ubtitle>Diana Palmer
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Bowie wrócił do domu dopiero późnym wieczorem we wtorek. Podczas jego nieobecności Gaby szukała informacji na temat projektowanej inwestycji Bio-Ag i zastanawiała się, w jaki sposób przedstawić w swoim artykule dwa punkty widzenia na plany tej firmy. Jeden z nich miał niestety tylko jednego orędownika – Bowiego. W każdym razie tak się jej wydawało, dopóki Bob Chalmers nie zaproponował, aby we wtorek rano spotkała się w redakcji z dwojgiem mieszkańców Lassiter. Gdy zjawiła się o oznaczonej porze, dokonał prezentacji.
– To señora Marguerita Lopez – przedstawił elegancką ciemnowłosą kobietę – oraz jej syn Ruiz. A to dziennikarka, o której mówiłem – zwrócił się do gości. – Panna Gaby Cane pracuje w redakcji gazety w Phoenix, ale mam nadzieję, że wkrótce przeniesie się do nas.
– Con mucho gusto en conocerles. – Witając się z panią Lopez i jej synem, Gaby posłużyła się grzecznościowym zwrotem hiszpańskim, odpowiednikiem „Miło mi państwa poznać”.
– Mówię po angielsku – odparła z uśmiechem señora Lopez. – Z przyjemnością się z panią spotkam. Jak wiem, jest pani przyrodnią siostrą Bowiego McCayde’a.
– To nie tak. W swoim czasie zostałam adoptowana przez jego rodziców – wyjaśniła Gaby.
– Nieważne – włączył się Ruiz, spoglądając na Gaby ciemnymi oczami. – Uważamy, że on ma rację. Reprezentujemy niewielką grupę właścicieli ziemskich z obrzeży Casa Rio. A oto czego się boimy.
Rzucił na biurko Boba kilka zdjęć. Gaby uważnie się im przyjrzała. Pokazywały dewastację górnych warstw gleby, które dosłownie pogrzebały figurujące na fotografii ranczo do trzeciego szczebla płotu otaczającego zagrodę.
– To erozja – wyjaśnił Ruiz. – Rezultat zbyt intensywnej uprawy roli na terenach pustynnych. Jak pani widzi, ci z nas, którzy mieszkają w pobliżu projektowanego przedsięwzięcia, mają do stracenia tak samo dużo jak Bowie. Nie jest osamotniony, ma popleczników w Lassiter.
– Nie bez przyczyny mówi się z reguły o dwóch stronach medalu – zauważyła Gaby, siadając na krześle.
Włączyła magnetofon i przystąpiła do wywiadu z Lopezami.
Do Casa Rio wróciła późno, po obiedzie. Nie spostrzegła ani Aggie, ani Neda. Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie niedzieli, kiedy to wrócili we trójkę z kościoła. Po pewnym czasie zastała Aggie w ramionach Neda, namiętnie całujących się pod drzewem, czego im szczerze pozazdrościła. Nigdy nie doświadczyła takich emocji, choć lubiła, kiedy Bowie ją obejmował i całował. Sposób, w jaki tych dwoje do siebie przywarło, podsunął jej myśl, że w ich pocałunku kryje się coś więcej niż tylko przyjemność. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie zdolna do tak silnych uczuć jak tych dwoje.
W kuchni zastała Montoyę mamroczącego coś do siebie pod nosem.
– O co chodzi? – spytała, nalewając kawy do kubka.
– Tia Elena pociesza Aggie – odrzekł z westchnieniem Montoya.
– Dlaczego? – zdziwiła się Gaby.
– Odbyli pierwszą sprzeczkę. – Montoya wzruszył ramionami.
– Bardzo ostrą?
– Señor Courtland godzinę temu pojechał na lotnisko.
– Co takiego?! – Gaby nie wierzyła własnym uszom.
– Był wściekły, natomiast Aggie płakała – opowiadał Montoya. – Nie wiemy, co się stało, jedynie że zaszło między nimi coś bardzo złego. Tego się bałem. Wzięli za duże tempo. Tak mało o sobie wiedzą.
– Przykro mi to mówić, ale Bowie będzie wniebowzięty – orzekła Gaby, odstawiając kubek z nietkniętą kawą. – Pójdę do Aggie – dodała, zmierzając do wyjścia z kuchni.
– Bowie dzwonił z Teksasu! – zawołał za nią Montoya. – Pojawi się przed wieczorem.
Gaby zatrzymała się w progu.
– Z Teksasu?
– Tak.
– Rozmawiał z Nedem albo Aggie?
– Nie, ze mną – odrzekł Montoya.
Tylko z jednej przyczyny Bowie znalazł się w Teksasie, pomyślała Gaby, idąc na piętro, do pokoju Aggie.
Zastała ją leżącą na szerokim łóżku, z twarzą wciśniętą w poduszkę. Szlochała. Tia Elena, która przycupnęła obok, patrzyła na nią z zatroskaniem.
– Gracias a Dios – szepnęła na widok wchodzącej Gaby. – Dzięki Bogu, jesteś.
Wymieniły znaczące spojrzenia i gospodyni szybko się ulotniła.
– Co się stało? – Gaby zwróciła się do przybranej matki i przysiadła na brzegu łóżka.
– Wyjechał. – Aggie zarzuciła jej ręce na szyję. – Wyjechał i to wszystko moja wina!
– O co poszło?
– Chciał, żebym zostawiła Casa Rio – wyjaśniła Aggie, pochlipując – i zamieszkała na odludziu w Wyoming z niedźwiedziami grizzly. Mało tego, doiła krowy i wypiekała chleb. – Pociągnęła nosem. – Powiedział, że jego żona starannie zajmowała się gospodarstwem. Niedobrze mi się robi od tego słuchania o jego żonie.
Gaby pogładziła krótkie włosy Aggie i zauważyła:
– Mieliście dla siebie mało czasu. Dałaś mu szansę?
– Wystarczającą, aby zrozumiał, że nie jestem stworzona do takiego życia, jakie dla nas zaplanował – pożaliła się Aggie. – Wiem, że jestem niefrasobliwa i że nie jestem przyzwyczajona do wykonywania prac w domu. W przeciwnym razie po co miałabym zatrudniać Montoyę i Tię Elenę? Nie potrafię gotować, bo nigdy nie musiałam tego robić. Idę o zakład, że nie wydoiłabym żadnej krowy. Co przyszło mu do głowy? To niedorzeczne!
– Co mu powiedziałaś? – spytała Gaby.
– Jak to co? To oczywiste, iż nie zamierzam zostawić Casa Rio i zamieszkać w chałupie w Wyoming. Przeboleję rozstanie. To było tylko wakacyjne zauroczenie. – Aggie odwróciła wzrok i dodała: – Powiedział, że jak dla niego jestem za nowoczesna.
– Za nowoczesna? – Gaby zmarszczyła czoło.
– Nie miałam nic przeciwko temu, żebyśmy się kochali przed ślubem, ale on oświadczył surowo, że tam, skąd pochodzi, takich rzeczy się nie robi. – Aggie lekko się zaczerwieniła i dorzuciła: – Cóż, tam, skąd ja pochodzę, także czeka się do ślubu. Tyle że tak bardzo go pragnęłam! – wyjawiła. – Tymczasem wstał i odszedł!
Gaby nie mogła udawać, że rozumie, bo nigdy nie odczuwała tak silnych emocji. Poklepała przybraną matkę po ramieniu i rzuciła kilka słów pocieszenia.
Aggie usiadła i potarła zaczerwienione oczy, po czym oznajmiła:
– Ned nie wróci, a ja zdążyłam podczas przyjęcia dla przyjaciół i sąsiadów ogłosić nasze zaręczyny. Będę musiała je odwołać. Co sobie ludzie pomyślą… – Urwała i znowu łzy pociekły jej po policzkach. – Och, Gaby!
– Za bardzo przejmujesz się opinią innych – stwierdziła stanowczo Gaby. – W każdym razie od czasu do czasu – dodała, aby dodatkowo nie denerwować przybranej matki. – A teraz otrzyj łzy i chodźmy napić się kawy. Musisz wziąć się w garść przed powrotem Bowiego. Chyba nie chciałabyś, żeby triumfował?
– Bowie przyjeżdża?! Nie darmo się mówi, że nieszczęścia chodzą parami. Na pewno mnie obśmieje.
– Nie będzie tak źle – zapewniła ją Gaby, chociaż w głębi duszy nie była o tym przekonana. – A teraz chodźmy. Lepiej się poczujesz, jak zjesz i wypijesz. Jadłaś coś?
– Nie, i nie mam ochoty. – Aggie pokręciła głową.
– Nic dziwnego, że jesteś w tak ponurym nastroju. Spadł ci poziom cukru – stwierdziła Gaby. – Głowa do