zeydler-Zborowski

Kryminał


Скачать книгу

pragnie u mnie przenocować?

      Antoni wykonał niecierpliwy gest.

      – Oczywiście. Przecież chyba od tego jest gospoda?

      – Od roku nikt tu u mnie nie nocował – mruknął Darlen.

      – No to ja zrobię dobry początek. Mam nadzieję, że znajdzie pan jakieś łóżko.

      – I nie boi się pan spać w mojej gospodzie?

      – Czegóż miałbym się bać?

      – Tutaj straszy – szepnął tajemniczo oberżysta, rozglądając się niespokojnie, jakby obawiał się, że go tajemniczy duch podsłuchuje.

      Antoni, spojrzawszy na wystraszoną twarz grubasa, nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

      – Panie Darlen – powiedział po chwili. – Niech mnie pan nie próbuje brać na tego rodzaju kawały. To może dobre dla miejscowego aptekarza, ale nie dla mnie. Chce mi się spać i proszę o pokój. Wasze duchy wcale mnie nie interesują.

      Oberżysta zrobił obrażoną minę.

      – To nie są kawały. U mnie naprawdę straszy od roku i zdaje mi się, że będę musiał opuścić te strony. Jak tak dalej pójdzie, nie będzie z czego żyć. Jestem, szanowny panie, w prawdziwej rozpaczy.

      – Dobrze, dobrze – przerwał niecierpliwie Antoni. – A ja jestem potwornie zmęczony i nie mam ochoty w tej chwili wysłuchiwać tych głupstw.

      – Jak pan uważa. – Oberżysta wzruszył ramionami i skierował się w głąb korytarza. – Proszę za mną – dodał, widząc, że jego gość nie rusza się z miejsca.

      Weszli do niedużego hallu, a następnie po stromych drewnianych schodach wygramolili się na górę. Darlen wetknął duży klucz w drzwi i zgrzytnął nim przeraźliwie w dawno nieoliwionym zamku.

      – Proszę.

      Mdłe światło słabej żarówki, umieszczonej pod sufitem, oświetlało dość duży, bardzo zaniedbany pokój. Niskie, szerokie łóżko było przykryte pożółkłą, dziurawą kapą. Duża szafa, stół na jednej nodze, ciężka umywalnia i parę koślawych krzeseł dopełniały umeblowania. Na ścianach wisiały stare sztychy i fotografie koni wyścigowych. Wszystko to było pokryte grubą warstwą kurzu, który unosił się przy każdym gwałtowniejszym ruchu.

      – Nie jest tutaj zbyt czysto – mruknął Antoni, rozejrzawszy się po swym nowym apartamencie.

      Darlen skinął głową.

      – Tak. Bardzo dawno tu nie sprzątano – przyznał szczerze. – Szkoda zachodu, i tak nikt się u mnie nigdy nie zatrzymuje od tego czasu – westchnął i podrapał się w zamyśleniu za uchem.

      Antoniego zaczęły już denerwować te niedopowiedzenia.

      – O czymże wy właściwie mówicie, u diabła? – spytał, przyglądając się bacznie oberżyście. – Nie chcecie przecież we mnie wmówić, że u was naprawdę straszy. Nie wyglądam chyba na chłopka ze wsi.

      – Uchowaj Boże – zaprotestował żywo Darlen. – Od razu spostrzegłem, że mam przed sobą światowca i gentlemana. Nie chciałbym też pana dobrodzieja urazić, ale tutaj u mnie to rzeczywiście dzieją się dziwne rzeczy.

      – Cóż to takiego się dzieje?

      – Najgorsze są te spacery.

      – Jakie spacery?

      – Spacery po suficie.

      Antoni spojrzał na niego jak na wariata.

      – Po suficie?

      – A tak. Musiał pan chyba podróżować gdzieś za granicę, kiedy pan o tym wszystkim nie słyszał. Nawet już i gazety pisały.

      – Rzeczywiście, byłem jakiś czas we Francji – przyznał Antoni, sam nie wiedząc, dlaczego właściwie udziela oberżyście tak ścisłych informacji. – Więc jakżeż to jest z tym sufitem? Nic zupełnie nie rozumiem.

      – Widzę, że muszę opowiedzieć panu wszystko od początku – mruknął zakłopotany oberżysta, wygładzając odruchowo klapy swego poplamionego szlafroka.

      – Tak będzie najlepiej.

      – Ale może najpierw przyniosę panu gorącej herbaty. Jeszcze na pewno nie wystygła.

      – Do diabła z herbatą. Mów pan o tym suficie.

      – To było tak – zaczął swe opowiadanie oberżysta. – Osiem lat temu sprowadziłem się tu z całą rodziną do tego miasteczka. Założyłem restaurację, hotelik i powodziło mi się zupełnie nieźle, aż nagle… Ależ może ja rzeczywiście przyniosę herbaty.

      – Zostawże pan tę herbatę – zniecierpliwił się Antoni. – Co dalej?

      – Pewnego wieczoru przed rokiem pokazały się po raz pierwszy te ślady.

      – Jakie ślady?

      – Na suficie. Przecież mówiłem.

      – Jak to na suficie? Gdzie?

      – W restauracji. W dużej sali restauracyjnej. Jakiś niewidzialny osobnik przechadzał się po suficie, pozostawiając po sobie ślady zabłoconych, ciężkich butów. Jak moi goście to zobaczyli, oczywiście uciekli z wrzaskiem i od tego czasu nikt u mnie nie jada ani nikt się nie zatrzymuje na noc.

      – Dziwne – szepnął Antoni. – Zupełnie nieprawdopodobne. I cóż pan zrobił?

      – Chciałem ratować jakoś interes – westchnął Darlen. – Żaden malarz nie chciał nawet za wysokim wynagrodzeniem zamalować tego nieszczęsnego sufitu.

      – I cóż dalej?

      – Ano nic. Kupiłem farby i sam zamalowałem ślady.

      – Nie bał się pan?

      – Bałem się, ale co miałem robić. Wiedziałem, że czeka mnie ruina.

      – No i co?

      Oberżysta usiadł na krześle i potarł spocone czoło.

      – I zamalowałem sufit, a po tygodniu znowu.

      – Jak to znowu? – wykrzyknął Antoni.

      – A tak, znowu te same ślady. Znowu ktoś w ubłoconych butach przechadzał się po suficie.

      – Niesłychane. A potem? Co pan potem robił?

      – Znowu zamalowałem sufit i od tej pory tak już ciągle.

      – Ciągle pojawiają się te ślady?

      – Tak.

      – I to tak często?

      – Mniej więcej co tydzień. Najrzadziej co dziesięć dni. Ja maluję, a on sobie chodzi po suficie. Już i ksiądz święcił, i uczeni przyjeżdżali z Londynu, nic nie pomaga. Co ja zamaluję, to za tydzień znowu to samo.

      – Nic nie rozumiem z tego wszystkiego – mruknął Antoni. – A policja tu była?

      – Na szczęście jeszcze nie.

      – Dlaczego mówi pan „na szczęście”?

      Darlen podrapał się za uchem.

      – Bo ja to już jestem taki, że wolę zobaczyć ducha niż policjanta – powiedział z uśmiechem.

      – Ach tak. Jednakże to dziwne, że dotychczas nie zainteresowała się tym policja.

      Oberżysta machnął ręką.

      – Cóż pan chce. Panowie ze Scotland Yardu nie przyjadą do takiej dziury, żeby podziwiać ducha spacerującego po suficie. A miejscowa policja była, popatrzała i poszła. Zresztą nic się właściwie złego nie stało. Nikt nie został zamordowany ani ograbiony, więc…

      – Tak,