Морган Райс

Śmiertelna Bitwa


Скачать книгу

żyje. Kaden szamotał się ze związanymi za plecami rękoma, powstrzymywany przez kilka z tych stworzeń. Jego widok zmotywował Kendricka, przypomniał mu, z jakiego powodu przede wszystkim tu przybył. Walczył zaciekle, podwajając wysiłki, starając się wyrąbać sobie drogę wśród bestii i dotrzeć do chłopca. Nie podobało mu się, w jaki sposób go traktują. Wiedział też, że musi przedrzeć się do niego zanim owe stwory uczynią coś pochopnego.

      Nagle poczuł, jak coś ostrego rozcina mu ramię i jęknął z bólu. Odwrócił się i ujrzał, jak stwór gotuje się, by zaatakować go ponownie, opada z ostrymi niczym brzytwa pazurami wprost na jego twarz. Nie mógł zdążyć na czas, więc przygotował się jedynie na uderzenie, spodziewając się, iż rozora mu twarz na dwoje – wtem Brandt runął do przodu i przebił stworzenie mieczem, ocalając Kendricka w ostatniej chwili.

      Jednocześnie, Atme zrobił wykrok i ciął stwora zanim ten zdołał zatopić kły w gardle Brandta.

      Kendrick obrócił się wówczas i siekł dwa stworzenia zamierzające się na Atmego.

      Zataczał koło raz po raz, obracając się i tnąc, walcząc z każdą napotkaną bestią, ubijając je po kolei, do ostatka. Stworzenia padały u ich stóp, tworząc stosy na piasku, który zabarwił się czerwienią od ich krwi.

      Kendrick dostrzegł kątem oka, jak kilku Piechurów chwyta Kadena i rzuca się z nim do ucieczki. Serce załomotało mu w piersi; wiedział, że sytuacja jest trudna. Jeśli straci ich z oczu, znikną na pustyni i już nigdy nie odnajdą Kadena.

      Kendrick pojął, że musi działać natychmiast. Wyrwał się z kręgu walki, rozpychając kilka stworów łokciami na boki i rzucił się w pogoń za chłopcem, pozostawiając innym pokonanie Piechurów. Kilku z nich ruszyło za nim. Kendrick odwrócił się i potraktował ich kopniakami i mieczem, zniechęcając do pogoni. Czuł draśnięcia z każdej strony, jednak bez względu na wszystko nie zatrzymał się. Musiał dotrzeć do Kadena na czas.

      Zauważywszy Kadena ponownie, Kendrick pojął, że musi go zatrzymać; zrozumiał też, że ma tylko jeden rzut.

      Sięgnął do pasa, chwycił nóż i rzucił go. Wylądował w karku stworzenia, zabijając je tuż przedtem, jak wbiło szpony w gardło Kadena. Kendrick przebił się przez grupę, zmniejszył dzielącą go od Kadena odległość, podbiegł bliżej i przeszył kolejne stworzenie zanim ono zdążyło wykończyć chłopca.

      Zajął obronną pozycję nad leżącym na ziemi, związanym Kadenem i jął wybijać jego porywaczy. W miarę, jak coraz więcej stworzeń osaczało go z każdej strony, Kendrick blokował uderzenia ich szponów i otoczony zewsząd, ciął i szlachtował, zdeterminowany, by ocalić Kadena. Pozostali byli zbyt pochłonięci walką, by przybyć Kadenowi z odsieczą.

      Kendrick uniósł wysoko miecz i rozciął chłopcu więzy, uwalniając go.

      - Weź mój miecz! – rzucił błagalnie Kendrick.

      Kaden dobył dodatkowego, krótkiego miecza z pochwy Kendricka, zatoczył koło i stanął naprzeciw reszty stworzeń, u boku Kendricka. Choć był młody, Kendrick zauważył, iż chłopiec cechuje się chyżością, odwagą i śmiałością. I ucieszył się, mając go u boku, walczącego ze stworzeniami.

      Walczyli razem z powodzeniem, powalając stwory na lewo i prawo. Lecz, choć nie ustępowali ani na krok, przeciwnik był po prostu zbyt liczny i wkrótce całkowicie otoczył Kendricka i Kadena.

      Kendrick tracił siły. Z obolałymi ze zmęczenia ramionami walczył, aż nagle zauważył, że stwory poczęły ustępować. Usłyszał docierający zza nich przeraźliwy okrzyk bojowy i uradował się niezmiernie na widok przełamujących się przez linię przeciwnika Kolda, Ludviga, Brandta i Atme. Zachęcony ich obecnością, Kendrick odparł atakujące go stworzenia, i, wykonawszy jeszcze jedno, ostatnie pchnięcie, przedostał się do przyjaciół. Cała szóstka, walcząca razem, była nie do powstrzymania i pokonała wszystkie stworzenia.

      Kendrick stał w ciszy, oddychając ciężko pośród pustynnych piasków, i rozglądał się wokoło; nie mógł uwierzyć w to, czego właśnie dokonali. Wszędzie walały się zewłoki ubitych bestii, rozwalone bezładnie na czerwonym od ich krwi piasku. Kendrick i pozostali odnieśli rany i zadrapania – ale wszyscy stali na nogach, wciąż żywi. A Kaden, szczerząc się od ucha do ucha, był wolny.

      Chłopiec wyciągnął ręce i padł każdemu z nich w objęcia zaczynając od Kendricka i spoglądając na niego z wdzięcznością. Ostatni uścisk zachował dla Kolda, swego najstarszego brata. Koldo przytulił go również, połyskując swą czarną skórą na słońcu.

      - Nie mogę uwierzyć, że po mnie przyszliście – rzekł Kaden.

      - Jesteś moim bratem – powiedział Koldo. – Gdzie indziej miałbym teraz być?

      Kendrick usłyszał jakiś dźwięk, obejrzał się i zobaczył sześć koni porwanych przez owe stworzenia, uwiązanych razem liną – i wymienił porozumiewawcze spojrzenie z pozostałymi.

      Jak jeden mąż, podbiegli do wierzchowców. Ledwie je dosiedli, a już dźgnęli je piętami i ponaglili do jazdy z powrotem na Pustkowie, kierując się ku Grani, jadąc koniec końców do domu.

      ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

      Erec stał na rufie okrętu zajmującego ostatnią pozycję we flotylli i ponownie zerknął przez ramię z niepokojem. Z jednej strony odetchnął z ulgą, gdy zmietli z powierzchni ziemi imperialnych z wioski i wrócili na rzekę, płynąc z powrotem do Volusii, ku Gwendolyn; z drugiej − kosztowało go to naprawdę dużo, nie tylko stracił ludzi, ale też czas – nieodwracalnie stracił przewagę, jaką do tej pory miał nad pozostałością floty Imperium. Kiedy zerknął za siebie, ujrzał ich o wiele za blisko. Podążali za nim, meandrując w górę rzeki, ledwie kilkaset jardów dalej, a na ich masztach powiewała czarno-złota bandera Imperium. Stracił swój dzień przewagi i obecnie ścigali go zaciekle, niczym szerszeń polujący na ofiarę. Mając lepsze statki, z kompletem załogi, zbliżali się nieubłaganie, z każdym podmuchem wiatru coraz bardziej.

      Erec odwrócił się i zlustrował horyzont. Dzięki zwiadowcom wiedział, że Volusia leży za którymś z kolejnych zakoli – jednakże, w tempie, z jakim Imperium nadrabiało dzielącą ich odległość, zastanawiał się, czy jego niewielka flotylla dotrze na miejsce na czas. Zaczęło mu świtać, że w sytuacji, kiedy nie zdążą dopłynąć do Volusii, będą zmuszeni zawrócić i stawić opór – a, zważywszy na przytłaczającą przewagę liczebną wroga – nie mogli odnieść zwycięstwa.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4RvxRXhpZgAATU0AKgAAAAgADAEAAAMAAAABCMoAAAEBAAMAAAABC7gAAAECAAMAAAADAAAA ngEGAAMAAAABAAIAAAESAAMAAAABAAEAAAEVAAMAAAABAAMAAAEaAAUAAAABAAAApAEbAAUAAAAB AAAArAEoAAMAAAABAAIAAAExAAIAAAAmAAAAtAEyAAIAAAAUAAA