najbardziej.
– Zarezerwowałem dla nich Park Hotel na Karlavägen, obok polskiej ambasady – zakomunikował Hasan Mardan, kiedy tylko Linda pojawiła się na korytarzu.
– Może nie chcą się pokazywać w okolicach swojej ambasady? – zapytała.
– Może. O ile wiem, nie upierają się na udział w rozmowach łącznika z placówki…
– To nie tak. To nasza decyzja… Właściwie Olafa. Sprawa Jorgensena ma wciąż najwyższą klauzulę tajności…
– Tak wysoką, że nie widać jej końca – wtrącił Hasan.
– Żebyś wiedział! – potwierdziła poważnym tonem.
Hasan usiadł za niedużym stołem konferencyjnym i przyglądał się, jak Linda rozkłada dokumenty na biurku. Mocniej upiął swój ogon z dredów i położył ręce na kolanach. Odczekał jeszcze, aż Linda z głośnym westchnieniem zapadnie się w fotelu, i zapytał, od czego ma zacząć.
– Od przyniesienia mi kawy, dżentelmenie! – I zanim zdążył się podnieść, zapytała o coś, co od dawna ją intrygowało. – Jak ty zakładasz na te włosy kask motocyklowy?
– Normalnie. Od góry – odpowiedział i wyszedł.
Przyniósł kawę także dla siebie. Usiadł na tym samym krześle i otworzył tekturową teczkę.
– Wygląda na to – zaczął – że Polska i Szwecja zawarły jakiś tajemny sojusz i Warszawa chce naszego Karola Gustawa na króla, a potem zrobimy im potop…
– Dowcipniś! Jaki potop? A nasz Karolek chyba nie weźmie drugiej fuchy – stwierdziła Linda, przekładając dokumenty do podpisu.
– Nie pamiętasz? – Hasan z lekkim niedowierzaniem pokręcił głową. – Chyba nie byłaś wtedy… tego…
– Nie zbaczaj z tematu! – przerwała mu, zanim powiedział coś, czego potem mógłby żałować.
– Oni w Polsce mówią „potop” na najazd szwedzki w siedemnastym wieku – wyjaśnił Hasan.
– Myśmy nigdy nikogo nie najeżdżali – odparła Linda ze zmarszczonymi brwiami. – Zawsze byliśmy neutralni. Szwedzi to spokojni rolnicy… Ciągle nas mylą z Norwegami… Co tam masz?
– To od Konrada. Zobacz. – Podsunął Lindzie plik zdjęć. – Przyszło wczoraj po południu. Azjaci to prawdopodobnie północni Koreańczycy, chyba ze służb. Spotkali się w Warszawie z tymi dwoma facetami.
Linda zrobiła zdziwioną minę, a Hasan dotknął palcem zdjęć.
– Ten, numer dwa, nieznany, brak danych. Nie wiadomo, kto to jest. Ale ten to prawdziwa ciekawostka. Nazywa się Gustav Winklund, numer ID 3810040312…
– Szwed?
– Nooo… nie bardzo…
– A co?
– Takiego człowieka w naszym królestwie nie ma. Ot co! Sprawdzaliśmy nawet zbliżone dane. I nic!
– Czyli ma fałszywe dokumenty. Nie podszywa się pod kogoś? To bardzo ciekawe… bardzo ciekawe. – Linda była wyraźnie poruszona. – Co tam jeszcze trzymasz w zanadrzu?
– Gość używa szwedzkiej komórki. Mamy jej numer w Telii. I kolejna ciekawostka! – Hasan zawiesił na chwilę głos. – Ta komórka to prepaid kupiony na Arlandzie ponad trzy lata temu i… i ten numer nigdy się nie zalogował na terytorium Szwecji.
– A to już bardzo ciekawe! – Linda aż wstała zza biurka. – Ruski? Nielegał? Chyba nie… czuć amatorszczyzną…
– Nie wiem, ale to nie jest amatorszczyzna – stwierdził stanowczo Hasan. – Azjatów sprawdziłem w naszych archiwach i w wojsku. Są nieznani. Nikt ich nigdy nie widział. Przygotowałem odpowiedź dla Konrada – podsunął Lindzie pismo. – Przeczytaj. Zaraz ją wyślemy. O szczegółach pogadamy, jak przyjadą…
– Niewiele tego – przerwała mu, postawiła parafkę i oddała dokument.
– Myślę, że nasza odpowiedź, mimo że tak krótka, da Konradowi dużo do myślenia. Nie sądzisz? Musimy jeszcze sprawdzić, z jakiego adresu zrobiono rezerwację dla tego Winklunda, ale nie spodziewałbym się niczego ciekawego. Jest pewne, że to jednorazowy prepaid.
– Cóż, skoro facet nie istnieje, nie możemy zrobić nic więcej. – Linda pokręciła głową i usiadła. – Na wszelki wypadek zabezpiecz tego Winklunda w naszej kartotece. Ciekawe, kto to może być… Duńczyk, Fin, Norweg…?
– To tyle. Masz jeszcze coś do mnie? Bo się spieszę – oznajmił Hasan i podniósł się do wyjścia.
– Dokąd?
– Jadę do FRA. Jestem umówiony z dyrektorem Hermanssonem.
– Zaraz, zaraz. A w jakiej sprawie? Dlaczego nie informujesz przełożonych o takich spotkaniach?
– Mało masz na głowie? – obruszył się Hasan. – Jak ustalę, o co chodzi Hermanssonowi, to ci powiem. Nie martw się. Dbam o twój spokój, szefowo!
– W porządku. Informuj mnie – zakończyła Linda i Hasan wyszedł z pokoju.
Michaił Wiktorowicz Popowski, naczelnik Wydziału Polskiego Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej, przez ostatnie miesiące czuł się świetnie. I to nie z powodu przedwczesnego awansu na podpułkownika, choć i to było miłe, lecz dlatego, że rzeczywiście przysłużył się ojczyźnie, co dokładnie tymi właśnie słowami określił sam Władimir Władimirowicz. Zostały co prawda wypowiedziane w wąskim gronie kierownictwa SWZ, brzmiały jednak i smakowały wyśmienicie. Po kilku połowicznych zwycięstwach i kilku porażkach Michaił Popowski w końcu wziął odwet na Konradzie Wolskim, chociaż on o tym jeszcze nie wiedział. Od wielu tygodni Popowski kombinował, jak mu ten fakt uzmysłowić, mimo że było to wbrew kardynalnej zasadzie wszystkich służb wywiadowczych, że o zwycięstwach się nie mówi, a porażki widzą wszyscy.
Tymczasem cieszył się nagrodą, jaką dostał od prezydenta. Nie dość, że wystarczyło na najnowszy model bmw X5, to jeszcze zostało na roczny karnet do centrum sportowego Gloria.
Teraz przeciskał się samochodem zatłoczonymi ulicami Moskwy, by jak najszybciej dotrzeć do domu na Fłockiej. Był piątek i o dziewiętnastej miał umówione spotkanie ze starszym sierżantem Andriejem Trubowem.
Popowski wiedział, w jakiej jednostce służy Trubow, bo umówił się z nim za pośrednictwem Szybkiego Griszy, przyjaciela jeszcze z czasów Akademii Andropowa. Cokolwiek Grisza robił, robił szybko i dokładnie, i dlatego zaraz po skończeniu nauki gdzieś znikł. Nawet podczas przypadkowego spotkania nikt nigdy nie pytał, gdzie znikł Grisza, ale każdy się domyślał, że jest w oddziale Gamma.
Michaił jednak o oddziale Gamma wiedział więcej niż inni, i to nie tylko dlatego, że miał tam kilku przyjaciół, ale także dlatego, że sam niegdyś blisko z nim współpracował przy realizacji kilku spraw. Dlatego zgodził się porozmawiać z Andriejem Trubowem, który osobiście miał mu przedstawić swoją prośbę. A jako że prośba była nie do końca służbowa – jak stwierdził Szybki – więc chciał się spotkać poza firmą.
Popowski był już spóźniony prawie piętnaście minut i kiedy wjeżdżał do podziemnego garażu, zauważył przed domem ubranego na czarno mężczyznę z jasnymi włosami związanymi w kucyk. Od razu pomyślał, że to musi być sierżant Trubow.
Jeżeli to on, to pierwszy sierżant specnazu z kucykiem, jakiego widziałem – pomyślał Michaił z pewną dozą uznania.
Wjechał z garażu windą na piąte piętro i ledwie zdążył zapalić światło, odezwał się domofon.
– Kto?
– Trubow.
– Piąte