Michael Hjorth

Sebastian Bergman


Скачать книгу

temat białego drewnianego domu w Töreboda. My wypluła pastę do umywalki i spojrzała na niego z powagą.

      – O co chodzi?

      – O nic.

      – Na pewno? Od powrotu z treningu trochę dziwnie się zachowujesz.

      Oczywiście zauważyła. To była jej praca. Odczytywanie ludzi, interpretowanie ich zachowań i sprawianie, by dotarli do pełni swego potencjału. Była dobra. Dobra dla niego. Nie chciał jej okłamywać. Ale nie musiała wiedzieć wszystkiego. Połowa prawdy to nie kłamstwo.

      – Pamiętasz Jennifer? Tę, z którą kilka razy pracowałem?

      Musiała pamiętać. Sporo o niej opowiadał i My wiedziała, że się spotykali nawet poza pracą.

      – Pamiętam, co z nią? – odpowiedziała.

      – Myślą, że utonęła.

      – Co?

      – We Francji. Podczas nurkowania. Wiesz, że uprawiała sporty ekstremalne.

      – O, Boże, to straszne! – zawołała My, padła mu w ramiona i go przytuliła. – Tak mi przykro. Wiem, że ją lubiłeś.

      – Tak, to prawda.

      Przez chwilę stali w milczeniu, aż w końcu My nieco rozluźniła uścisk, uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

      – Ale tylko myślą? Nie znaleźli jej?

      – Nie, ale odnaleźli jej ubrania przy jakimś systemie jaskiń. To pewnie pokazuje, co się stało… Prądy bywają czasem silne i tak dalej…

      My głęboko westchnęła, przeciągnęła się i złożyła mu na ustach delikatny pocałunek.

      – Biedaczysko…

      Billy nie wiedział do końca, czy mówiła o Jennifer, czy o nim. Znów go objęła. Miała nigdy nie poznać całej prawdy i, jakkolwiek strasznie to brzmiało, skoro Jennifer zginęła we Francji, mógł zostawić całą tę sprawę za sobą. Zacząć sobie wmawiać, że nigdy jej nie było. Zacząć od nowa i tym razem zrobić wszystko jak należy.

      Jeszcze nie było za późno.

      Sala.

      Była tam, a może nadal jest, kopalnia srebra.

      To wszystko, co Sebastian wiedział o mieście, w którym na chwilę zagościł. I jeszcze to, że mniej więcej dziesięć kilometrów za miastem, w dużym, czterokondygnacyjnym szaro-beżowym budynku, który zarówno od zewnątrz, jak i w środku nawet nie próbował wyglądać zachęcająco, mieścił się dwugwiazdkowy hotel. Pokój miał pewnie o kilka metrów kwadratowych za dużo na określenie go mianem komórki. Cztery ściany były pomalowane na nikotynowy odcień żółtego, przez co wydawały się brudne. Jedyną ozdobą była prosta, obskurnie oprawiona reprodukcja obrazu Carla Larssona. U wezgłowia wąskiego łóżka znajdował się taboret, który służył za stolik nocny. W nogach łóżka na narożnej półce stał mały pękaty telewizorek. Nikt nie próbował ukryć kabli – ani od telewizora, ani od stojących w pokoju dwóch lamp. Do tego łazienka, w której z trudem mógł się obrócić, nie uderzając się przy tym o ścianę. Oczywiście, w obecnych czasach prowadzenie księgarni jest trudne, ale nie sądził, że aż tak… Należało polubić ten stan rzeczy i walczyć, jak mówił kierownik, kiedy w czasie wizyty Sebastiana poruszyli temat kłopotów z książkami w wersji papierowej.

      Walczyć i polubić.

      Sebastian zaakceptował taki stan rzeczy.

      Może nawet się z nim pogodził, ale ni cholery nie musiał lubić.

      Nie był już częścią grupy z Krajowego Wydziału Zabójstw. Torkel w końcu miał dość. A dokładniej: to Vanja miała go dość, a Torkel musiał dokonać wyboru. Wybrał Vanję. Nic dziwnego, Sebastian też by tak zrobił na jego miejscu. Dziwne było jedynie to, że pozwolono mu zostać na półtora roku. Można ująć to tak: starał się zostać współpracownikiem miesiąca.

      Vanja. Jego córka.

      Nie widział się z nią od czerwca.

      Pamiętał, co czuł, kiedy zostawił ją w garażu pod Waterfrontem i odjechał z bombą w samochodzie: że widzi ją po raz ostatni.

      Że Vanja zniknie z jego życia.

      Na zawsze.

      Wyglądało na to, że tak właśnie będzie. Długo miał nadzieję, że Vanja go odwiedzi, zapyta, jak się czuję, ale nie przyszła ani razu. Było jasne, że nie chciała mieć z nim żadnego kontaktu.

      To była jego wina. Oczywiście.

      Jak zwykle.

      Miał tyle szans i nie wykorzystał ani jednej.

      Doskonale zdawał sobie sprawę, że wciąż dokonywał niewłaściwych wyborów, szkodził sam sobie. Jednak za każdym razem, gdy czuł coś, co można było przyrównać do szczęścia albo chociaż zadowolenia, pojawiało się poczucie winy.

      Puścił ją.

      Swoją drugą córkę.

      Trzymał maleńką dłoń, ale pozwolił, by dziewczynkę zabrała woda.

      Nie zasługiwał na to.

      Jego wina, wiedział o tym. Jednak wiedzieć, że to czy tamto jest błędem, a coś z tym robić to dwie różne rzeczy. A on się nie zmienił.

      W ogóle nie brał udziału w pracach zespołu po ich ostatniej sprawie, Mordercy z Reality Show, Davida Lagergrena – człowieka, który zabijał, by zaprotestować przeciwko ogłupianiu i infantylizacji społeczeństwa, ale skończył jako terrorysta. Rozprawa odbyła się we wrześniu i, co nie było zaskoczeniem, Lagergren został skazany na dożywocie. Sebastian podejrzewał, że minie trochę czasu, zanim będzie mógł się ubiegać o zwolnienie warunkowe.

      Jedynym pozytywnym aspektem sprawy Lagergrena było to, że w raporcie opisano go jako ważny element śledztwa, człowieka, który odegrał kluczową rolę w namierzeniu i schwytaniu sprawcy. Spektakularna szalona jazda, zakończona wybuchem w zatoce Riddarfjärden także mu nie zaszkodziła. Było na ten temat kilka materiałów w programach śniadaniowych i informacyjnych podczas letniego sezonu ogórkowego.

      W sierpniu odezwało się jego dawne wydawnictwo. Było pewne zainteresowanie książkami o Edwardzie Hindem i zastanawiali się, czy mógłby napisać nową. Może o Lagergrenie? Sebastian grzecznie, lecz stanowczo odmówił. Nie chciał przykładać ręki do wzrostu zainteresowania tym człowiekiem. Byli ludzie, którzy bardziej go interesowali.

      Na przykład Ralph Svensson.

      Człowiek, który na zlecenie Hindego zabił cztery kobiety.

      Kobiety, z którymi Sebastian miał – czasem bardzo krótkie – relacje seksualne.

      Poza tym zabił jego starego przyjaciela i kolegę z pracy Trollego Hermanssona.

      Wydawnictwo było zachwycone tym pomysłem. Byłaby to naturalna kontynuacja poprzednich książek, a poza tym miałaby związek z nim samym, dzięki czemu stałaby się znacznie bardziej osobista i demaskatorska. Sebastian nie miał zamiaru pisać osobistej ani demaskatorskiej książki, ale przystał na propozycję i rozpoczął pracę. Spędzał dnie w mieszkaniu, nie w biurze, nieużywanym od wielu lat. Przez długi czas korzystał tylko z pokoju gościnnego, kuchni i łazienki. Reszta za bardzo mu przypominała o innych czasach.

      Szczęśliwszych.

      O czasach radości.

      Jedynych, które potrafił sobie przypomnieć.

      Czasach z Lily i ich córką. Nie mieszkali tam szczególnie długo, po ślubie przeprowadzili się do Kolonii, ale spędzili w tym miejscu trochę czasu. Sabine miała swój