Wojciech Chmielarz

Osiedle marzeń


Скачать книгу

przejechał po ich twarzach wzrokiem, chcąc upewnić się, że zrozumieli zawoalowaną naganę, której właśnie im udzielił.

      – Na kompie mamy przygotowaną prezentację, fragmenty kodu – ciągnął Marek.

      – No i super, że macie. Naprawdę. Ale o tym będziemy gadać na kolejnym etapie. Jeśli macie w tym swoim pudełku jednorożca – Zieliński użył slangowego określenia na start-up internetowy, który został sprzedany za co najmniej miliard dolarów – to będziecie mi w stanie o nim opowiedzieć bez żadnych fajerwerków. Użytkownik, który będzie o tym opowiadał innemu użytkownikowi, też nie będzie miał pod ręką prezentacji w PowerPoincie. Nie mam racji?

      Skóra Marka zaczęła nabierać niepokojącego odcienia, a on sam patrzył spode łba na Zielińskiego. Aleks postanowił wkroczyć, przejąć inicjatywę, uspokoić atmosferę.

      – Przyszliśmy tutaj, bo chcieliśmy pana zaprosić do udziału w niesamowitym projekcie, który został opracowany przez młodych ludzi dla młodych ludzi. I to jest pierwszy key point, na który trzeba zwrócić uwagę. Ten projekt nie powstał gdzieś wysoko. Nie powstał na podstawie badań focusowych czy tego, co się komu wydaje. Nie. On powstał jako odpowiedź na codzienne potrzeby nas samych i ludzi z naszego otoczenia.

      – Dobra, fajnie – przerwał mu Zieliński. – Ale co to właściwie jest? Strona? Sieć społecznościowa? Aplikacja?

      Aleks zachował śmiertelną powagę, chociaż usta same wyginały mu się do uśmiechu. Był pewien, że to pytanie padnie, i długo myślał nad odpowiedzią. Strony internetowe były już passé od lat. Nikt nie wyłożyłby na nią żadnych pieniędzy. W przypadku sieci społecznościowej Facebook pokazał już, że rządzi niepodzielnie. Może Google rzuci mu wyzwanie, ale nie jakiś start-up z dalekiej Polski. Aplikacja – brzmiała dobrze. Jednak Aleks uważał, że potrzeba było czegoś więcej, żeby się wyróżnić. Przynęty, na którą złapią się inwestorzy.

      – Kanał dostępu – powiedział Aleks, powoli i wyraźnie wypowiadając każde słowo. Z zadowoleniem zauważył, że brwi Zielińskiego uniosły się w wyrazie zainteresowania.

      – Chcemy stworzyć platformę – kontynuował Aleks – która z jednej strony łączyłaby osoby młode, studentów takich jak my, a z drugiej inne podmioty. Tutaj możliwości są właściwie nieograniczone. Przedsiębiorców, którzy kierują ofertę do osób młodych, firmy, które szukają stażystów, kina, teatry, szkoły prywatne. Ktokolwiek i cokolwiek, każdy podmiot, który chce trafić do naszej grupy wiekowej.

      Zieliński zdjął okulary i podrapał się po czole.

      – Co mają z tego jedni i drudzy?

      – Studenci zyskają skierowaną bezpośrednio do nich ofertę handlową: wejścia do kina ze zniżką, obiady ze zniżką, oferty na ubrania ze zniżką.

      – Czyli wszystko ze zniżką?

      – No i staże – wtrącił milczący do tej pory Skunks.

      – Staże?

      – Chcemy, żeby z platformy korzystali również pracodawcy z propozycjami praktyk i staży – doprecyzował Marek.

      – I imprez – dodał Skunks.

      – Tak – włączył się Aleks – informacje o imprezach i koncertach w danym mieście.

      – Aplikacja będzie stacjonarna i mobilna – odezwał się po raz kolejny Skunks, który najwyraźniej poczuł się znacznie pewniej i postanowił zabłysnąć.

      – Właśnie – potwierdził Aleks. – Bardzo mocno stawiamy na urządzenia mobilne. Proszę sobie wyobrazić: jest pan studentem, jest pan głodny, a jak wiadomo, studentowi się nie przelewa. Wyjmuje pan komórkę, włącza aplikację, wciska przycisk z żarciem…

      – …i przychodzą do pana oferty z najbliższych barów. Ze zniżkami – dokończył za Aleksa Skunks.

      Chłopak nabrał ochoty, żeby przyłożyć mu łokciem w brzuch. Skunks był zdecydowanie najmniej reprezentacyjny z nich wszystkich. Do tego miał tubalny, nieprzyjemny głos. Powinien milczeć i stać cicho z tyłu jak skromna panna na wydaniu. Dokładnie tak samo jak teraz Misiek, który z kolei mógłby się odezwać chociaż raz, bo to mało poważnie wygląda, że przychodzi facet i ani be, ani me.

      Zieliński wyprostował się na krześle i poprawił poły marynarki.

      – Macie już tę aplikację mobilną?

      – Nie. Jeszcze nie. Na razie mamy prototyp na komputery stacjonarne – odpowiedział Aleks.

      – Ale powiedzieliście, że stawiacie na urządzenia mobilne?

      – W naszej strategii rozwoju produktu. Mamy to na prezentacji. Prototyp jest na urządzenia stacjonarne.

      – Rozumiem.

      W pokoju zapadła cisza. Aleks rozumiał, że to zły znak. Cisza oznaczała brak komunikacji, a więc i brak możliwości transmisji przekazu. Ale przede wszystkim była pierwszą oznaką tworzącej się bariery pomiędzy uczestnikami interakcji.

      – Chciałby pan zadać jakieś pytania? – powiedział, chociaż wiedział, że to najgorszy tekst na tę chwilę. Nic innego nie przychodziło mu do głowy. A lepiej było powiedzieć cokolwiek niż nic.

      – Wydaje mi się, że usłyszałem już wszystko – odparł po chwili namysłu Zieliński. – Skontaktuję się z wami.

      Pięć minut później byli już na zewnątrz biurowca i maszerowali w stronę metra. Każdy zatopiony we własnych myślach.

      – Słuchajcie, chyba nieźle nam poszło? – odezwał się po raz pierwszy od momentu opuszczenia taksówki Misiek.

      Nikt mu nie odpowiedział.

      Rozdział 6

      Mortka przez większość czasu siedział z telefonem przy uchu, rozmawiając z Suchą, która pilnowała przesłuchania sąsiadów, techników przeczesujących pokój zabitej i kilku innych rzeczy. Komisarz miał przez chwilę wyrzuty sumienia, że wszystko to zrzuca na młodszą koleżankę, ale szybko przypomniał sobie, jak on był traktowany na początku, i mu przeszło. Poza tym sam w takich chwilach zebrał mnóstwo bezcennego doświadczenia. Suchej też trzeba było dać na to szansę.

      Nowak najpierw cierpliwie znosił tę telekonferencję, ale po kwadransie demonstracyjnie pogłośnił radio. Po pół godzinie pod starą mleczarnię zajechał kilkuletni srebrny mercedes na polskich rejestracjach. Zatrzymał się przed grupą Ukraińców. Podszedł do niego chłopak z rzadkim wąsem. Chwilę porozmawiali, po czym mercedes ruszył. Przejechał zaledwie kilka metrów. Zatrzymał się i zamrugał tylnymi światłami do radiowozu. Nowak uruchomił silnik.

      Jazda zajęła im około pięciu minut. Przejechali na obrzeża Piaseczna i zaparkowali przy żółtym domku jednorodzinnym. Z mercedesa wysiadło trzech mężczyzn w jednakowych czarnych skórzanych kurtkach. Mortce skojarzyli się z braćmi Daltonami z komiksu o Lucky Luke’u. Nie oglądając się na policjantów, weszli do budynku.

      Nowak wyłączył silnik i rozejrzał się dookoła, szczególnie zwracając uwagę na nielicznych przechodniów.

      – Mam nadzieję, że nie jesteś sławny i nie gonią za tobą paparazzi.

      – Dlaczego?

      – Bo kiepsko by wyglądało na zdjęciach to, jak tu wchodzimy – mruknął Nowak i wyszedł z auta. Kiedy tylko się wyprostował, natychmiast podniósł kołnierz kurtki, dłonie schował do kieszeni i na wpół skulony szybkim krokiem poszedł w kierunku domu.

      W środku w przedpokoju powitał ich łysy osiłek ubrany cały