C.S. Lewis

Opowieści z Narnii


Скачать книгу

albo Ludzie, mnisi i leśnicy; studium znanej legendy, albo Czy człowiek jest mitem?

      – Wszystko gotowe, Córko Ewy! – oznajmił faun.

      Był to naprawdę wspaniały podwieczorek: najpierw wyborne jajka na miękko, potem sardynki na grzankach, potem znowu grzanki z masłem, i jeszcze grzanki z miodem, a na koniec ciastko z lukrem. A kiedy Łucja już się najadła, faun zaczął opowiadać. Cóż to były za cudowne opowieści o życiu w puszczy! Opowiadał o zabawach w świetle księżyca, gdy nimfy – które mieszkają w źródlanych jeziorkach – i driady – które mieszkają w drzewach – wychodzą o północy na polanę, aby tańczyć z faunami; o gonitwach za mlecznobiałym jelonkiem, który może spełnić każde życzenie, gdy się go schwyta; o biesiadach z dzikimi Czerwonymi Karłami i o wyprawach po skarby ukryte w głębokich kopalniach i jaskiniach; a potem jeszcze o lecie, o tym, jak by to było dobrze, gdyby drzewa były znowu zielone i gdyby znowu odwiedził ich stary Sylen na swoim grubym ośle, a może i sam Bachus; w strumieniach popłynęłoby wino zamiast wody, a wszyscy mieszkańcy lasu oddaliby się beztroskiej, trwającej tygodniami zabawie…

      – Gdyby tylko nie było tej wiecznej zimy – zakończył ponuro faun.

      Potem, jakby chcąc dodać sobie otuchy, wydobył z leżącego na kredensie futerału dziwny, mały flet, wyglądający, jakby był zrobiony z trzciny, i zaczął na nim grać. Tęskny ton fletu sprawiał, że Łucji chciało się płakać i śmiać, tańczyć i spać jednocześnie. Musiały chyba minąć całe godziny, kiedy otrząsnęła się z zasłuchania i powiedziała:

      – Och, drogi panie Tumnusie, tak mi żal, że muszę panu przerwać, bo tak strasznie podoba mi się ta muzyka, ale, naprawdę, muszę już wracać do domu. Miałam wpaść tylko na chwilkę…

      – Nie sądzę, żeby było najrozsądniej iść TERAZ – odpowiedział faun, odkładając flet i potrząsając głową ze smutkiem.

      – Nierozsądnie? – Łucja zerwała się z fotela, trochę przestraszona. – Co pan ma na myśli? Muszę zaraz wracać do domu. Będą się o mnie niepokoić.

      Lecz za chwilę, widząc dziwną zmianę w twarzy gospodarza, zapytała:

      – Och, drogi panie Tumnusie, co się stało?

      Brązowe oczy fauna napełniły się łzami, które zaczęły spływać mu po policzkach, zbierać się na czubku nosa i skapywać na ziemię, aż w końcu zakrył twarz rękami i gorzko zaszlochał.

      – Panie Tumnusie! Panie Tumnusie! – zawołała Łucja przerażona. – Proszę przestać, błagam pana! Co się stało? Czy źle się pan czuje? Kochany panie Tumnusie, niech mi pan wreszcie powie, czy stało się coś złego?

      Ale faun płakał dalej, jakby mu miało za chwilę pęknąć serce. Nie przestał szlochać nawet wówczas, gdy Łucja podeszła do niego, objęła go serdecznie i ofiarowała mu swoją chustkę do nosa. Płakał i płakał, teraz już w chusteczkę, wyżymając ją co jakiś czas, gdy stawała się tak mokra, że już więcej łez nie chciało w nią wsiąknąć.

      – Panie Tumnusie! – krzyknęła wreszcie Łucja, potrząsając nim w rozpaczy. – Proszę przestać! Proszę natychmiast przestać! Powinien się pan naprawdę wstydzić, taki duży faun jak pan. No i dlaczego, na miłość boską, tak pan ryczy?!

      – Och, och, och – załkał pan Tumnus. – Płaczę, bo jestem bardzo złym faunem…

      – Wcale nie myślę, że jest pan złym faunem – powiedziała Łucja. – Myślę, że jest pan bardzo miłym faunem. Naprawdę, jest pan najmilszym faunem, jakiego zdarzyło mi się spotkać.

      – Och, och, nie mówiłabyś tak, gdybyś wiedziała o wszystkim – odpowiedział faun w krótkiej przerwie między dwoma gwałtownymi atakami szlochu. – Nie, nie jestem wcale dobry, jestem bardzo zły.

      – Ale co takiego pan zrobił? – spytała Łucja.

      – Spójrz tylko na mojego starego tatę – powiedział pan Tumnus – tam, nad kominkiem, na portrecie. Nigdy by czegoś takiego nie zrobił.

      – Czego by nie zrobił?

      – Tego, co ja zrobiłem – odrzekł faun. – Jestem sługą Białej Czarownicy. Oto, czym jestem. Zaprzedałem się Białej Czarownicy.

      – Białej Czarownicy? Któż to taki?

      – Jak to, nie wiesz? To przecież ona panuje nad całą Narnią. To ona sprawia, że zawsze jest zima. Zawsze jest zima, choć nigdy nie ma Bożego Narodzenia – sama tylko pomyśl!

      – Ależ to okropne! – powiedziała Łucja. – Ale co TY właściwie dla niej robisz?

      – To właśnie jest najgorsze – odpowiedział pan Tumnus i jęknął głucho. – Porywam dla niej dzieci, oto cała prawda. Popatrz na mnie, Córko Ewy. Czy mogłabyś uwierzyć, że jestem takim faunem, co to spotyka w lesie biedne, niewinne dziecko, które nie zrobiło mu nic złego, udaje, że się z nim zaprzyjaźnia, zaprasza je do swojego domu – a wszystko po to, aby je uśpić, a potem oddać w ręce Białej Czarownicy?

      – Nie – powiedziała Łucja. – Jestem pewna, że pan nie zrobiłby niczego w tym rodzaju.

      – Ale ja to zrobiłem – załkał faun.

      – No, cóż… – powiedziała Łucja powoli (ponieważ chciała być sprawiedliwa, ale i niezbyt surowa). – Cóż, to rzeczywiście brzydko z pana strony. Ale żałuje pan tak szczerze… Jestem pewna, że to się już nigdy nie powtórzy.

      – O Córko Ewy, czy ty naprawdę niczego nie rozumiesz? – zapytał faun. – Nie mówię o czymś, co KIEDYŚ zrobiłem. Ja to robię TERAZ, w tej właśnie chwili…

      – Co pan chce przez to powiedzieć?! – krzyknęła Łucja, a jej policzki zrobiły się nagle o wiele bielsze niż przedtem.

      – To ty jesteś tym dzieckiem. Otrzymałem rozkaz od Białej Czarownicy, aby schwytać i oddać w jej ręce każdego Syna Adama i każdą Córkę Ewy, których kiedykolwiek spotkam w lesie. A ty jesteś pierwszą Córką Ewy, jaką spotykam. Robiłem wszystko, żebyś się ze mną zaprzyjaźniła, zaprosiłem cię na podwieczorek, ale przez cały czas, tak, przez cały czas myślałem tylko o tym, że kiedy cię uśpię, pójdę i powiem JEJ.

      – Och, ale pan przecież tego nie zrobi?! – krzyknęła Łucja. – Nie zrobi pan tego, prawda? Przecież pan tego nie może zrobić!

      – A jeśli tego nie zrobię – powiedział faun, wybuchając znowu płaczem – ona się o tym na pewno dowie. Każe mi odciąć ogon, odpiłować różki, wyrwać brodę, a potem machnie swoją różdżką nad moimi ślicznymi, rozszczepionymi kopytkami i zamieni je w okropne, bryłowate kopyta, jak u jakiejś nędznej szkapy. A jeżeli będzie na mnie szczególnie zła, zamieni mnie w kamień i będę tylko posągiem fauna, aż do czasu, gdy cztery trony na Ker-Paravelu znowu zostaną zajęte, a Bóg jeden wie, kiedy to się stanie i czy w ogóle do tego kiedykolwiek dojdzie.

      – Bardzo mi przykro, panie Tumnusie – powiedziała stanowczo Łucja – ale proszę mi pozwolić iść już do domu.

      – Pozwolę, rzecz jasna – odrzekł faun. – To oczywiste, że muszę tak postąpić. Teraz widzę to wyraźnie jak na dłoni. Nie miałem pojęcia, jacy są ludzie, zanim ciebie spotkałem. Teraz, kiedy już cię znam, wiem dobrze, że nie mogę cię oddać w ręce tej wiedźmy. Musisz jednak zaraz ruszać w drogę. Odprowadzę cię aż do Latarni. Myślę, że stamtąd trafisz już łatwo do Gar-Deroby i Staraszafy?

      – Jestem pewna, że trafię – powiedziała Łucja.

      – Musimy zachować najwyższą ostrożność. Cały las pełen jest jej szpiegów.