– powtórzyła dobitnie. – Chyba nie sądził, że przyniósł mnie bocian? Nie tłumacz go. To jest choroba, ale nie wszystko da się nią usprawiedliwić. – Julka naczytała się o zespole Otella aż nadto i nie potrafiła pojąć, czemu matka tak uparcie próbuje bronić byłego męża. – To nie ma żadnego znaczenia. Tata od zawsze taki był. Sama opowiadałaś, że w czasie wesela zrobił ci scenę, bo zatańczyłaś ze starostą i z jakimś wujkiem. Z wujkiem, czyli z krewnym. – Wzniosła do góry ręce. – Zresztą psycholożka mówiła, że to dotyka różnych mężczyzn. Bezdzietnych i kawalerów, którzy jeszcze się nie oświadczyli. Po prostu. Odbiło mu i tyle.
– Przecież się leczy.
– W więzieniu? – Julka potrząsnęła głową. – Już to widzę. W najlepszym razie dają mu leki. Ciekawe, czy je bierze.
– Wierzę, że tak. Czasami próbuję zrozumieć, dlaczego się z nim związałam. Myślę, że czułam się bardzo samotna, mimo że miałam ciebie; bez nadziei, że ułożę sobie życie i znów nie wydarzy się coś okropnego, jak śmierć twojego prawdziwego taty. Zakochałam się jak idiotka w pierwszym lepszym facecie, który był zaradny, przystojny, okazywał mi dobroć i zainteresowanie, a przede wszystkim zapewnił poczucie bezpieczeństwa. Pozorne oczywiście. Jestem ciekawa, czy Bogdan zdawał sobie sprawę, że wystarczyło rzucić mi jakiś ochłap, a ja od razu jadłam z ręki. Zmanipulował mnie, omamił. Schlebiały mi jego zazdrość i zaborczość. Niepojęte, jak mogłam tak koncertowo spieprzyć sobie życie.
– To on wszystko zepsuł. Nie ty. Zamiast gadać o moich wakacjach, rozmawiamy o nim. Nie chcę tak.
– Ja też nie chcę. – Teresa zatrzymała na córce zmęczone spojrzenie.
– Więc trzeba coś z tym zrobić. Stop! – Julia wyciągnęła przed siebie wyprostowaną dłoń. – Stop. Nic nie mów. Później o tym pogadamy.
– Dobrze.
– Dostanę wreszcie coś do jedzenia?
* * *
Julia nie mogła przeboleć, że jej ukochana mama nie je, nie śpi, nie rozmawia. Bez słowa wychodziła do pracy i tak samo w milczeniu z niej wracała. Kiedyś było inaczej. Frunęła do firmy jak na skrzydłach. Od lat pracowała w biurze rachunkowym w centrum Wrocławia, była ceniona za swoją fachowość i szybkość. Teraz, gdy dowiedziała się, że Bogdan wychodzi, wszystko na powrót w niej zgasło. Na nic zdała się prawie roczna psychoterapia, którą zaczęła wkrótce po osadzeniu męża. Poczucie obezwładniającego zagrożenia znów na nią spadło i nie pozwalało normalnie funkcjonować, a była przecież nadal młodą i atrakcyjną kobietą, mogącą cieszyć się życiem, a może nawet związać się z kimś innym? Chociaż to ostatnie ani jej było w głowie.
Jeśli Teresa sądziła, że będzie tylko gorzej, a gdy nieubłaganie nadejdzie marzec, jej życie zmieni się w koszmar, była w błędzie. Oczywiście próbowała szukać pomocy. Odwiedziła kilku prawników, poszła do fundacji opiekującej się ofiarami przemocy, zaprosiła dzielnicowego, świetnie znającego sytuację Rumianków, a zwłaszcza historię mało szczytnych dokonań Bogdana Rumianka, ale to wszystko traciło znaczenie w obliczu jej myśli, koszmarnych snów i coraz mocniej ogarniającej paniki.
I kiedy zaczął się sierpień, a ona już prawie straciła nadzieję, że powstrzyma czas, Julia poprosiła ją o rozmowę.
O ich nowym miejscu na ziemi...
* * *
Czy Julia miała wątpliwości? A kto by ich nie miał w takiej sytuacji? Przede wszystkim obawiała się, że temat, o ile w ogóle był jakiś temat, już dawno stał się nieaktualny. Niezliczoną ilość razy dziewczyna wklepywała numer Diamonda do telefonu i błyskawicznie go kasowała, jakby sam fakt wpisania szeregu cyferek mógł cokolwiek sprawić. W końcu się odważyła. Poczekała, aż mama wyjdzie do pracy, i nie myśląc zupełnie o ewentualnej różnicy czasowej, zadzwoniła do Diamonda. Zanim odebrał, czuła, że jej serce zastygło, ale gdy usłyszała jego głos, dziwnie obcy i ochrypły, skoczyło do galopu jak oszalałe.
– Halo. – Skupiła się, żeby mówić po angielsku, ale o dyskrecji kompletnie zapomniała. – Tu Julia Rumianek – przedstawiła się bezwiednie pełnym imieniem i nazwiskiem. – Czy rozmawiam z panem Diamondem Kingiem?
– Tak, przy telefonie.
– Nie wiem, czy mnie pamiętasz. Poznałeś mnie w Monako. – Zacisnęła mocniej palce na obudowie telefonu. – Julia z Polski.
– A! Panna Juliette? – Wyraźnie się ucieszył.
– Tak, to ja.
– I co u ciebie słychać?
– W porządku, dziękuję.
– Mam twój numer. – Zaśmiał się głośno. – Chyba że to numer kogoś innego.
– Mój.
– Mam spytać, czemu dzwonisz? Wiesz, która godzina?
Speszyła się okropnie. Usłyszała w tle coś podobnego do szelestu pościeli, a później odgłos gołych stóp wybijających niezbyt głośne, ale wyraźne kroki na posadzce.
– Trzecia w nocy. Obudziłaś mnie.
– Przepraszam. Jesteś w Stanach?
– A gdzie mam być?
– Nie wiem. W Monako?
– Nie jestem w Monako. Czemu dzwonisz?
– Chciałam z tobą porozmawiać.
– Oryginalny pomysł. Zważywszy na porę – dodał znaczącym tonem.
– Przepraszam. – Julia westchnęła, myśląc, że ten telefon to idiotyzm. – To nie będę ci przeszkadzać, śpij dalej.
– Hej, hej! Poczekaj! I tak już nie śpię. O co ci chodzi? Bo na pewno o coś ci chodzi, prawda?
– Czy tamta oferta jest aktualna? – Julia zacisnęła powieki w oczekiwaniu na odpowiedź.
– Tamta oferta?
– Wiesz która – wymamrotała, zawstydzona, że prawie nie mogła mówić.
– Ach, tamta?
Prawie widziała, jak Diamond wyszczerza swoje idealne filmowe uzębienie.
– Tamta owszem. A co? Zmieniłaś zdanie?
– A jeśli tak?
– Nie znając szczegółów? – Ewidentnie się z nią droczył.
– Wystarczą mi te, które zdradziłeś.
– Wychodzi na to, że powinniśmy poważnie pogadać. – W końcu się nad nią zlitował. – To kiedy?
– Kiedy co?
– Kiedy się spotkamy?
– A musimy?
– He, he, dziewczyno, naprawdę jesteś zabawna, tylko dlatego ci wybaczam. Pobudkę – dodał wyjaśniająco.
– Dobrze, spotkam się z tobą.
– Zapraszam. Mam całkiem niezły apartament, blisko Central Parku, więc powinno ci się podobać. Wprawdzie nie gościłem tu żadnej Polki, ale moje dotychczasowe przyjaciółki nie narzekały.
„On sika?!” – oburzyła się w duchu Julia. Zdobyła pewność, że właściwie zinterpretowała charakterystyczny odgłos, gdy po chwili dotarł do niej głośny szum spuszczanej wody. „Co za chamidło!”
– Nie przyjadę do ciebie! – fuknęła wkurzona.
– Nie przyjedziesz – zgodził się bez wahania. – Na razie