Йорн Лиер Хорст

Seria o komisarzu Williamie Wistingu


Скачать книгу

wskazując głową kuchnię.

      W odpowiedzi Line uśmiechnęła się tylko i zniknęła za rogiem. Wisting wstawił szklanki do zmywarki i stojąc w oknie, odprowadził córkę wzrokiem. Z jej ogrodu czmychnął pod ogrodzeniem czarny kot. Otarł się o latarnię i pobiegł dalej. Gdy zniknął w ciemnościach, Wisting usiadł z notesem przy kuchennym stole.

      Numer telefonu, kawałek przewodu, klucz, kilka niezidentyfikowanych odcisków linii papilarnych i przybliżony przedział czasowy. To wszystko, co mieli. Poza tym mieli Bernharda Clausena. Odpowiedź kryła się w jakimś zdarzeniu z jego przeszłości. Zdarzeniu lub sytuacji, która umożliwiła mu zgarnięcie niewyobrażalnej sumy pieniędzy. Tak jak we wszystkich innych sprawach, istniał jakiś punkt przecięcia. I właśnie tam należało szukać rozwiązania zagadki.

      Przyglądał się uważnie osi czasu, którą zdążył narysować. W ten sposób zaczynał każde śledztwo. Notował punkty w czasie, słowa klucze i drobne przypomnienia. W chwilach nieuwagi rysował też gdzieniegdzie długopisem bazgroły, znaczki i małe obrazki.

      Bernhard Clausen miał długie i ciekawe życie, ale wydarzenie, na które Wisting zwrócił uwagę, nie było związane z polityką. Chodziło o syna. O Lennarta Clausena.

      Bernhard Clausen opowiedział o wypadku w obszernym wywiadzie, którego udzielił, gdy wrócił do polityki. Jego syn zginął w wypadku motocyklowym na Kolsås w gminie Baerum w nocy z 29 na 30 września 2003 roku. Był wtedy z dwoma kolegami. Wykonywał manewr wyprzedzania, ale stracił kontrolę nad pojazdem i wypadł z drogi. Poniósł śmierć na miejscu.

      Po śmierci syna Bernhard nie miał już żadnej bliższej rodziny. Nikogo, z kim w naturalny sposób mógłby dzielić swoje najskrytsze myśli, pragnienia i tajemnice. Nikogo, kogo mógłby się poradzić. Mimo to Wisting zanotował dwa nazwiska. Guttorm Hellevik był wieloletnim szefem Partii Pracy w Oslo, a przy okazji świadkiem Clausena na ślubie i jego bliskim przyjacielem. Drugie nazwisko, które pojawiło się w kilku artykułach, to Edel Holt. Sam Bernhard Clausen wyraził się o niej, że była jego wierną towarzyszką w polityce. W innym artykule nazwano ją „kobietą, która stała za wielkim mężczyzną”.

      Minęła północ, gdy Wisting wstał od stołu. Poszedł do łazienki, wziął szczoteczkę do zębów i myjąc je, przeszedł się po domu, żeby sprawdzić, czy wszystkie drzwi i okna są dokładnie zamknięte.

      6

      Jakiś dźwięk dobiegający z oddali wyrwał go ze snu. Wisting, leżąc, starał się go zlokalizować. Na zewnątrz było jeszcze ciemno. Zegar w radiu na nocnym stoliku pokazywał 5:13.

      Odsunął kołdrę i postawił stopy na podłodze. Nasłuchiwał, ale dźwięk ucichł.

      Wstał, poszedł do łazienki, żeby się załatwić. Wracając do sypialni, znowu go usłyszał. Dochodził z głębi domu, a dokładniej z piwnicy.

      Nowy system alarmowy, przypomniał sobie.

      Przez chwilę szukał kluczy. W końcu udało mu się otworzyć drzwi do salonu w piwnicy. Słyszał wyraźnie, że dźwięk dobiega właśnie stamtąd.

      Włączył światło i wszedł do środka. Panel alarmowy zaczął migać, żądając wprowadzenia kodu dostępu. Wstukał cztery cyfry. Dźwięk, który go obudził, miał swoje źródło w innej części pokoju. Wisting ruszył za dźwiękiem. Nagle zrozumiał, że to był dzwonek telefonu komórkowego Bernharda Clausena. Komórka leżała na stole razem z jego portfelem i złotym zegarkiem. Poprzedniego dnia Mortensen podłączył ją do ładowarki.

      Wisting podniósł telefon, chcąc wyłączyć dźwięk. Na wyświetlaczu błyskał napis „Firma ochroniarska”. Komisarz zawahał się na sekundę, po czym odebrał.

      – Tak, słucham?

      – Czy rozmawiam z panem Bernhardem Clausenem? – spytał młody kobiecy głos.

      – Mówię w jego imieniu – odparł komisarz. – Chodzi o alarm?

      Kobieta wyjaśniła, że dzwoni z centrali firmy ochroniarskiej Guardco.

      – Otrzymaliśmy fałszywe zgłoszenie z Hummerbakken 102 – oznajmiła. – Czy obecnie znajduje się pan pod tym adresem?

      – Jakie fałszywe zgłoszenie? – zainteresował się Wisting.

      – Trzy razy wprowadzono błędny kod – odparła. – Nasz ochroniarz już tam jedzie. Potrzebuję hasła, by móc wyłączyć alarm.

      – Nie ma mnie tam teraz.

      – Dziwne – skomentowała, ale wyraźnie nie była to reakcja na słowa Wistinga, lecz na coś, co kobieta zobaczyła na ekranie swojego komputera.

      – Co takiego?

      – Właśnie włączył się alarm przeciwpożarowy – wyjaśniła. – W tym samym miejscu.

      Wisting zaklął i kazał jej wezwać straż pożarną, a sam błyskawicznie wrzucił na siebie ubranie i wybiegł do samochodu.

      Już z daleka widać było żółtą łunę na tle nocnego nieba. Im bardziej się zbliżał, tym łuna stawała się intensywniejsza.

      Na miejscu nie zastał ani policji, ani straży pożarnej, tylko samochód firmy ochroniarskiej z włączonymi światłami awaryjnymi. Wisting wyminął pojazd i zjechał na trawiastą polanę nad wodą, żeby nie zawadzać, gdy zjawią się wozy straży pożarnej. Wysiadł z samochodu i natychmiast poczuł żar. Pomarańczowe, żółte i czerwone języki ognia otaczały cały domek letniskowy.

      Nagle eksplodowało okno. Kilkoro sąsiadów z okolicznych domków, którzy stali zbici w ciasną gromadę, cofnęło się instynktownie. Płomienie buchnęły w górę, zajęły ściany i podchodziły pod dach.

      Wisting biernie się temu przyglądał, tak jak pozostali gapie. Suche drewno trzeszczało i pękało z hukiem. Pod wpływem żaru skóra twarzy i rąk wydawała się sztywna.

      Niebieskie płomienie wystrzeliły przez dach. Palące się drewniane elementy i wielkie czerwone iskry poszybowały w górę. Ochroniarz poprosił ludzi, żeby wycofali się na bezpieczną odległość.

      Po kilku minutach usłyszeli pierwsze syreny alarmowe. Za dwoma wozami straży pożarnej jechał policyjny radiowóz.

      Strażacy zaczęli gasić pożar wodą, którą mieli w zbiornikach, a równocześnie rozwijali węże pożarnicze w kierunku jeziora.

      Wisting przedstawił się funkcjonariuszom z patrolu. Nie wdając się w szczegóły, poinformował ich o alarmach i o tym, że domek letniskowy stał pusty.

      Ochroniarz podszedł do swojego samochodu. Wisting ruszył za nim i dał mu znać, żeby na niego poczekał. Wylegitymował się i spytał, czy mężczyzna niczego nie zauważył.

      – Jak to wyglądało, kiedy zjawił się pan na miejscu? Czy któraś część domu paliła się mocniej od pozostałych?

      – Płomienie były największe z tyłu domu – wyjaśnił mężczyzna. – Zdaje się, że właśnie tam wybuchł pożar.

      – Spotkał pan kogoś po drodze?

      Ochroniarz potrząsnął przecząco głową.

      – Ludzie z okolicznych domków dotarli tu przede mną.

      – A jacyś inni kierowcy?

      – Minąłem jakieś samochody, ale nie zwróciłem na nie uwagi. – Otworzył drzwi auta i usiadł za kierownicą. – Dlaczego pan pyta? Myśli pan, że doszło do podpalenia?

      – Rozmawiałem z pracownicą pańskiej centrali – odparł Wisting. – Ktoś trzykrotnie wpisał błędny kod dostępu, zanim włączył się alarm przeciwpożarowy.