Скачать книгу

bezpośredniej rozmowie Siemionow był cichy i niewiele się odzywał, toteż zaskoczył Popowskiego swoim potężnym głosem. Ale już chwilę potem, zupełnie nieprzepisowo, popchnął palcem wskazującym opadające mu na nos okulary. To już bardziej do niego pasowało.

      Przecież stać go na nowe oprawki Versacego albo i lepsze – pomyślał z pewnym niesmakiem Popowski.

      Próbował sobie przypomnieć, od kiedy zna Siemionowa. Nawet nie potrafił powiedzieć, czy ukończył on Akademię Andropowa przed nim, czy po nim, a przecież umiał to powiedzieć o każdym koledze. Nie mógł sobie również przypomnieć, skąd zna ten gest popychania palcem opadających okularów. Ani odkąd Siemionow jest naczelnikiem i właściwie dlaczego. Nie był też pewien, na którym piętrze jest jego wydział. Nie mógł powiedzieć, żeby wzbudzał w nim jakiekolwiek emocje, ale teraz poczuł się dziwnie, widząc Siemionowa, małego człowieczka prężącego się groteskowo przy drzwiach, będącego, jak mu się wydawało, jego całkowitym zaprzeczeniem. Przynajmniej fizycznym i estetycznym.

      I w tym momencie dotarło do niego z jakąś niewytłumaczalną i olśniewającą siłą, że wewnątrz szarego garnituru musi jednak kryć się jakaś niezwykła postać, godna szacunku, skoro od niepamiętnych czasów pilnuje bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej z drugiej strony mapy i cieszy się zaufaniem generała. Od razu też widać było, że Siemionow nie może być z rodziny generała. Mitrochina – jeszcze, jeszcze, ale na pewno nie Lebiedzia.

      Popowski poczuł chwilowy przypływ sympatii do Iwana Siemionowa, naczelnika Wydziału Północnokoreańskiego SWZ Federacji Rosyjskiej, i od razu zadał sobie pytanie: Czy Iwan zna język koreański tak jak ja polski? Pewnie tak. Nie może być inaczej – stwierdził w duchu i sympatię niespodziewanie uzupełnił szacunek. Najważniejsze to właściwie ocenić człowieka, zanim ten się zorientuje, jaka to ocena – przemknęło mu przez myśl. Siemionow ma stare buty i tani garnitur, ale przecież nie pracuje z Polakami, tylko z Koreańczykami, więc może to coś tłumaczy…

      – Siadajcie… – zarządził generał, wyrywając Popowskiego z niepewnych rozważań i nieoczekiwanie męskiego uścisku dłoni Siemionowa. – Herbaty?

      Obaj jednocześnie skinęli głowami, choć o tej porze każdy miał już za sobą co najmniej kilka szklanek.

      – To chyba pierwsze wasze spotkanie służbowe – bardziej stwierdził, niż zapytał, generał, kiedy tylko wydał polecenie sekretarce. – Dziwisz się pewnie, Misza, o co tu chodzi? Co może mieć wspólnego Korea Północna z Polską?

      – Każdy by się zdziwił, towarzyszu generale – odparł szczerze Popowski.

      – Jaka jest najkrótsza granica Federacji Rosyjskiej? – zapytał niespodziewanie Lebiedź, ale Siemionow nawet nie zareagował i Popowski od razu wyczuł, że to pytanie skierowane jest do niego.

      – No… już nie pamiętam… dawno temu… w szkole…

      – No? Ile? – Generał zwrócił się do Siemionowa, przeglądającego właśnie jakieś dokumenty, które przyniósł.

      Ten, nie podnosząc wzroku, odpowiedział:

      – Siedemnaście kilometrów trzysta czterdzieści metrów…

      – To jest… – Lebiedź spojrzał na wielką mapę Rosji wiszącą w gabinecie.

      – Mniej niż jedna setna procenta długości wszystkich naszych granic lądowych, która wynosi obecnie dwadzieścia tysięcy dwieście czterdzieści jeden i pół kilometra – odparł jak automat Iwan i palcem wskazującym poprawił okulary na nosie, jakby ta liczba wydała mu się boleśnie mała.

      – Jedna setna procenta. Tyle wynosi nasza granica z Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną i od tego miejsca nad Morzem Wschodnim zaczyna się granica Rosji…

      – Czterdzieści dwa stopnie siedemnaście minut i dwadzieścia osiem sekund szerokości północnej i sto trzydzieści stopni czterdzieści jeden mi… – zdążył wtrącić Siemionow, zanim otworzyły się drzwi i do pokoju weszła sekretarka.

      Wiera była sekretarką szefa SWZ od zawsze. Sam Lebiedź nie wiedział od kiedy. Bałby się nawet o tym pomyśleć, a co dopiero o to zapytać! Herbatę podawała z wrodzonym wdziękiem uzbeckiego czekisty. Taca z dwiema szklankami herbaty w pięknych starych rosyjskich podstakannikach z miedzioniklu, ręcznie zdobionych w mocne, złoto-srebrzyste motywy rustykalne, płynęła przed nią pewnie jak najważniejsze akta rozpracowania operacyjnego. Żaden z nich nie wiedział oczywiście, że to część zastawy ostatniego księcia Jusupowa, przejętej niegdyś przez Czeka razem z jej właścicielem. Dobrze, że chociaż zastawa została. W końcu była ładna i praktyczna, a Rosja, jeżeli chce przetrwać, musi dbać o swoje dziedzictwo. To było oczywiste i wiedział o tym każdy, a szczególnie każdy jej obrońca. Herbatę piją przecież w Rosji wszyscy.

      Siemionow chwycił zdecydowanym ruchem za ucho koszyczka, które trzymał kiedyś w dłoni sam Dzierżyński, po nim Jagoda i Jeżow, a potem jeszcze wielu innych. Ale on o tym nie wiedział. Nawet się nad tym nie zastanawiał, zajęty kilkanaście godzin dziennie potężnymi problemami, które światu i Rosji przysparzała dynastia Kimów.

      Popowski siedział naprzeciwko Iwana, a generał wciąż lustrował mapę. Nagle dotarło do Popowskiego, że rozmowa Lebiedzia i Siemionowa brzmi śmiesznie, groteskowo, nawet irracjonalnie. Odniósł wrażenie, jakby znalazł się tu przypadkowo, a oni zaraz zaczną grać w państwa, miasta i rzeki Federacji Rosyjskiej. Przez moment wydawało mu się, że to niemożliwe, żeby był w gabinecie generała Lebiedzia, legendy i szefa najpotężniejszego wywiadu świata. Kiedy przypomniał sobie w końcu, że Siemionow poprawia okulary dokładnie takim samym gestem jak student Szurik z komedii Gajdaja, bezceremonialnie parsknął śmiechem, aż Iwan podniósł wzrok, a generał oderwał się od lustrowania mapy i zapytał:

      – Czy coś nie tak?

      – Wszystko w porządku, towarzyszu generale. Jak najbardziej w porządku. – Popowski z trudem dusił śmiech, ale był pewien, że tego nie widać.

      – Ile ma nasza granica z Polską? – ciągnął Lebiedź.

      – Dziś to… jakieś dwieście kilometrów – odpowiedział niepewnie Popowski.

      – Dwieście dziesięć – poprawił go Siemionow i w jednej chwili stracił wszystko, co do tej pory u niego zyskał.

      – Kończy się na Bałtijskiej Kosie – dorzucił pewnie Michaił, pełen woli zemsty i walki. – Po polsku to Mierzeja Wiślana… sto pięćdziesiąt dziewięć stopni, sześćset minut i jedna sekunda – zakończył z wyraźną złośliwością pod adresem Siemionowa i od razu zrobiło mu się lepiej.

      – No i popatrzcie! – odezwał się generał, jakby nie dosłyszał Popowskiego. – Koreę i Polskę dzieli jakieś osiem tysięcy kilometrów, te kraje nijak do siebie nie przystają, a tyle nam sprawiają kłopotów, każdy z osobna i na swój sposób – mówił cicho, sam do siebie, tonem zatroskanego nauczyciela geografii. – Hm… a jednak coś je łączy! Czy jest jakiś inny kraj na świecie, który ma takie problemy na granicach jak my? Ciekawe… Taki wielki kraj nie może nie mieć problemów… tu Konfucjusz, a tu papież rzymski!

      Lebiedź wciąż stał odwrócony do nich tyłem, z założonymi za plecy rękami, i wpatrywał się na zmianę raz w jeden, raz w drugi koniec mapy, po czym zatrzymał wzrok na wysokości Chin i trwał tak chwilę w milczeniu.

      Mógł sprawiać wrażenie wodza zatroskanego losami swojego kraju. Popowskiego jednak trochę drażniła ta jego poza. Wydawało mu się nawet, że wygląda jak Chaplin w Dyktatorze albo jakaś tandetna odmiana Aleksandra I. A generał przecież nigdy nie był śmieszny, tylko zawsze pełen dostojeństwa, roztropności i umiaru. Michaił był tego pewny i kiedy spojrzał na Siemionowa, z wyrazu jego twarzy odczytał jednoznacznie, że i w nim Lebiedź wzbudza głęboki szacunek. Skorygował więc natychmiast swoje pierwsze wrażenie i uznał,