Mortensen, przechodząc na tyły pogorzeliska.
Wisting ruszył za nim. Z pokoju, w którym były przechowywane pieniądze, nic nie zostało. Jedna butla z propanem, która stała w szafie, była rozerwana z boku i leżała w krzakach malin kilka metrów od miejsca, gdzie kiedyś znajdowały się drzwi domku. Drugiej butli nigdzie nie było widać.
– Czy Clausen miał łódź? – spytał Mortensen.
Wisting spojrzał w kierunku pomostu. Stał tam mężczyzna w zielonej wiatrówce.
– Czy Bernhard Clausen miał łódź? – powtórzył.
– Nie wiem – odparł Wisting. – Myślisz o kanistrze na benzynę, który leżał na łóżku?
– I o dwóch kanistrach pod łóżkiem. O puszkach z aerozolem i butlach na propan w szafie – przytaknął Mortensen. – Kiedy wybuchł pożar, ogień musiał być potężny.
Komisarz znowu skierował wzrok na pomost. Mężczyzna w zielonej wiatrówce szedł w ich stronę, ale zatrzymał się przed taśmą policyjną.
– To on – powiedział Wisting.
– Kto?
– Prokurator generalny, Johan Olav Lyngh.
Policjant, który pilnował pogorzeliska, już chciał wysiąść z radiowozu, ale Wisting dał mu znać, że sam się tym zajmie.
W milczeniu podali sobie ręce. Komisarz podniósł taśmę i pozwolił prokuratorowi przejść, zanim przedstawił mu Mortensena.
– Ustaliliście coś? – spytał Lyngh.
Komisarz opowiedział mu o tym, co znaleźli w kartonach z pieniędzmi i o wynikach badań daktyloskopijnych.
– Wiedziałby pan, gdyby w sprawę była zamieszana Policyjna Służba Bezpieczeństwa lub wywiad? – spytał. – Albo organy bezpieczeństwa państwa?
– Rozmawiałem z nimi – odparł prokurator. – Żadna ze służb nie prowadziła aktywnych działań przeciwko Clausenowi. Nie istnieją również żadne informacje, które wskazywałyby na to, że urzędnicy lub politycy formatu Clausena zachowywali się nielojalnie albo działali na korzyść obcych mocarstw.
Podmuch wiatru wprawił w ruch dzwoneczki zawieszone na jednym z pobliskich drzew. Huśtawka ogrodowa zaskrzypiała na łańcuchach.
– Podpalenie? – spytał Lyngh, robiąc kilka kroków w stronę pogorzeliska.
– Tak – potwierdził komisarz i opowiedział o alarmach i furgonetce na nagraniu z kamery zamontowanej w samochodzie ochroniarza.
Prokurator zamyślił się.
– Jest jedna rzecz, o której powinienem był poinformować pana podczas naszego wczorajszego spotkania – powiedział nagle, odwracając się do Wistinga.
Komisarz zaproponował skinieniem głowy, żeby usiedli przy ogrodowym stole na wyłożonym płytami placu do grillowania. Prokurator odsunął krzesło i usiadł plecami do zachodzącego słońca.
– Dostajemy mnóstwo korespondencji – zaczął. – I nie mam tu na myśli zapytań dotyczących aktualnie prowadzonych spraw, lecz listy od ludzi, którzy mają złe doświadczenia z policją lub prokuraturą. Od ludzi, którzy czują się niesprawiedliwie potraktowani i zwracają się do nas ze skargą lub szukają wsparcia i zrozumienia. Albo też od tych, którzy nie mają zaufania do miejscowej policji. Przychodzą również listy od pieniaczy i zwolenników teorii spiskowych. Od ludzi cierpiących na urojenia lub zaburzenia osobowości, którzy podają nierealne rozwiązania spraw karnych relacjonowanych w mediach. Wiele z tych listów przychodzi z oddziałów zamkniętych szpitali psychiatrycznych.
Wisting skinął głową. On także otrzymywał zgłoszenia od ludzi, którzy poważne przestępstwa tłumaczyli spiskiem uknutym przez tajnych sojuszników na najwyższych szczeblach władzy.
– Czytam wszystkie listy – mówił dalej prokurator. – Ci, którzy podpisują się imieniem i nazwiskiem, otrzymują odpowiedź, przynajmniej za pierwszym razem. Wszystko jest archiwizowane. Opracowaliśmy doskonały system odszukiwania poszczególnych zgłoszeń.
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął brązową kopertę złożoną na pół.
– To jest kopia – powiedział, podając kopertę Wistingowi. – Oryginał mam w samochodzie.
Komisarz wziął kopertę, otworzył ją i wyciągnął z niej kartkę z tekstem napisanym na maszynie. List nosił datę 11 czerwca 2003 roku i był zaadresowany do prokuratora generalnego Johana Olava Lyngha. Żadnego nadawcy. Sam list składał się z jednego wersu: „Sprawdźcie ministra zdrowia Bernharda Clausena w związku ze sprawą z Gjersjøen”.
– Sprawa z Gjersjøen? – powtórzył Wisting.
– W 2003 roku nad Gjersjøen zaginął dwudziestodwuletni chłopak – wyjaśnił Lyngh. – Simon Meier. Zaginięcie zgłoszono 31 maja, gdy od dwóch dni nie pojawił się w pracy. Mieszkał sam. Zaginął, łowiąc ryby.
– Gjersjøen? To gdzieś w Oppegård? Gminie, z której pochodził Clausen?
Prokurator przytaknął.
– Sprzęt wędkarski Meiera znaleziono na wschodnim brzegu jeziora. O nim samym słuch zaginął.
Zamilkł na chwilę, po czym mówił dalej:
– Nic tam nie było. – Skinął głową na list, który Wisting trzymał w dłoni. – Całkowicie anonimowe zgłoszenie. W takich przypadkach działamy rutynowo: przekazujemy anonim jednostce policji, której podlega dany rejon.
– Jak zakończyła się ta sprawa?
– Umorzono ją, klasyfikując jako nieszczęśliwy wypadek, utonięcie, ale niewykluczone, że wydarzyło się tam coś innego. Pół roku później otrzymaliśmy podobny anonim.
Wykonał ruch dłonią w kierunku samochodu, dając do zrozumienia, że również ten list znajduje się w jego samochodzie.
– Bez wątpienia pochodzi od tego samego nadawcy i został archiwizowany bezpośrednio u nas – kontynuował. – Treść ta sama, ale do listu dołączono wycinek z lokalnej gazety. Rodzina nie była zadowolona z pracy policji. Uważała, że poszukiwania zakończono przedwcześnie, poza tym okoliczności zaginięcia Meiera nie dawały im spokoju. Wędka i torba zostały znalezione na ścieżce prowadzącej do łowiska, razem z tym, co udało mu się złowić, około dwudziestu metrów od brzegu jeziora.
– Myśli pan, że należałoby pójść tym tropem? – spytał Wisting i jeszcze raz przeczytał linijkę tekstu.
– Są pewne okoliczności, o których powinniście wiedzieć – odparł Lyngh i wstał. – Próbowałem przekazać wam tę sprawę, ale nie ma jej w archiwum.
– Nie?
– Przejęła ją ekipa cold cases – wyjaśnił prokurator. – Rozważają wznowienie sprawy.
Komisarz miał doświadczenie we współpracy z nowym zespołem w Kripos, który zajmował się starymi nierozwiązanymi sprawami.
– Który ze śledczych jest za to odpowiedzialny?
– Adrian Stiller.
– Znam go – przytaknął Wisting.
– Czy może go pan wtajemniczyć w sprawę?
Komisarz przeniósł wzrok na horyzont.
– Ściśle rzecz biorąc, nie bardzo – odparł. – Nie, jeśli mam zachować kontrolę, ale możliwe, że znajdę inne rozwiązanie.
Odprowadzili prokuratora do samochodu, zaparkowanego w dolnej części drogi.