Odczekałam cierpliwie swoje. Nic.
Ponownie przycisnęłam guzik dzwonka. Cisza.
Naciskałam bez końca, aż wreszcie nie mogłam już dłużej wytrzymać napięcia. Poczułam, jak pod kołdrą robi się cieplej. Och, jak miło, jak przyjemnie. Rozmarzyłam się, przymknęłam powieki.
Otworzyłam oczy, było mi dobrze. I nagle przyszedł szok. Co ja zrobiłam? Boże, nie. Tylko nie to. Chyba się nie posikałam? W tym wieku? Zresztą, ile ja mam lat? Dlaczego nic nie pamiętam?
Poczułam się taka bezsilna, że zachciało mi się płakać. I rozpłakałam się nawet, ale wtedy głowa rozbolała mnie jeszcze bardziej. O Boże, to ja już nawet nie mogę sobie pozwolić na łzy. Co mi teraz pozostało? Nic. Leżę tu jak kłoda, sama, opuszczona, bez pamięci i do tego posikana. To już koniec. Umieram.
Ale nie umarłam. Umrzeć miałam parę sekund później, gdy otworzyłam oczy. Wpatrywał się we mnie Pinokio. Uśmiechał się nawet (nie wierzyłam jego sztucznemu uśmiechowi), a ja momentalnie oblałam się rumieńcem i potem. Chciałam zapaść się pod ziemię.
– Domagała się pani widzenia ze mną. Coś się dzieje? Pogorszyło się? Coś ze wzrokiem? Czy głowa bardziej boli?
Patrzyłam na niego i nie mogłam wydusić z siebie słowa. Nagle zdałam sobie sprawę, że wstrzymuję oddech, otworzyłam więc usta i ze świstem, łapczywie, wciągnęłam powietrze.
– Co pani dolega?
– N-nic…
– Jest pani rozpalona! – powiedział, przykładając dłoń do mojego czoła.
– Już wszystko w porządku… – udało mi się wydobyć z siebie.
– A jednak czoło ma pani mokre. Zadzwonię po siostrę, trzeba zmierzyć temperaturę. Niczego nie możemy ignorować.
To był mój koniec. Tak myślałam. Ale nie, jeszcze nie. Koniec miał nadejść za chwilę.
Pinokio spojrzał na kołdrę. Podążyłam za jego wzrokiem i serce stanęło mi w piersi. Kołdra robiła się coraz bardziej mokra. Wielkie koło rysowało się wyraźnie w miejscu bioder. Zabijcie mnie. Nie chcę żyć. Błagam, tylko nie to.
Siostra weszła do pokoju, a Pinokio wskazał ruchem ręki na kołdrę.
– Myślałem, że coś pacjentce dolega, i nie myliłem się. Proszę przebrać pościel.
Odwrócił się i wyszedł.
– No to porobiła! – Pielęgniarka skarciła mnie wzrokiem. – Taka stara, a się poszczała.
Rozpłakałam się.
ROZDZIAŁ 3
Znikający pacjenci
Kolejnego dnia przywieziono na salę kobietę około trzydziestki, po operacji. Leżała spokojnie cały dzień i nawet się nie ruszała, ale wieczorem zaczęła się skarżyć, że ma już tego dosyć i chce usiąść. Pielęgniarki latały wokół niej jak szalone. To dziwne, bo przy mnie tak nie skakały, pomyślałam. Kim ona niby jest? Papieżem? Chyba powinna tu obowiązywać zasada równości? Wypróbowałam to i z ciekawości zadzwoniłam. Nikt nie przyszedł. Co za ludzie! Jak tak można?!
– Jutro mnie wypuszczą z tej umieralni – westchnęła, spoglądając na mnie ciekawie.
Może umieralnia to nie najlepsze słowo, w końcu jednak żyjemy, pomyślałam, ale też miałam dość tego miejsca, więc w jakimś stopniu się z nią zgadzałam.
– Myślałam, że po operacji nie wypuszczają na drugi dzień – zauważyłam.
– E tam – machnęła ręką. – Po wycięciu wyrostka robaczkowego puszczają nawet od razu, jak się człowiek uprze.
Nagle zaczęła się śmiać. Przyjrzałam się jej uważniej, nie rozumiejąc powodu wesołości.
– Wygląda pani jak mumia z tymi bandażami na głowie.
– Dziękuję – powiedziałam chłodnym tonem. Głupia baba, pomyślałam, nie będę się do niej odzywała.
Ona, jakby nie zauważyła mojego chłodnego tonu, mówiła nadal donośnym głosem. Podparła się na łokciu i zaczęła mi się przyglądać uważniej.
– Czy ja pani czasem nie znam? Bo wydaje mi się, że skądś się znamy, tylko że te bandaże nie pozwalają mi zidentyfikować twarzy…
– Z pewnością się nie znamy – zapewniłam, układając się wygodniej na łóżku.
– Głowę bym dała, że jednak skądś…
Zamyśliła się chwilę. Mamrotała coś pod nosem, położyła się, potem nagle usiadła, wlepiła we mnie ślepia nie wiadomo który raz z kolei i…
– Wiem! – wykrzyknęła nagle tak głośno, że aż podskoczyłam na łóżku. – Już wiem! Tak! To na pewno pani!
Przyznam, że nawet mnie zaciekawiła.
– Widziałam panią w telewizji! I to całkiem niedawno!
– W telewizji? – zdziwiłam się. Czyżbym była gwiazdą? Celebrytką? Miałam wielką nadzieję, że jednak nie.
– Tak, to pani!
Podparłam się na łokciu.
– A co robiłam w telewizji?
– Nie pamięta pani? Opowiadała pani o trumnach! Jest pani właścicielką największego w Polsce domu pogrzebowego!
Zachłysnęłam się powietrzem. Co ona wygaduje? Zwariowała? Uderzyła się w głowę? Dali mi tu jakąś wariatkę? Ja i trumny, domy pogrzebowe? Nigdy! Czy ja aby naprawdę jestem w szpitalu, czy w domu wariatów?
– Mogłaby pani przynajmniej nie naśmiewać się z ludzi! – krzyknęłam, siadając na łóżku tak szybko, że zakręciło mi się w głowie, ale teraz było mi wszystko jedno.
– Ależ ja się nie naśmiewam! To pani jest Marleną Kiełbasą! Niech mnie pani nie robi w balona! Gdzie ja mam telefon? Muszę sobie z panią zrobić zdjęcie!
– W tym stanie? – wykrzyknęłam, widząc, jak wydostaje się z łóżka i wijąc się z bólu, podchodzi do mnie. Przeraziłam się, że może wariatka chce mi coś zrobić, i odruchowo się odsunęłam.
– Co pani wyprawia? Niech pani wraca do łóżka!
– O Jezu, jak boli! – narzekała, zbliżając się do mnie i chwytając się za brzuch. – Proszę mi zrobić miejsce, nie widzi pani, że nie mogę ustać na nogach?
Odsunęłam się, a ona usiadła obok, jęcząc.
– Zapomniałam telefonu. – O mało się nie rozpłakała.
– To zrobimy moim. Prześlę pani.
Wolałam zrobić sobie z nią zdjęcie własnym telefonem, bo oczywiście niczego nie miałam zamiaru jej przesyłać.
– Naprawdę? – Jej twarz rozżarzyła się jak żarówka. – Boże, jaka pani dobra, a tyle się o pani mówi…
Znowu zmarszczyłam brwi. Tyle się o mnie mówi? Niby w jakim sensie? Zresztą, chwileczkę, czy ja naprawdę nazywam się Kiełbasa?
Sięgnęłam po telefon, pacjentka nachyliła się, przygniatając mnie bujną piersią, i zrobiłyśmy sobie pospiesznie selfie. Potem ruszyła do swojego łóżka.
– Aua, jak boli, o matko. Co oni mi porobili? Nawet przed operacją tak nie bolało. Chyba mi tam czego nie zostawili, jakichś nożyczek, skalpela, bo to dziś nic nie wiadomo. Ciągle