target="_blank" rel="nofollow" href="#litres_trial_promo">84
Redakcja
Mirosław Grabowski
Korekta
Maciej Korbasiński
Anna Zaremba
Projekt okładki
KAV Studio Pola Rusiłowicz
Zdjęcia na okładce
© Anas alhajj – Yemen / Adobe Stock
Copyright © by Vincent V. Severski, 2019
Copyright for the Polish edition © by Wydawnictwo Czarna Owca, 2019
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie II
ISBN 978-83-8143-366-2
Wydawnictwo Czarna Owca Sp. z o.o. ul. Wspólna 35, lok. 5, 00-519 Warszawa www.czarnaowca.pl Redakcja: tel. 22 616 29 20; e-mail: [email protected] Dział handlowy: tel. 22 616 29 36; e-mail: [email protected] Sklep internetowy: tel. 22 616 12 72; e-mail: [email protected]
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa nie wyróżniała się tego roku niczym specjalnym. Może tylko pogoda była ładniejsza i zrobiło się bardzo ciepło, ale dla Marii Krynickiej to i tak nie miało większego znaczenia.
Po powrocie z kościoła jak zwykle wzięła się do szykowania obiadu. Jej mąż Marian, od lat bez pracy, zaległ z butelką piwa w dłoni przed telewizorem. Z drugiego pokoju dochodziły głosy chłopca i dziewczynki walczących o dostęp do komputera. Całe mieszkanie z ciemną kuchnią miało ledwie czterdzieści metrów kwadratowych, a sprawiało wrażenie jeszcze mniejszego. Tak zostało zaprojektowane w latach sześćdziesiątych.
Zanim Maria Krynicka przygotowała obiad, Marian zdążył już wypić trzy piwa i wypalić pięć papierosów. Nie usłyszała, jak zachrzęściła zakrętka od dwusetki żołądkowej gorzkiej schowanej pod starym fotelem przykrytym narzutą. Po chwili z balkonu drugiego piętra domu przy ulicy Orzyckiej w Warszawie poszybowała w krzaki pusta buteleczka.
Papierosów i piwa Krynicki używał w nadmiarze kosztem dwójki dzieci. I to właśnie najbardziej bolało Marię. Kiedyś próbowała protestować, walczyć, ale pięści Mariana szybko kończyły dyskusję.
Odkąd dostała pracę sprzątaczki w hotelu Marriott, nie mogła sobie pozwolić na widoczne sińce, bo to ona utrzymywała dom, Mariana i coraz bardziej wymagające dzieci.
Instynkt samozachowawczy Krynicki miał rozwinięty nadzwyczaj dobrze, ale nie tak dobrze, aby hamować popęd seksualny i upodobanie do brutalności. Dlatego Maria wiedziała doskonale, czym jest gwałt połączony z okrucieństwem. Pozbawiona wyboru godziła się na takie życie, czekając nie wiadomo na co. Czasami nawet żal jej było Mariana i szczerze mu współczuła, bo nie mogła inaczej. Brak współczucia to też okrucieństwo – podpowiadał jej ksiądz.
Nie bała się Mariana, bała się konsekwencji, których właściwie nie potrafiła określić. Ale najbardziej bała się pójść do ginekologa, choć organizm od dawna już sygnalizował, że może być za późno. A może dlatego, że było za późno, uważała, iż nie ma już po co iść do lekarza.
Kiedyś starała się zatrzymywać dzieci w domu, bo tylko w ten sposób mogła uniknąć natarczywości Mariana. Ale z czasem nauczył się wykorzystywać każdą okazję i uznała, że lepiej, by dzieci były wtedy poza domem.
W hotelu pracowała na zmiany, więc przy stale obecnym w domu mężu jej los był naznaczony cierpieniem, większym, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Z czasem jednak uznała, że muszą być przecież kobiety, które cierpią bardziej od niej. O wiele bardziej! Bo cierpienie nie ma granic – uważała Maria Krynicka wsłuchująca się uważnie w Pismo Święte.
Do pracy szła dopiero w poniedziałek na ósmą rano i od tego dnia, dzięki jej spostrzegawczości i odpowiedzialności, miał się trochę zmienić świat. Ale nie ten w ciasnym mieszkaniu na drugim piętrze przy ulicy Orzyckiej w Warszawie.
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
This ebook was bought on LitRes
Minęło już ponad siedem miesięcy, odkąd wysłał do Zuzy maila z Kijowa. Odpowiedziała mu dopiero po trzech tygodniach. Później przesyłała wiadomości co dwa dni. Przeglądał swoją skrzynkę możliwie często. Ale nie mógł odpisać, bo wokół niego działy się dziwne rzeczy i obawiał się, że może być śledzony przez rosyjską FSB albo Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy. Doskonale wiedział, że rosyjskie służby mają swoje wtyczki w Al-Takfir, ale sprawa, którą miał załatwić, warta była tego ryzyka.
Rozmowy były tajne i spotkania odbywały się za każdym razem gdzie indziej, w różnych wsiach i chutorach, od Symferopola do Jałty, więc Karol Hamond nie miał swobodnego dostępu do internetu i musiał polegać na przygodnych kawiarenkach. Telefonu również nie mógł używać. Numer, który podał Zuzie we Lwowie, był już nieaktualny.
Od rozstania na lwowskim peronie nie mógł przestać o niej myśleć. Jej obraz w oknie pociągu i smutne, oddalające się spojrzenie utkwiły w jego pamięci z siłą, jakiej dotąd nie znał.
Chwilami wydawało mu się, że popadł w jakiś obłęd, że to wszystko jest bez sensu. Skłamał przecież, że nazywa się Aleksander Kurtz, i opowiedział jej o sobie zmyślone historie. Zuza poznała kogoś innego, więc jak mógł nawet pomyśleć, że będzie chciała się z nim spotykać, jeżeli się zorientuje, że ją okłamał. Była na tyle inteligentną dziennikarką, że prędzej czy później by się domyśliła, że nie jest tym, za kogo pragnął uchodzić.
Jednak ta na pozór tak oczywista myśl nie była w stanie zniszczyć marzenia, by spróbować wytłumaczyć sens swojej misji. Gdyby zrozumiała, że poświęcił się walce o lepsze jutro, mogłaby się do niego przyłączyć. We dwoje, razem, mieliby większą szansę przybliżyć tę wizję.
Dlatego kiedy wrócił z Krymu do Polski, postanowił przygotować się do tej rozmowy. Najpierw musiał ustalić, gdzie mieszka Zuzanna Wilska.
Karol wynajmował na obrzeżach Iwicznej solidny, murowany domek z lat siedemdziesiątych. Przeciętny, niewyróżniający się niczym szczególnym, dobrany jednak bardzo starannie, tak by spełniał wszystkie jego nietypowe potrzeby.
Teren posesji i dom były zabezpieczone minikamerami połączonymi z komputerem ukrytym pod podłogą w kuchni. Tam też miał skrytkę, w której trzymał