– Co mówiłeś?
– Cisza, kurwa! – Wróblik uciął sprzeczkę. – Gramy.
Kości znów potoczyły się po stoliku.
– Zabrakło – powtórzył cichutko Fiedia.
– Musisz poczekać – powiedział do niego Wróblik – to ci pokażę.
– Uhm. Cipkę, jak sikasz, kucając.
Nawet Emila rozbawiła taka riposta. Tyle że właśnie tym zwrócił uwagę Fiedii.
– A ty, kocie zajebany, co się cieszysz? Czego tu szukasz?
– Co? Kot tutaj? – oburzył się Czereśniak. – Jak do tego doszło?
– Normalnie. Wszedł sobie.
– I drzwi zamknął – dodał Wróblik. – Ostrożnie, żeby ogona nie przyciąć.
– To wydarzenie nadzwyczajne. Dyżurnemu trzeba zgłosić! – Czereśniak chwycił się za skronie. – Młodzieżowiec wchodzi do szatni kadry bez pozwolenia. Skandal!
– No i chuj. Graj – ponaglał Wróblik.
– Nie no i chuj! To trzeba wyjaśnić. Postępowanie wszcząć. Co to, kurwa, za wchodzenie do szatni kadry bez pozwolenia? – Czereśniak zmarszczył brwi.
– Pukałem.
– Ciekawe kogo.
– Zamknij się, Wróblik! – uciszył kolegę Czereśniak. – Młodego pytam, nie ciebie. Pukałeś? Ciekawe, że nikt tego nie słyszał.
– Pewnie pukałem za cicho – odparł Emil, stawiając flaszkę żytniej na stole.
Marek Grechuta zanucił w radiu pierwsze słowa piosenki Dni, których nie znamy. Fiedia kiwnął głową na Wróblika. Czereśniak otworzył usta jak dziecko.
– Przyszedłem po radę – powiedział Emil. – Jeśli można.
Czereśniak odchylił się na oparciu krzesła, wysunął dolną wargę i przetarł dłonią łysinę. Wróblik wstał i podszedł do szafki. Sekundę później postawił na stole trzy kieliszki. Potem, patrząc w oczy Czereśniaka, w milczeniu dostawił czwarty.
– Zuch chłopak. – Fiedia przerwał milczenie. – Ja słyszałem, jak pukał. I to wyraźnie. W drzwi pukał. I to ja go tutaj wpuściłem.
– No, może tak było. – Czereśniak podrapał się za uchem. – Od strzelania coraz gorzej z moimi uszami. Waryńskiego masz?
Emil z uśmiechem położył na stole stuzłotowy banknot.
– Zajebiście! – Wróblik potarł dłonie. – No to gramy.
Nim opróżnili litrową butelkę, Emil przegrał wszystkie partie, jednak przy ostatnim rozlaniu wygrał, wzbudzając podziw. Następnie wyjął z plecaka pół litra, czym wywołał aplauz.
– Co tutaj robisz? – zapytał wreszcie Fiedia. – Dlaczego zostałeś gliną?
– Chcę robić coś pożytecznego.
– Naprawdę w to wierzysz?
– Tak.
– Bo jesteś idiotą – stwierdził Wróblik. – Teraz patrzcie, wyrzucę małego pokerka.
– Małego to masz chujka – sapnął Czereśniak.
– Przecież narażamy się, poświęcamy rodziny, zdrowie, a czasem życie za naród – bronił się Emil. – Nie mam racji?
– Chrystus też się poświęcił – zakpił Fiedia. – Za naród Izraela. I go wywlekli na górę, a potem zabili. Ten twój naród na ciebie sra. Nie na ciebie konkretnie, szeregowego Emila Stompora, ale na policjanta, który dba o jego życie, zdrowie i bezpieczeństwo.
– I na mnie też sra – dodał Czereśniak. – A na Wróblika szczególnie. On cały jest w gównie, obsrany od pięt po czubek głowy.
– Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej. Dla narodu – rzekł Fiedia, napełniając kieliszek. – Jesteśmy niepotrzebną formacją, na usługach rządzących. Nigdy nas nie ma tam, gdzie jesteśmy potrzebni, spóźniamy się i czepiamy porządnych obywateli, którzy płacą podatki i teraz mogą już wszystko. Więc przestań pierdolić tu o narodzie, poświęcaniu się i innych tego typu bzdurach.
– Wstąpiłem do policji, bo chcę robić coś dobrego. Tym bardziej że czasy się zmieniły.
– Trzeba było zostać strażakiem – skwitował Fiedia. – Śmieszy mnie twój idealizm. Tak, zmienił się ustrój, ale nie myśl, że nowa władza uczyni naród bogatym, szczęśliwym i wolnym. Druga Japonia to pierdolenie pod publikę. Sprzedadzą Polskę w imię prywatnych interesów i pełnego koryta. Naród tego teraz nie widzi, zobaczy to za pięć, dziesięć lat. Jak wypierdolą ich z roboty, bo poupadają zakłady, albo dostaną wpierdol, bo policjant nie będzie mógł nic zrobić bandycie.
– Właśnie dlatego zostałem gliną.
– Uhm. A czy widzisz, że wiąże się nam ręce nowymi ustawami?
– Prawo się zmienia.
– Prawo jest jak płot. Tygrys przez płot przeskoczy, szczur się przez płot prześlizgnie, a bydło stoi. Nowa władza robi z nas gówno. Jeszcze wiele razy usłyszysz o sobie, że jesteś kurwą, nierobem, skurwysynem, jebanym psem i policyjną szmatą. Wiele razy nie wrócisz na kolację, służąc wiernie narodowi, zaraz po tym, jak byle gnojek cię opluje. Założysz rodzinę, ale zamiast wcinać karpia w wigilię, będziesz starał się rozwiązać problemy innych, którzy w przypływie katolickiego miłosierdzia na Boże Narodzenie obrzucają się stekiem wyzwisk, ale tobie nikt nie pomoże.
Emil słuchał.
– Naród będzie trwał w sylwestrowym uścisku, a ty będziesz jeździł od interwencji do interwencji, bo twój pijany naród będzie przykładał sobie pięści do twarzy. Zrozum to. Będzie ci łatwiej. I nie myśl tak, jak myślisz teraz, bo spłoniesz jak papier. Zresztą nie nadajesz się tutaj.
– Co?
– Na słuch ci od wódki padło? Nie nadajesz się na zomola.
– Dlaczego?
– Musisz popracować nad swoją twarzą. Jest zbyt uczciwa, a ty jesteś za mądry. No dobra, lepiej powiedz, co cię do nas sprowadza. Co chcesz wiedzieć?
Emil opowiedział o zadaniu z kryminalistyki, o rozmowie z Drożdżakiem i wątpliwościach. Przyznał się do swoich kwalifikacji. Fiedia łypnął na niego i wyrzucił sześć jedynek. Czereśniak chrapał na krześle z opuszczoną bezwładnie głową, a Wróblik zasnął z policzkiem przyklejonym do ceraty.
– Masz.
– Nie palę.
– Wiem – pokiwał głową Fiedia. – I tak zaczniesz. W tej robocie każdy pali i pije. Jak nie pije, to podpierdala, a takich nikt nie lubi. Więc po co czekać?
– W porządku. – Emil wyjął papierosa.
– Jeśli nie chcesz skończyć jak ja czy on – wskazał Wróblika – nie zastanawiaj się. Jedź do tych Katowic. Widać naród cię potrzebuje.
Chłopak spojrzał w oczy starego gliny. Fiedia uśmiechnął się, lecz na jego twarzy nie było radości. Kilka lat później Emil przypomniał sobie tę noc i ten sam gorzki uśmiech, widząc własne odbicie w lustrze.
22
Osiemdziesięciotonowa lokomotywa w oliwkowo-zielonym kolorze już rozpędzała skład, kiedy Emil wbiegł na peron.
–