0030000.jpg" alt="Strona tytułowa"/>
Tytuł oryginału
DET SOM INTE DÖDAR OSS
Redakcja
Grażyna Mastalerz
Projekt okładki
© Jörgen Einéus / VALENTIN&BYHR
Adaptacja okładki
Magda Kuc
Korekta
Małgorzata Denys, Maciej Korbasiński
Redaktor prowadzący
Anna Brzezińska
DET SOM INTE DÖDAR OSS © David Lagercrantz, first published by Norstedts, Sweden, in 2015.
Published by agreement with Norstedts Agency, Sweden.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 2015
Copyright © for the Polish translation by Irena i Maciej Muszalscy
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie I
ISBN 978-83-8015-080-5
Wydawnictwo Czarna Owca Sp. z o.o.
ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa
Redakcja: tel. 22 616 29 20; e-mail: [email protected]
Dział handlowy: tel. 22 616 29 36; e-mail: [email protected]
Księgarnia i sklep internetowy: tel. 22 616 12 72; e-mail: [email protected]
Konwersję wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
PROLOG
Rok wcześniej, o świcie
WSZYSTKO ZACZYNA SIĘ od snu, choć nie jest on wcale wyjątkowy. Lisbeth widzi rękę, która rytmicznie i wytrwale uderza w materac w jej dawnym pokoju przy Lundagatan.
A jednak się budzi. Jest wcześnie rano. Lisbeth siada przy komputerze i zaczyna polowanie.
Część 1
Czujne oko
1–21 listopada
NSA, National Security Agency, to amerykańska agencja federalna, podlegająca Departamentowi Obrony. Jej główna siedziba mieści się w Fort Meade w stanie Maryland, przy autostradzie Patuxent.
Od powstania w 1952 roku NSA zajmuje się rozpoznaniem radioelektronicznym – dziś oznacza to przede wszystkim przechwytywanie i analizowanie danych internetowych i połączeń telefonicznych. Uprawnienia agencji były stopniowo zwiększane. Obecnie każdego dnia śledzi ponad dwadzieścia miliardów rozmów i wiadomości.
Rozdział 1
początek listopada
FRANS BALDER zawsze uważał się za beznadziejnego ojca.
Choć jego syn August miał już osiem lat, nigdy wcześniej nawet nie próbował być dla niego ojcem. Teraz także nie można było powiedzieć, żeby się dobrze odnajdywał w tej roli. Ale czuł, że to jego obowiązek. U jego byłej żony i jej przeklętego narzeczonego Lassego Westmana chłopakowi działa się krzywda.
Dlatego Frans Balder zrezygnował z pracy w Dolinie Krzemowej i przyleciał do domu. Stał zszokowany na lotnisku Arlanda i czekał na taksówkę. Pogoda była pod psem. Deszcz i wiatr smagały go po twarzy. Po raz setny zadawał sobie pytanie, czy postępuje słusznie.
Frans Balder, zapatrzony w siebie pajac, miał zostać pełnoetatowym ojcem – czyż to nie wariactwo? Równie dobrze mógłby się zatrudnić w zoo. O dzieciach nie wiedział nic, o życiu niewiele więcej i, co najdziwniejsze, nikt go o to nie prosił. Nie zadzwoniła żadna mama ani babcia i nie zaapelowała, żeby zaczął się poczuwać do swoich obowiązków.
Sam tak postanowił; chociaż odebrano mu prawo do opieki nad dzieckiem, zamierzał bez żadnego uprzedzenia zjawić się w mieszkaniu byłej żony i zabrać syna.
Wiedział, że z pewnością nie obędzie się bez awantury. Rozwścieczony Lasse Westman niewątpliwie spierze go na kwaśne jabłko. Ale nie było rady. Wskoczył do taksówki. Siedząca za kierownicą kobieta energicznie żuła gumę i próbowała go wciągnąć do rozmowy. Nie udałoby jej się, nawet gdyby miał lepszy dzień. Nie lubił pogawędek o niczym.
Siedząc na tylnym siedzeniu, rozmyślał o synu i o wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. August nie był ani jedynym, ani nawet najważniejszym powodem tego, że zrezygnował z pracy w Solifonie. W jego życiu nastał czas wielkich zmian i przez chwilę zastanawiał się, czy sobie z tym poradzi. Jechał na Vasastan i czuł się tak, jakby uchodziła z niego krew, i walczył z chęcią, żeby rzucić wszystko w cholerę. Nie mógł się teraz wycofać.
Na Torsgatan zapłacił za taksówkę, wziął bagaże i postawił je pod drzwiami. Na górę wniósł tylko pustą torbę podróżną z pstrokatą mapą świata, którą kupił na San Francisco International. Kiedy zdyszany stanął pod drzwiami, zamknął oczy i próbował sobie wyobrazić wszystkie możliwe scenariusze. Spodziewał się kłótni i dramatycznych scen. Prawdę mówiąc, pomyślał, trudno byłoby ich winić. Nikt tak po prostu nie zjawia się nie wiadomo skąd i nie wyrywa dziecka z jego bezpiecznego środowiska, a już na pewno nie ojciec, który do tej pory nie robił nic poza przelewaniem pieniędzy na konto. Ale to była wyjątkowa sytuacja, a przynajmniej on tak uważał. Wypiął pierś i choć najchętniej uciekłby od tego wszystkiego, zadzwonił do drzwi.
Nic się nie stało. Po chwili otworzył mu Lasse Westman. Miał przenikliwe niebieskie oczy, masywną klatkę piersiową i ogromne łapska. Wydawały się wręcz stworzone do robienia ludziom krzywdy. To dzięki nim obsadzano go w rolach czarnych charakterów, choć Frans był przekonany, że żaden z nich nie był równie czarny jak ten, którego grał na co dzień.
– O Jezu – powiedział Lasse Westman. – Coś takiego. Geniusz we własnej osobie przyszedł z wizytą.
– Jestem tu po to, żeby zabrać Augusta.
– Co?
– Chcę go wziąć do siebie, Lasse.
– Żartujesz sobie.
– Nigdy nie byłem bardziej poważny – odparł Frans, siląc się na ripostę. Z pokoju po lewej wyszła jego była żona Hanna. Nie była już tak piękna jak dawniej. Złożył się na to nadmiar nieszczęść i prawdopodobnie również nadmiar wypalonych papierosów i opróżnionych kieliszków. Mimo to Frans poczuł ssanie gdzieś w środku. Obudziła się w nim nieoczekiwana czułość, zwłaszcza kiedy zauważył siniec na jej szyi. Sprawiała wrażenie, jakby chciała powiedzieć coś na powitanie. Nie zdążyła jednak otworzyć ust.
– Dlaczego nagle zaczął cię obchodzić? – zapytał Lasse Westman.
– Bo miarka się przebrała. August potrzebuje bezpiecznego domu.
– I ty masz mu go zapewnić, Diodak? Kiedy robiłeś coś, co nie było gapieniem się w monitor?
– Zmieniłem się – oznajmił Frans Balder i poczuł, że jest żałosny. Nie tylko dlatego, że wątpił w przemianę.
Zwalisty Lasse Westman, tłumiąc wściekłość, ruszył w jego stronę. Z druzgocącą jasnością dotarło do niego, że gdyby ten szaleniec się na niego rzucił, nie miałby żadnych szans. I że cały ten pomysł od samego początku był poroniony. Ale o dziwo obyło się bez wybuchów i scen. Westman tylko uśmiechnął się ponuro i odparł:
– No to rewelacja!
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Że już najwyższy