Aleksander Sowa

Gwiazdy Oriona


Скачать книгу

      – Co mówiłeś?

      – Cisza, kurwa! – Wróblik uciął sprzeczkę. – Gramy.

      Kości znów potoczyły się po stoliku.

      – Zabrakło – powtórzył cichutko Fiedia.

      – Musisz poczekać – powiedział do niego Wróblik – to ci pokażę.

      – Uhm. Cipkę, jak sikasz, kucając.

      Nawet Emila rozbawiła taka riposta. Tyle że właśnie tym zwrócił uwagę Fiedii.

      – A ty, kocie zajebany, co się cieszysz? Czego tu szukasz?

      – Co? Kot tutaj? – oburzył się Czereśniak. – Jak do tego doszło?

      – Normalnie. Wszedł sobie.

      – I drzwi zamknął – dodał Wróblik. – Ostrożnie, żeby ogona nie przyciąć.

      – To wydarzenie nadzwyczajne. Dyżurnemu trzeba zgłosić! – Czereśniak chwycił się za skronie. – Młodzieżowiec wchodzi do szatni kadry bez pozwolenia. Skandal!

      – No i chuj. Graj – ponaglał Wróblik.

      – Nie no i chuj! To trzeba wyjaśnić. Postępowanie wszcząć. Co to, kurwa, za wchodzenie do szatni kadry bez pozwolenia? – Czereśniak zmarszczył brwi.

      – Pukałem.

      – Ciekawe kogo.

      – Zamknij się, Wróblik! – uciszył kolegę Czereśniak. – Młodego pytam, nie ciebie. Pukałeś? Ciekawe, że nikt tego nie słyszał.

      – Pewnie pukałem za cicho – odparł Emil, stawiając flaszkę żytniej na stole.

      Marek Grechuta zanucił w radiu pierwsze słowa piosenki Dni, których nie znamy. Fiedia kiwnął głową na Wróblika. Czereśniak otworzył usta jak dziecko.

      – Przyszedłem po radę – powiedział Emil. – Jeśli można.

      Czereśniak odchylił się na oparciu krzesła, wysunął dolną wargę i przetarł dłonią łysinę. Wróblik wstał i podszedł do szafki. Sekundę później postawił na stole trzy kieliszki. Potem, patrząc w oczy Czereśniaka, w milczeniu dostawił czwarty.

      – Zuch chłopak. – Fiedia przerwał milczenie. – Ja słyszałem, jak pukał. I to wyraźnie. W drzwi pukał. I to ja go tutaj wpuściłem.

      – No, może tak było. – Czereśniak podrapał się za uchem. – Od strzelania coraz gorzej z moimi uszami. Waryńskiego masz?

      Emil z uśmiechem położył na stole stuzłotowy banknot.

      – Zajebiście! – Wróblik potarł dłonie. – No to gramy.

      Nim opróżnili litrową butelkę, Emil przegrał wszystkie partie, jednak przy ostatnim rozlaniu wygrał, wzbudzając podziw. Następnie wyjął z plecaka pół litra, czym wywołał aplauz.

      – Co tutaj robisz? – zapytał wreszcie Fiedia. – Dlaczego zostałeś gliną?

      – Chcę robić coś pożytecznego.

      – Naprawdę w to wierzysz?

      – Tak.

      – Bo jesteś idiotą – stwierdził Wróblik. – Teraz patrzcie, wyrzucę małego pokerka.

      – Małego to masz chujka – sapnął Czereśniak.

      – Przecież narażamy się, poświęcamy rodziny, zdrowie, a czasem życie za naród – bronił się Emil. – Nie mam racji?

      – Chrystus też się poświęcił – zakpił Fiedia. – Za naród Izraela. I go wywlekli na górę, a potem zabili. Ten twój naród na ciebie sra. Nie na ciebie konkretnie, szeregowego Emila Stompora, ale na policjanta, który dba o jego życie, zdrowie i bezpieczeństwo.

      – I na mnie też sra – dodał Czereśniak. – A na Wróblika szczególnie. On cały jest w gównie, obsrany od pięt po czubek głowy.

      – Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej. Dla narodu – rzekł Fiedia, napełniając kieliszek. – Jesteśmy niepotrzebną formacją, na usługach rządzących. Nigdy nas nie ma tam, gdzie jesteśmy potrzebni, spóźniamy się i czepiamy porządnych obywateli, którzy płacą podatki i teraz mogą już wszystko. Więc przestań pierdolić tu o narodzie, poświęcaniu się i innych tego typu bzdurach.

      – Wstąpiłem do policji, bo chcę robić coś dobrego. Tym bardziej że czasy się zmieniły.

      – Trzeba było zostać strażakiem – skwitował Fiedia. – Śmieszy mnie twój idealizm. Tak, zmienił się ustrój, ale nie myśl, że nowa władza uczyni naród bogatym, szczęśliwym i wolnym. Druga Japonia to pierdolenie pod publikę. Sprzedadzą Polskę w imię prywatnych interesów i pełnego koryta. Naród tego teraz nie widzi, zobaczy to za pięć, dziesięć lat. Jak wypierdolą ich z roboty, bo poupadają zakłady, albo dostaną wpierdol, bo policjant nie będzie mógł nic zrobić bandycie.

      – Właśnie dlatego zostałem gliną.

      – Uhm. A czy widzisz, że wiąże się nam ręce nowymi ustawami?

      – Prawo się zmienia.

      – Prawo jest jak płot. Tygrys przez płot przeskoczy, szczur się przez płot prześlizgnie, a bydło stoi. Nowa władza robi z nas gówno. Jeszcze wiele razy usłyszysz o sobie, że jesteś kurwą, nierobem, skurwysynem, jebanym psem i policyjną szmatą. Wiele razy nie wrócisz na kolację, służąc wiernie narodowi, zaraz po tym, jak byle gnojek cię opluje. Założysz rodzinę, ale zamiast wcinać karpia w wigilię, będziesz starał się rozwiązać problemy innych, którzy w przypływie katolickiego miłosierdzia na Boże Narodzenie obrzucają się stekiem wyzwisk, ale tobie nikt nie pomoże.

      Emil słuchał.

      – Naród będzie trwał w sylwestrowym uścisku, a ty będziesz jeździł od interwencji do interwencji, bo twój pijany naród będzie przykładał sobie pięści do twarzy. Zrozum to. Będzie ci łatwiej. I nie myśl tak, jak myślisz teraz, bo spłoniesz jak papier. Zresztą nie nadajesz się tutaj.

      – Co?

      – Na słuch ci od wódki padło? Nie nadajesz się na zomola.

      – Dlaczego?

      – Musisz popracować nad swoją twarzą. Jest zbyt uczciwa, a ty jesteś za mądry. No dobra, lepiej powiedz, co cię do nas sprowadza. Co chcesz wiedzieć?

      Emil opowiedział o zadaniu z kryminalistyki, o rozmowie z Drożdżakiem i wątpliwościach. Przyznał się do swoich kwalifikacji. Fiedia łypnął na niego i wyrzucił sześć jedynek. Czereśniak chrapał na krześle z opuszczoną bezwładnie głową, a Wróblik zasnął z policzkiem przyklejonym do ceraty.

      – Masz.

      – Nie palę.

      – Wiem – pokiwał głową Fiedia. – I tak zaczniesz. W tej robocie każdy pali i pije. Jak nie pije, to podpierdala, a takich nikt nie lubi. Więc po co czekać?

      – W porządku. – Emil wyjął papierosa.

      – Jeśli nie chcesz skończyć jak ja czy on – wskazał Wróblika – nie zastanawiaj się. Jedź do tych Katowic. Widać naród cię potrzebuje.

      Chłopak spojrzał w oczy starego gliny. Fiedia uśmiechnął się, lecz na jego twarzy nie było radości. Kilka lat później Emil przypomniał sobie tę noc i ten sam gorzki uśmiech, widząc własne odbicie w lustrze.

      22

      Osiemdziesięciotonowa lokomotywa w oliwkowo-zielonym kolorze już rozpędzała skład, kiedy Emil wbiegł na peron.

      –